Życie piętnastoletniego Rudolfa Gąbczaka nie jest łatwe: zawody miłosne, afery polityczne, romansujący ojciec, matka feministka, niezdyscyplinowana babcia, rodacy niezdecydowani, czy wejść do Unii… Polski kuzyn Adriana Mole`a radzi sobie z tym wszystkim z właściwym sobie wdziękiem. Z filozoficzną zadumą (niekiedy tylko przechodzącą w panikę) przyjmuje otaczający go chaos i kompletny brak zrozumienia. Najważniejsza jest wszak wierność artystycznym aspiracjom – nawet gdy na ich drodze stają zbliżające się egzaminy do liceum, wciąż krzywy zgryz i kompletny brak zainteresowania polskiej kinematografii młodymi geniuszami aktorskimi. Pełna humoru i trafnych obserwacji opowieść z życia współczesnego nastolatka to zabawna (i pouczająca) lektura również dla dzieci nieco starszych, a nawet zupełnie dorosłych. Współczesna polska rzeczywistość okazuje się czasem jeszcze bardziej zwariowana niż Rudolf…

Joanna Fabicka

Świńskim Truchtem

Wtorek, 31 grudnia

Sylwester. Pełen goryczy czas filozoficznych podsumowań. Oto moje: jestem życiowym bankrutem, wypalonym wewnętrznie frustratem z krzywym zgryzem.

Ponieważ znowu samotność złapała mnie w swoje kleszcze, postanowiłem powrócić do mojego pamiętnika. Tym bardziej że pijackie śpiewy na dole umilkły i rodzice wytoczyli się z domu wężykiem, odziani w zwoje serpentyn i confetti. Pojechali do babci do szpitala świętować ten wyjątkowy i jedyny dzień w roku.

Pewnie jutro będę musiał odebrać ich z izby wytrzeźwień.

Taa… od czego by tu zacząć? Tyle się wydarzyło.

Ojciec znowu jest bezrobotny. Po tym jak zatrudnił w naszej szkole mamę (na stanowisku pedagoga), kompletnie przestał panować nad sytuacją: w pokoju nauczycielskim zawiązały się dwie opozycyjne frakcje, wzmogły się kontrole kuratorium i sanepidu, no i ojciec wymiękł. Jako wolny ptak nie znosi żadnej presji. Mama z kolei, skłócona z ciałem pedagogicznym, na zebraniu rady stwierdziła, że mogą ją pocałować w dupę. Mamy więc nowego dyrektora i nowego pedagoga.

A teraz najgorsze. Moja wyśniona sarenka… puściła mnie kantem. Co tu dużo mówić, jak tylko wyprostowała sobie zgryz, zaczęła prowadzać się z hip-hopowym guru, BB Blachą 450.

Najgorsze jest to, że… nadal jestem prawiczkiem. W tym wieku! O mój Boże!

Godzina 20.00

Za cztery godziny wybije północ i jak nie zdarzy się cud, to wejdę w Nowy Rok samotnie z bagażem doświadczeń i Oponą na plecach. Zestarzała się przez te trzy miesiące, o mnie nie wspominając (to w końcu szmat czasu). Wyłysiała. Zgubiła zęby. Oślepła. I zwariowała.

Mój zgryz bez zmian. Może to dlatego, że nie noszę aparatu. Ciągle robią mi się jakieś odciski na dziąsłach.

Mam dziwne wrażenie, że moje życie stoi w miejscu. Co najwyżej posuwa się świńskim truchtem. Nie dla mnie dostojny galop czy ekstatyczny cwał!

Założyłem marynarkę ojca. Jestem w permanentnym stanie gotowości na wypadek, gdyby jednak ktoś zaprosił mnie na sylwestrowy bal.

Zjadłem chińskie ciasteczko z wróżbą w środku, które zostało jeszcze po Hee Jong. Oto, co wylosowałem: „Kiedy pokonasz wreszcie górę, jaka jest przed tobą, zobaczysz cztery następne na horyzoncie”.

Północ, Nowy Rok

No i cud się nie zdarzył, co było do przewidzenia. Nie będę płakał. Jestem już mężczyzną. No… prawie. Wzniosłem toast noworoczny szampanem bezalkoholowym (wszystko, co ma procenty, znika w tym domu w okamgnieniu) i poszedłem odebrać Gonzo z jakiegoś kinderbalu. Nawet on szaleje tej nocy. Gdybym był małostkowy i zawistny, żółć zalałaby mnie od stóp do głów. Tak, jak w tej chwili.

Nad ranem

No i ekstra. Na dole w przedpokoju leży pijany ojciec, pijana matka, pijany Gonzo i pijana Opona. Chyba im wszystkim wszyję esperal! Co do Opony to nie jestem pewien. Chyba jest tylko zamroczona racą odpaloną przez ojca. Jak zwykle, strzelił nie tam, gdzie trzeba. Dla pewności zalałem ją wodą, bo jeszcze tliły jej się resztki ogona, i poszedłem spać.

1 stycznia

Jeżeli cały rok ma być taki, jak pierwszy dzień, to mam naprawdę przerąbane. Wszyscy oprócz mnie mają kaca. Nie nadążam z robieniem napojów reanimacyjnych. A przecież miało być inaczej! Miałem obudzić się tego dnia w plątaninie atrakcyjnych biustów i ud, upojony egzotycznymi drinkami, w otoczeniu gromady przyjaciół. Znowu się przeliczyłem. Przewidywanie przyszłości nie jest moją mocną stroną. Jak wiele innych rzeczy zresztą.

Ojciec targany wyrzutami sumienia próbował za pomocą jakiegoś kleju umocować Oponie na czubku ogona kępki sierści. Biedny pies tak się odurzył oparami, że teraz chodzi na tylnych łapach i mruga zalotnie rzęsami. Dom wariatów!

2 stycznia

Alarm! Dzwonili ze szpitala, żeby natychmiast przyjechać. A więc zaczyna się agonia! Wszyscy biegają w panice, zastanawiając się, jaka była ostatnia wola babci. Mam nadzieję, że nie zażyczyła sobie, aby jej zwłoki przeleciały się na paralotni nad Wielkim Kanionem. Mama bezmyślnie obiecała, że spełnimy po śmierci wszystkie jej życzenia. Dobra, kończę, bo jest taksówka.

W szpitalu

Nikt z nas nie wziął drobnych, więc nie mogliśmy kupić tego foliowego szpitalnego obuwia i zasuwamy w skarpetkach. Dopiero na OIOM-ie włożyliśmy buty. Okazało się, że na oddziale nie ma babci. Spóźniliśmy się! Nie trzymałem jej za rękę w chwili śmierci! Nie wybaczę sobie tego do końca życia! Ojciec płacze, Gonzo bawi się kroplówką, do której podłączony jest jakiś zarośnięty starzec.

Przełom

Gonzo musiał opuścić oddział w trybie natychmiastowym, a wokół staruszka zrobiło się niezłe zamieszanie, bo jakaś maszyna zaczęła wyć jak piętnaście kradzionych mercedesów. Z pokoju lekarskiego dochodziły odgłosy szamotaniny. Nagle drzwi otworzyły się z hukiem i wyleciała przez nie jakaś dostojna persona w białym kitlu i okularach dyndających na uchu, a tuż za nią… babcia!

– Ani słowa więcej! Nie pozwolę, żebyście założyli mi cewnik. Już ja wiem, co się może stać przy takim majstrowaniu, a potem nie będzie winnego!

Lekarz wstał z podłogi i wymamrotał, że stan chorej jak najbardziej wymaga zabrania jej do domu. Mama zaczęła przewracać oczami, jakby była znowu w błysku fleszów, a babcia krzyknęła dziarsko;

– Dalej, zbieramy się! Żądam manikiuru! I to by było na tyle.

W domu

Zaczęło się od awantury, bo przez ten czas zdążyłem już sobie urządzić w babcinym pokoju gabinet do nauki i pracy. Teraz muszę upychać to wszystko z powrotem w swojej klitce. Brak przestrzeni destrukcyjnie wpływa na mój rozwój duchowy. Czuję się osaczony. Osaczony i intelektualnie zakneblowany.

Tydzień później

Sam nie wiem, po co mi ten pamiętnik, skoro w moim życiu nic się nie dzieje. Chyba tylko dla potomnych na dowód, że możliwe jest prowadzenie tak jałowego żywota. Od kiedy porzuciła mnie moja pierwsza (mam nadzieję, że nie ostatnia) dziewczyna, wszystko straciło smak. Wielka literatura pełna jest opisów, jak to zawód miłosny staje się zaczynem, bulgoczącym fermentem nowego życia, sztuki, wielkich osiągnięć. Mnie bulgocze tylko w kiszkach, bo nie jadłem jeszcze śniadania.

Kto wie, czy nie kisilibyśmy się wszyscy w ciemnościach, gdyby Edison nie został porzucony przez żonę, czy coś w tym rodzaju. Albo czy Wilde napisałby Portret Doriana Greya, gdyby nie obsceniczne prowadzenie się tego ostatniego.

Ze mną jest chyba coś nie tak, bo do tej pory nie wynalazłem niczego, dzięki czemu przeszedłbym do historii. Żadnej szczepionki na AIDS. Żadnego sposobu teleportacji. Orgazmu w pigułce.

Póki co pozostaje mi żerowanie na padlinie, czyli ekscytującym i pełnym nieoczekiwanych zwrotów życiu innych. Szczęśliwie na to zawsze można liczyć.

W świecie wielkich mediów afera! Jakiś dyrektor z cygarem zaproponował koncernowi prasowemu łapówkę. Cała rozmowa została nagrana i teraz wszyscy za darmo mogą ją sobie ściągnąć z Internetu. To straszna metoda, już nawet nie można do przyjaciela zwrócić się z żadnym interesem bez pewności, że ten zaraz nie odsprzeda tych rewelacji komu innemu. Moim zdaniem to niemoralne i naganne! Teraz już nikt nie chce częstować się jego cygarami, mimo że wcześniej daliby sobie za to odciąć najcenniejszy członek ciała. I każdy mówi, że go nie zna. Nawet jego żona!

10 stycznia

Wychodziłem właśnie z Tesco, kiedy koło pojemników na śmieci przeszedł mnie dreszcz metafizyczny. Natknąłem się na Łucję i BB Blachę 450. Nawet mi nie powiedzieli „cześć”. Serce mi pęknie z rozpaczy, bo ta dziewczyna jest miłością mojego życia! Wygląda jak sen. Wypiękniała i wyrosła. Ma jakieś sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu. Pocieszam się, jak to dobrze, że nie jesteśmy już razem, bo z moim wzrostem wyglądałbym przy niej jak karłowaty kabaczek. Muszę znaleźć sobie jakichś kompanów, przy których sprawiałbym wrażenie przystojnego i wysokiego faceta. Poszukam w Internecie, gdzie Herzog robił casting do swojego filmu Nawet karły były kiedyś małe.

Poniedziałek, 13 stycznia

W szkole przypomnieli nam, że ten rok kończy się egzaminami gimnazjalnymi. Straszą, żeby nie liczyć na żadne matactwa, bo teraz wszyscy się przykładają do pracy, nawet minister edukacji. Podobno ze względu na recesję. Cokolwiek to znaczy, czeka mnie jeszcze jeden stres. I dodatkowy wysyp pryszczy w tym czasie.

Wieczorem zajrzałem do „Gazety”, gdzie opublikowali próbne pytania egzaminacyjne. Czas na rozwiązanie: 30 minut. Po godzinie byłem ciągle przy drugim pytaniu. Utknąłem na:

– powódź w Polsce to

a) kataklizm

b) norma

c) kara boża

d) skutek ocieplania się klimatu.

Jak można wybrać tylko jedną odpowiedź??? Już wiem, że ze swoim filozoficznym podejściom do życia będę miał spory kłopot na testach. To wina mojej głębokiej psychiki. Gdybym miał zamiast mózgu kartofel, jak BB Blacha 450, nie wątpiłbym, że to kara boża za opór rolników wobec Unii.

14 stycznia

Kupiłem sobie płytę hip-hopowej formacji MIAZGA PLAZMY. Może jak posłucham, to zrozumiem, czemu zdradziła mnie kobieta mego życia.

szare bloki, szare kroki

w szarym szale bolą kroki

szary kaszel, powidoki

szare żale, ścieżka koki…

Taa… bardzo głębokie i na czasie. Sartre przewraca się w grobie. Nie wspominając o Mozarcie.

Wieczorem wpadka na całego. Surfowałem w Internecie, próbując ściągnąć piracką wersję Władcy Pierścieni. Dwie Wieże. Niestety, te cwaniaki adminy zablokowali linki. A już ściągnąłem sobie całe dwie minuty! Po chwili pojawił się komunikat o przeniesieniu stron pirackich pod inne adresy. Wszedłem zgodnie z instrukcją. O rety!!! Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, uzyskałem dostęp do całego bogactwa zwyrodnień seksualnych. Na ekranie pojawiła się zapowiedź ANAL EXTASY i oczywiście na to musiała wejść moja kołtuńska matka!

– No nie! To po to sprzedawałam się w telewizji nieabonamentowej, piorąc ludzkie plugastwa, żeby na to szło opłacanie Internetu? Czy naprawdę musisz iść na taką łatwiznę? A od czego potęga wyobraźni?

Ryczała i ryczała jak cieląca się niedźwiedzica, aż w końcu wydała wyrok:

– Szlaban na miesiąc!

Jak tylko wyszła, ojciec wkradł się do mojego pokoju i z twarzą podjaranego pięciolatka wyskamlał:

– WWW. i co dalej? No powiedz, nie bądź jednostką aspołeczną.

Ja tam nie wiem, ale na jego miejscu nie ryzykowałbym. Jak go mama przyłapie, to kastracja całego libido murowana!

Ranek

Od kiedy babcię zwolniono dyscyplinarnie ze szpitala, w domu panuje wieczny chaos. Rzecz jasna, panował on wcześniej, ale jakoś udawało mi się trzymać wobec niego pewien dystans. Teraz, niestety, nie znam dnia ani godziny. Babcia ze swoją galopującą sklerozą nieustannie przemieszcza się w czasie historycznym, wracając znienacka do swoich skandalizujących epizodów życiowych. Nie byłoby w tym nic szkodliwego, gdyby nie fakt, że muszę być towarzyszem tych jej wędrówek i w zależności od nastroju (jej nastroju), wcielam się w rozmaite postacie. Ta ciągła aktorska gotowość doprowadza mnie do nerwicy. Najgorsze są dni, kiedy babcia bierze mnie za Polę Negri i stara się zrekompensować na mnie poniesione straty. Tak naprawdę nie wiem, czy rzeczywiście ją kiedyś znała i czy ta ukradła jej bilet na statek do Ameryki. Babcia utrzymuje, że miała już w kieszeni kontrakt z Metro-Goldwyn-Mayer, a w Beverly Hills czekała na nią wynajęta willa z pedikiurzystką i treserem polarnych niedźwiedzi.

Dzisiaj, niestety, był jeden z tych krwawych momentów rozliczeniowych. Przemykałem właśnie pod ścianą do łazienki, kiedy spadł na mnie grad babcinych obelg, z których „wywłoka ze sztucznymi brwiami” brzmiała najłagodniej. Babcia czasem traci wszelką klasę i, niestety, przekształca się w mściwego potwora z niezłymi zadatkami na dresiarza. W takich momentach szczególnie mocno chciałbym zapomnieć o łączących nas genach.

Tkwiłem nad umywalką całe wieki, póki nie ustały pokrzykiwania. Z napięcia o mało nie poobgryzałem sobie paznokci u nóg, a powstrzymała mnie tylko dawno złożona przysięga, że nigdy nie będę w ukryciu robił rzeczy, które wstydziłbym się zrobić publicznie. Oczywiście musiałem sobie nieco odpuścić. Wykluczyłem moje seksualne natręctwa polegające na buszowaniu w łazienkowym koszu z brudną bielizną. Wiem, że to niesmaczne, ale jak mawiała Marilyn Monroe: Nobody’s perfect. A ona coś o tym wiedziała. Całe życie walczyła z nadwagą, podobnie jak księżna Diana. Swoją drogą, naprawdę nie rozumiem, jaki cel ma głodzenie się przez cały dzień po to, by w nocy dopaść lodówki z obłędem w oczach i wyżreć z niej wszystko z wyjątkiem metalowych półek. Przynajmniej taką metodę stosuje mama. Nikt w domu o tym nie wie oprócz mnie, ale za nic się do tego nie przyznam w obawie przed zemstą.

Gdy będę już dostatecznie sławny, za nic będę miał społeczne normy obyczajowe. Póki co, mam jednak za mało na koncie. Szczerze mówiąc, w ogóle nie mam konta. Z wyjątkiem tego pełnego porażek i życiowych pomyłek.

Dudnienie za drzwiami ustało, więc wychyliłem trwożnie głowę, a wtedy dostałem cios w intelektualnie umęczone czoło:

– Alojzy, u diabła! Sprowadź automobil, jedziemy na zdjęcia próbne do Foxa.

Jezu, do jakiego znowu Foxa? Babcia stała niczym pomnik dawnej świetności, okutana innym pomnikiem dawnej świetności, czyli swoim mocno umownym boa z pawich piór. Na głowie miała brokatowy turban spięty agrafką, a w ręku plik rachunków za gaz, którymi potrząsała gniewnie:

– Co za stek bzdur! Czy nikt w dzisiejszych czasach nie potrafi już napisać zgrabnego scenariusza? Muszę ich namówić, żeby dopisali dla mnie partię Maty Hari. Albo może Josephine Baker? Ale to później. Teraz, droga Greto, wymasuj mi plecy.

Pociągnęła mnie za rękaw i to kompletnie wybiło mnie z aktorskiego skupienia. Bo już wchodziłem w rolę lokaja, a tu nagle mam być osobistą masażystką. Jak będę miał w przyszłości problem z identyfikacją seksualną, oskarżę babcię o manipulację moimi pierwszo- i drugorzędnymi cechami płciowymi! Na moje szczęście w tym dramatycznym momencie napatoczył się ojciec i piękny sen prysł jak bańka mydlana.

– Mamo, a lewatywę dziś robiłaś?

Ojciec nie ma za grosz wyczucia! W jednej chwili babcia przeistoczyła się w zwiędłą staruszkę, pokurczoną i wysuszoną jak skórka z zeszłorocznego jabłka.

– Oj, na śmierć zapomniałam… – Mrugała niesymetrycznie okiem, z którego zwisała na wpół od klejona sztuczna rzęsa.

Mimo że wyrabiam w sobie cechy macho, to pod wpływem tego obrazu zadrżała mi broda i o mało się nie popłakałem. Zdecydowanie wolę babcię w wersji hardcorowej.

Czwartek, 16 stycznia

Nie poszedłem dziś do szkoły, ale mam powód nie do podważenia. W telewizji lecą przesłuchania przed Komisją Śledczą w sprawie Pana Cygaro. To dopiero zapierający dech w piersiach spektakl. Wszyscy kłamią jak najęci, a ci z komisji udają, że im wierzą. Nareszcie wiem, że żyję w państwie demokratycznym. Skład tego absurdalnego gremium jest niezłym przeglądem kondycji intelektualnej naszego społeczeństwa. Od mistrza niewypowiedzianych ripost po panią od porównań homeryckich, która już po drugim słowie traci wątek i trzeba jej przypominać, co to ona chciała powiedzieć. Według mnie jest nieźle, chociaż na okrasę przydałby się jakiś reprezentant mniejszości narodowych, na przykład frakcja restauratorów wietnamskich „Na otro!”. „Otro” wzięło się stąd, że jak pytaliśmy kiedyś w takim barze, czy nam dadzą do zjedzenia kota, czy gołębia, wietnamskie cwaniaki tylko kiwały głowami i pytały z niezłomną upierdliwością: „Na otro? Na otro?”. To znaczy, czy na ostro?

Nikt nie wie, o co w tej całej aferze chodzi, ale ja to rozgryzłem. To po prostu chwyt reklamowy dyrektora TVP. W dobie reality show zafundował widzom propozycję nie do przebicia. On to ma łeb! Niech gadają, co chcą, ale moim zdaniem facet zna się na robocie i idzie z duchem czasu.

Ciągle się pocę, a to powoduje, że mam jeszcze bardziej rozchwiane poczucie własnej wartości. Nawet pogoda sprzysięgła się przeciwko mnie. Za oknem plus piętnaście stopni. Ojciec wyciągnął z piwnicy narty. Jego zdaniem śnieg spadnie dopiero w czerwcu, więc ma sporo czasu na doprowadzenie ich do porządku.

I czego ja mam się trzymać? Kiedyś cykl wegetacyjny dyktowała ludziom przyroda i pory roku. Trzeba naprawdę mojego pecha, żeby podjąć decyzję o życiu zgodnie z rytmem natury akurat teraz, kiedy i ona doszczętnie ześwirowała.

Wtorek, 21 stycznia

Czuję w powietrzu dziwne napięcie. Jakby miał się wydarzyć jakiś kataklizm. Ciekawe, skąd się biorą te przeczucia? Kiedyś Elka mówiła mi, że u jednostek wybitnie uduchowionych aktywuje się znienacka trzecie oko. To organ, który pozwala patrzeć, gdzie wzrok nie sięga. Oczywiście w sensie symbolicznym, ale nie miałbym nic przeciwko potraktowaniu tej umiejętności dosłownie. To, co pod tysiącem spódniczek, nie stanowiłoby dla mnie żadnej tajemnicy. A gdybym tak jeszcze poznał myśli innych! Tylko nie ojca, bo on jest nienormalny i jeszcze bym się zasugerował.

Na wszelki wypadek poszedłem do łazienki wypatrywać trzeciego oka. Tarłem to czoło i tarłem, aż mama krzyknęła;

– Co ty jesteś, jakaś pieprzona lady Makbet?

Taak… pokolenia przychodzą na świat i umierają, giną dynastie, toczą się wojny, zmieniają rządy. Tylko mama jest cały czas taka sama – nie do zniesienia. Już myślałem, że romans ojca z tą azjatycką pięknością ją trochę utemperuje, ale gdzie tam! Teraz jest jeszcze bardziej zajadłą androfobką i my, mężczyźni, nie mamy w tym domu życia. Muszę ją chyba poddać procesowi humanizacji, bo długo jeszcze przyjdzie mi żyć z nią pod jednym dachem. No, chyba, że moja kariera aktorska nabierze nieoczekiwanego rozpędu. Albo mama przeholuje na jakiejś feministycznej manifestacji i wysiądzie jej pikawa. Wolę jednak myśleć, że nic mnie już miłego w życiu nie czeka. Przynajmniej się nie rozczaruję.

Noc

Nie mogę zasnąć. Wstyd mi za ten wpis. Przecież jest cały czas moją mamą. Może i trochę nieobliczalną, ze skołtunionym afro na głowie, ale inni mają jeszcze gorzej. Co by o niej nie mówić, to jednak dbała o mnie przez całe życie. Nigdy mnie nie zostawiła w sklepie i nie chciała sprzedać za butelkę wódki. Z drugiej strony, to niedobrze. Pewien gwiazdor miał matkę alkoholiczkę i teraz ma własny śmigłowiec, jest przystojny, bogaty i ma chudą blondynkę za żonę. Problem z moimi rodzicami polega na tym, że do dziś jeszcze nie zdecydowali, czy będą wyrodni, czy nie. To mi bardzo utrudnia sytuację. Bo nie wiem, czy jestem z patologicznej rodziny. Cholera jasna! Zawsze te półśrodki!

Środa, 22 stycznia

No to teraz już wiem. Ponad wszelką wątpliwość jestem dzieckiem patologicznej rodziny. Obudziły mnie bluesowe zawodzenia Niny Simon. To znak, że kryzys małżeński moich rodziców trwa. Mama siedzi w szlafroku nad butelką żołądkowej gorzkiej (która wcale nie jest gorzka) i pali papierosa za papierosem. Biorąc pod uwagę stan popielniczki, to jest jakaś druga paczka. Zaznaczam, że jest godzina 7.30 rano. Ojciec smaży na patelni grzanki i biorąc pod uwagę ilość już sczerniałych na węgiel, to jakieś jego dwudzieste podejście. Nie wiem, co jest grane, bo mnie w tym domu o niczym się nie mówi. Ciekawe, czy jak w nocy wybuchłby pożar, to ta informacja też do mnie dotarłaby na łożu śmierci za pośrednictwem brygady straży pożarnej, która poniosła kolejną klęskę z braku fachowego sprzętu?

Przyczaiłem się pod drzwiami kuchni, żeby podsłuchać o czym rozmawiają. W tym zawsze byłem dobry. Niestety, ojciec zamienił się w jakąś nakręcaną złotą rybkę i powtarzał w kółko:

– Spełnię wszystkie twoje życzenia.

Mama między jednym a drugim szlochem wygłosiła manifest:

– Ja, uwolniona od szoku i przerażenia, ostrzegam cię, że teraz wchodzę w fazę przyjmowania do wiadomości zaistniałych faktów. Przede mną etap zabliźniania ran, ewentualnie krwawej zemsty.

Na tym się skończyło, bo ojciec wsadził palec w rozgrzaną oliwę i zaczął skakać po całej kuchni jak jakiś obłąkany wudu-mistrz.

No i masz babo placek! Czy to znaczy, że znowu grozi mi przejęcie opieki nad Gonzo, babcią i tym całym bajzlem na kółkach?

O nie, moja pani! Nie zgadzam się na żadne kolejne załamanie nerwowe. Limit się wyczerpał, Muszę ich uprzedzić i pierwszy się załamać, a wtedy skoncentrują swoją uwagę na mnie i nasza rodzina jakoś przetrwa.

Jak zwykle mam pełne ręce roboty.

Jakiś dzień, co za różnica skoro i tak w moim życiu ciągle to samo

Postanowiłem coś napisać, żeby mi nie zanikły mięśnie. Właściwie to powinienem o nie bardziej dbać, skoro zostanę już niedługo bożyszczem kobiet. Ale nadmierne dbanie o muskulaturę jest objawem słabości. Tak przynajmniej twierdzi mama. Nie będę więc przesadzał. Wystarczy, że codziennie myję zęby i kilka razy gimnastykuję brzuch, podciągając spodnie w toalecie. Jeśli mam być ulubieńcem kobiet, to i tak będę. Co się odwlecze, to nie uciecze. Za nimi i tak nikt nie trafi. Nigdy nie wiadomo, co im się w facetach podoba. Z nami jest zupełnie inaczej. Wszystko jest jasne i nieskomplikowane. Lubimy wysokie, szczupłe blondynki z dużym biustem i regulowanym dozownikiem inteligencji. Najlepiej posługujące się językiem migowym, bo to nie zakłóca oglądania meczu. Chociaż z drugiej strony, ojciec zakochał się swego czasu w skośnookiej Azjatce, u której przy najszczerszych chęciach trudno było się dopatrzeć choćby skrawka piersi. Ale ojciec ma spaczony gust. Najlepszym dowodem jest jego żona – hermafrodytyczny dziwoląg z IQ 163.

Musiałem na chwilę przestać, bo od jakiegoś czasu moje rozmyślania nad istotą damsko-męskich relacji zakłócał nachalny odgłos Commodorsów i jakieś łkania w stylu gospel. Wyjrzałem przez okno i mało nie wypadłem. Przed domem naprzeciwko podskakiwał konwulsyjnie, trzymając się za krocze, jakiś kolos o czarnej karnacji. Na głowie miał afro, na widok którego mama podcięłaby sobie żyły w ataku zawiści. Okazały nos rozlewał mu się symetrycznie po całej twarzy, na której nie było ani jednego jasnego punktu. Po prostu Murzyn czarny jak marzenie! Miał na oko tyle samo lat, co ja, i ani jednego pryszcza. Natychmiast poczułem przypływ bezinteresownej nienawiści, ale ponieważ pretenduję do miana światłego intelektualisty, zabiłem te rasistowskie uczucia jednym ciosem karate.

No to jesteśmy w Europie. Muszę mieć na oku ojca, bo znając jego zamiłowanie do egzotycznych kobiet, gotów się uwikłać w nowy romans z Bogu ducha winną murzyńską matką naszego nowego sąsiada. One podobno mają najpiękniejsze tyłki na świecie i rodzą dzieci, siedząc w kucki.

Chyba wyjdę do ogródka i powitam ich z iście słowiańskim rozmachem, chlebem i solą. Szkoda tylko, że nie mam na podorędziu zespołu Mazowsze albo jakiejś strażackiej orkiestry dętej. To by na nich na pewno zrobiło wrażenie, a wieść o mojej ułańskiej fantazji obiegłaby wszystkie murzyńskie wioski, chaty z kurzego łajna i nowojorski Bronx. Miałbym trochę przetarte szlaki do światowej sławy.

Piątek, 24 stycznia

Z prasłowiańskiego powitania nic nie wyszło, bo jestem kompletnie roztrzęsiony! Właśnie przed chwilą mój ojciec uraczył mnie lakonicznym komunikatem, że w czasie ferii jadę na obóz survivalowy w góry. O dyskusji nie mogło być mowy, bo obcinał sobie paznokcie u stóp i mocując się z kolejnym odciskiem, trzymał w ustach nożyczki. Brrr! Nie wiem, jak mama może z nim spać w jednym łóżku.

Boże! Co ja teraz zrobię? Nie jestem w ogóle przygotowany do życia w mieście, a co dopiero mówić o jakiejś głuszy, gdzie zewsząd schodzą lawiny, wściekłe niedźwiedzie rzucają się na turystów, a do najbliższej kafejki internetowej jest dwieście kilometrów! Nabieram podejrzeń, że w ten sposób chcą się ode mnie uwolnić na zawsze, bo nie mogą sprostać rodzicielskim obowiązkom. Rozważam złożenie donosu do Centrum Praw Dziecka.

Noc

Nie mam specjalistycznego sprzętu wspinaczkowego ani aparatu tlenowego, który pozwoli mi oddychać na takich wysokościach! Zamarznę. Spadnę ze skały, a moje ciało rozszarpią hordy wilków. Dostanę zawału i zwyrodnienia stawów, bo moja kondycja jest w tak opłakanym stanie, że co wieczór dziękuję Bogu, że mieszkamy w parterowym baraku.

Nie wiem, jak to się skończy, choć finał na pewno będzie tragiczny!

Sobota

Rano padłem przed mamą na kolana, błagając o litość. Niestety, moje lamenty zagłuszał Gonzo, który krzyczał, że on też chce jechać i jeśli nie zabiorę go ze sobą, to wyrwie mi z piersi serce i pożre żywcem. Przez moment mama miała taką minę, jakby uważała to za naprawdę świetny pomysł, ale w końcu zdrowy rozsądek przeważył:

– Ależ Wiktorku, nie przebolałabym straty was obu.

Więc jednak bierze pod uwagę, że ta wyprawa to bilet w jedną stronę! Żałuję, że jak byliśmy w zeszłym roku na Dominikanie, to nie podrzuciłem jej kilograma koki. Teraz siedziałaby w więzieniu o zaostrzonym rygorze i zamiast mnie, jego naczelnik miałby nerwicę i biegunkę o podłożu psychosomatycznym.

Najgorsze, że to zimowisko dla dzieci z patologicznych rodzin, a ja, jako syn bezrobotnych i moralnie rozwiązłych rodziców, do takich się zaliczam. Tak więc, nie z własnej winy osiągnąłem społeczne dno. Jestem w najniższej kaście nietykalnych trędowatych i jedyne, co mogę, to utopić się w smrodliwym Gangesie pełnym odchodów takich samych popaprańców jak ja.

Wyjazd za tydzień.

Poniedziałek, 27 stycznia

Finałowe odliczanie trwa. Rozpocząłem strajk głodowy, co nie jest trudne, bo nasza lodówka z racji emancypacji mamy (wersja oficjalna, wersja nieoficjalna: dzikie obżarstwo) ciągle świeci pustkami. Do szkoły też nie poszedłem. Szkoda mi czasu na pierdoły, skoro i tak niedługo stracę życie. Myślę usilnie, jak przetrwać i nie stać się obozową ofiarą. Mam skłonność do przyciągania szczególnie przykrych dla mnie wydarzeń. Zastanówmy się, jakimi dysponuję atutami?

Cztery godziny później

Nic mi nie przychodzi do głowy. To niemożliwe, żebym nie miał żadnych silnych stron. Nie mogę upaść na duchu. Tylko jego hart pomoże mi przetrwać w tym gułagu.

Już wiem! Zostanę animatorem obozowego życia kulturalnego! Mógłbym przecież organizować odczyty, spotkania ze sławnymi ludźmi, inscenizacje, wreszcie warsztaty parateatralne. Proszę, jakie to proste! Wystarczy tylko pozytywne myślenie.

Noc

Co mnie podkusiło, żeby sprawdzić w atlasie, gdzie jest to cholerne schronisko?! Wylałem sobie kubeł zimnej wody na głowę i straciłem wszelkie złudzenia. „Katharsis” leży na wysokości tysiąca metrów, prowadzi do niego prawie pionowa ścieżka i trzeba iść na piechotę cztery godziny! Nie ma szans, żebym tam dotarł, a co dopiero zaproszeni przeze mnie goście. Nie będzie rozmachu, nie będzie orderu za zasługi kulturalne! Jedyne, co będzie na bank, to mój skromny grób przy drodze z napisem: JEDYNY, CO NIE DOSZEDŁ.

Muszę natychmiast zacząć ćwiczyć!

Sobota, 1 lutego, dzień przed wyjazdem

Jest nieźle! Robię już pięć pompek bez odpoczynku. W domu panuje radosne podniecenie. Już się zdrajcy nie mogą doczekać, kiedy zniknę im z oczu. Ale byłby numer, gdybym jednak przeżył!

Pani H. dała mi swoją góralską ciupagę i piersiówkę z rumem na rozgrzewkę. W „Wiadomościach” podali, że zbliża się nieoczekiwany atak zimy. Faktycznie, kto by się spodziewał śniegu w lutym. Mam zamiar nauczyć się, przynajmniej teoretycznie, jeździć na nartach, ale nie wiem, czy zdążę. Muszę jeszcze napisać listy pożegnalne do znajomych i sporządzić testament. Huk roboty, huk roboty!

Wzór listu pożegnalnego:

W obliczu nieoczekiwanej konieczności utraty życia tuż przed jego pełnym rozkwitem, żegnam się z Tobą przyjacielu/oprawco (wybrać odpowiednio) i daruję ci wszystkie wyrządzone mi krzywdy, ew. dziękuję za miło spędzony czas. Zachowaj mnie w swej pamięci, a będę Cię otaczał opieką/ prześladował z zaświatów.

Rudolf Gąbczak, ten co wielkim miał być, a odszedł w małości swej, zostawiając w żalu nieutulone hordy potencjalnych przyjaciół i wielbicieli, (podpis)

Lista oprawców:

– BB Blacha 450

– Łucja (zdradliwa bestia)

– Gonzo

– wszyscy nauczyciele

– dentysta, co źle mi dopasował aparat ortodontyczny

Lista przyjaciół:

– Pani H.

– Babcia

– Bulwiak (aktualnie w więzieniu)

– Elka

Poza kategoriami: rodzice. Mają jeszcze kilka godzin na zakwalifikowanie się do którejś z grup, choć to tylko objaw mojej dobrej woli. Na dzień dzisiejszy zasługują na karę śmierci bez sądu!

A teraz testament.

Ja, Rudolf Gąbczak, zdrowy na ciele i umyśle (tu mi ręka trochę zadrżała), przekazuję wszystkie swoje dobra duchowe i materialne temu, kto najdłużej będzie o mnie pamiętał, sławił moje dobre imię, zaopiekuje się babcią i panią H. i rozszyfruje co, do cholery, kupiłem w zeszłym roku w sex shopie i do czego to służy, (podpis)

Spis dóbr:

– aparat ortodontyczny używany

– kombinezon płetwonurka z wyprawy na Dominikanę

– zbiór pocztówek od Hee Jong

– coś z sex shopu, ale nie wiem, co to jest

– ukradziony pani H. „Cennik na artykuły gumowe i chirurgiczne firmy Prusikiewicz i syn” z 1923 roku

– poradnik aktora-amatora

– poradnik Nerwice seksualne.

Jeśli chodzi o dobra duchowe, to zabieram je ze sobą do grobu i niech całą ludzkość szlag trafi!

Trochę to egoistyczne, ale jestem dziś w nihilistycznym nastroju z nutką dekadencji i rewolucyjnej ślepej furii.

A teraz do łóżeczka. Być może to moja ostatnia noc w tak komfortowych warunkach. Pociąg odjeżdża o 5.40 rano. Co to za godzina? W tym PKP pracują sami sadyści!

Niedziela, schronisko „Katharsis”

Łeb mi chyba zaraz pęknie na milion kawałeczków, takiego mam kaca. A zaczęło się od tego, że o mało nie spóźniliśmy się na pociąg, bo Gonzo uparł się mnie odprowadzać w stroju góralskim i zrobił w domu histerię. Mama udobruchała go w końcu pióropuszem z czasów mojego dzieciństwa, argumentując nie bez logiki, że to też strój góralski, tylko że pochodzi z Andów. Gonzo było wszystko jedno, jakie to góry. Dla podtrzymania ogólnego nastroju rozbawienia i radości, ojciec całą drogę na dworzec śpiewał:

Wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni,

gdy nie ma dzieci w domu, to jesteśmy niegrzeczni.

Aż strach pomyśleć, co zastanę po powrocie. Przecież moich rodziców ani na moment nie można spuścić z oka. Zaraz wpakują się w jakieś romanse, afery kryminalne albo nekrobiznes. Niestety, mam za mało czasu, żeby załatwić im dozór kuratora. Co prawda babcia obiecała, że będzie mieć na wszystko oko, ale wiadomo, że jak znowu jej się odklei sztuczna rzęsa, to będzie miała wypaczony obraz rzeczywistości. Chociaż przyznać muszę, że w rzadkich przebłyskach świadomości można się z nią dogadać. Niestety, coraz częściej trenuje balanse, bo jest obecnie na etapie romansu z Niżyńskim. Wydaje jej się, że żyjemy w dwudziestoleciu międzywojennym, w dodatku w Hollywood. Wczoraj na przykład zażądała świeżo wydojonego koziego mleka na okłady. Ojcu udało się podstępnie zastąpić je kartonem UHT 2%. Do tego skłamał, że ordynans przywiózł je prosto z jałowych gór Albanii. Zostaje mi więc liczyć na zdrowy rozsądek Gonzo, a to jest równoznaczne z wpuszczeniem do klatki Leppera z Rokitą. Albo z tą posłanką, co ma w oczach te… no, kobiety lekkiego prowadzenia.

Kiedy wreszcie dotarliśmy na dworzec, nikt nie pamiętał, gdzie miała się odbyć zbiórka. Mama poszła do informacji i po kilku minutach wszyscy mogli usłyszeć upokarzający komunikat, który rozległ się z megafonów:

„Organizatorzy wyjazdu na ferie zimowe dla dzieci specjalnej troski proszeni są o zgłoszenie się po chłopca w okolice dworcowego zegara. Podajemy rysopis: niski jak na swój wiek, nieproporcjonalnie zbudowany. Włosy kręcone, nazbyt obfite. Z wyglądu niezadowolony. Powtarzam: nieproporcjonalny i niezadowolony!”

Nigdy tego mamie nie wybaczę! Pod zegarem pojawiły się dzikie tłumy tarzających się ze śmiechu podróżnych. Czułem się jak małpa w klatce albo kobieta z trzema jądrami, taką wzbudzałem sensację. Po tym anonsie mogłem już zapomnieć o jakimkolwiek prestiżu.

Na szczęście organizatorzy też poczuli się urażeni i za chwilę rozległo się sprostowanie, że to wyjazd nie dla dzieci specjalnej troski, ale dla sierot społecznych z patologicznych rodzin. Na to wkurzyła się mama, ale dzięki Bogu kierownik dworca odłączył megafon i mógłbym wreszcie wsiąść do pociągu, gdybyśmy tylko nie zostawili mojej walizki w domu. Nastąpiła gorączkowa narada i rodzice ustalili, że mój bagaż przyjedzie następnego dnia wraz z opiekunem, który dziś nie zdążył, bo musiał z żoną wybierać kafelki do łazienki.

W pociągu nie było dla mnie miejsca w przedziale i całą drogę spędziłem na skrawku podłogi przed toaletą, z której już po godzinie zaczęło coś wyciekać. Miałem przy sobie tylko ten rum od pani H., no więc go wypiłem, żeby pozbyć się zbędnego bagażu. A dalej to już nie pamiętam.

Ocknąłem się przed chwilą z niewyraźnym wspomnieniem, że jakiś Murzyn taszczył mnie pod górę, brnąc w zaspach. Jest to zapewne początkowa faza delirium tremens, tylko białe myszki zastąpili u mnie kolorowi, bo zawsze byłem bardzo wrażliwy na kwestie rasistowskie.

Jak tylko przestanie mi się kręcić w głowie, pójdę na zwiad.

Wieczór

Umęczony do nieprzytomności poszukiwaniem czegoś do picia, trafiłem w sam środek narady wojennej poświęconej… mojej osobie! Debatowano zaciekle, co ze mną zrobić. Do najbardziej humanitarnych propozycji należało dyscyplinarne odesłanie mnie do domu. Dowiedziałem się, że mój stopień demoralizacji przechodzi najśmielsze oczekiwania, a w mojej moralnej zgniliźnie mogą unurzać się inne dzieci. Tylko jedna opiekunka o twarzy zagubionej myszki z bardzo dużą wadą wzroku (zez rozbieżny), prezentowała chrześcijański światopogląd, że nawet największemu grzesznikowi należy się druga szansa, a poza tym nie można mnie odesłać, bo zasypało drogę i wydostaniemy się stąd na wiosnę, albo za pięć lat, jak doprowadzą tu wyciąg. Potem zapytano, czy mam coś do powiedzenia. Oczywiście, jak każdy erudyta, zawsze mam coś do powiedzenia, ale na moje nieszczęście właśnie wtedy odbiło mi się rumem, więc czknąłem rozdzierająco, czym wywołałem ogłuszający aplauz jakiejś bandy z tatuażami i w bandanach na głowie. Najgłośniej śmiał się Murzyn, ten sam, którego przyłapałem w ogródku przed domem na śpiewach gospel. A więc jedno mam z głowy, nie mam jeszcze delirium i nie muszę iść na odwyk.

W taki oto sposób zostałem guru prawdziwych „gangsta”. Nie wiem, czy udźwignę tę sławę, bo w stosowaniu przemocy fizycznej zawsze byłem kiepski. Muszę zatem walczyć jak Woody Allen – intelektem.

Noc

Śpimy na werandzie, bo tłok w schronisku niemożliwy a wszystkich zbłąkanych wędrowców trzeba przyjąć. Jest tak zimno, że gęsia skórka zrobiła mi się nawet na dziąsłach. Za to mam niezły widok na niebo gwiaździste nade mną, a prawo moralne we mnie.

Mój nowy przyjaciel, Ozyrys, podzielił się ze mną butami, więc marznie nam tylko jedna noga. Ozyrys tak naprawdę nie jest egipskim bogiem, tylko ma tak na imię po swoim dziadku – afrykańskim Egipcjaninie. Poza tym wszystko inne ma polskie. Matkę też, więc nie grozi jej atak mojego ojca zgłębiającego swoją wiedzę o orientalnych kobietach.

Największym marzeniem Ozyrysa jest odnalezienie własnego ojca, który przed laty poszedł na obronę lekarskiego dyplomu i już nie wrócił. Ponieważ uratował mnie przed zamarznięciem na śmierć w leśnej głuszy i nie zostawił pijanego w górach, obiecałem, że zrobię wszystko, by mu w tym dopomóc. Rozważyliśmy nawet wynajęcie detektywa, ale póki co, oni nie działają w fundacjach charytatywnych. Na koniec pokazał mi swoje sznyty na rękach, a ja, nie mając się czym zrewanżować, zdecydowałem się na prezentację swojej wady zgryzu. Potem streściłem mu historię mojej pierwszej zawiedzionej miłości. Ozyrys wykazał duże zainteresowanie. Stwierdził, że chętnie pozna tę cizię. Mam mieszane uczucia. Jest na to zbyt przystojny. Uścisnęliśmy sobie grabę i poszliśmy spać.

Czuję, że zaczyna się fundamentalna zmiana w moim życiu. Nadchodzi czas prawdziwej męskiej przyjaźni, braterstwa, omerty i jeśli trzeba – krwawej vendetty.

Auć! Weszła mi drzazga w pośladek!

Ranek. Poniedziałek, 3 lutego

Obudziły nas straszne przekleństwa dobiegające z dworu. Rzuciliśmy się wszyscy do okien i zobaczyliśmy faceta rozebranego do pasa w pięciostopniowym mrozie. Był objuczony jak wielbłąd, pot lał się krystalicznym strumieniem po jego purpurowej twarzy i z furią kopał przed sobą monstrualnych rozmiarów walizę. Była już tak zmasakrowana, że wokół walało się pełno porozrzucanych łachów. Zarykiwałem się z chłopakami, radząc mu nawet, żeby spuścił ją w przepaść, póki nie rozpoznałem swojej kaszmirowej kamizelki. Dostałem ją kiedyś od Bulwiaka i stanowiła najbardziej ekskluzywny element mojej garderoby. Zabrałem ją na wypadek, gdyby jednak udało mi się zorganizować w tej głuszy na przykład spotkanie z Miłoszem. Teraz była tylko sponiewieraną i ubłoconą szmatą. Facet stał przed schroniskiem i darł się wniebogłosy:

– Gąbczak! Niech cię tylko dorwę w moje umęczone łapy!

To na pewno ten nowy opiekun. Czy zawsze muszę na swojej drodze spotykać samych psychopatów?

Popołudnie

Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Moja garderoba w strzępach, a buty suszą się nad ogniskiem. Ale za to stoję przed niepowtarzalną szansą rozwoju duchowego. Schronisko „Katharsis” prowadzą zwolennicy Hare Kriszny. Mam zamiar nawiązać z nimi intensywny kontakt. Został mi tydzień na uaktywnienie wszystkich czakramów. Kobieta prowadząca bar powiedziała mi dziś rano, że wyczuwa we mnie nieharmonijne wibracje w obszarze energii seksualnej. Hm… nie wiedziałem, że to widać gołym okiem. Ozyrys umówił się z nią na masaż. Mam nadzieję, że okaże się prawdziwym przyjacielem i opowie mi wszystko z detalami.

Noc

Płonie ognisko w lesie… a wraz z nim moje buty. Zostały mi już tylko czarne lakierki ze ślubu babci. Równie dobrze mógłbym chodzić po górach w trzewikach tancerek flamenco. Obóz się jeszcze nie zaczął na dobre, a ja ponoszę, jak dotąd, same straty. Poszedłem do kierownika i zapytałem go, kiedy może mi przeprowadzić skrócony kurs samodoskonalenia duchowego. Wyraźnie mnie zbył. To chyba taki test. Jak będę konsekwentny, to zasłużę na jego szacunek i zostanie moim mistrzem duchowym. Wrócę starszy o kilkadziesiąt lat i brzemienny w wiedzę tajemną.

Ozyrys jeszcze nie wrócił. Boję się myśleć, co sobie masują.

Poranek

Żałuję, że nie mam gruźlicy. Tutejsze powietrze jest wprost wymarzone do rekonwalescenci. Żałuję też, że nie jestem poetą. Tutejszy krajobraz jest wprost wymarzony do pracy twórczej. Żałuję, że nie jestem alpinistą. Tutejsze góry… za cholerę nie wiem, co ja tu robię!

Opracuję plan pobytu:

– rozwinąć muskulaturę za pomocą pozytywnego myślenia

– uaktywnić czakramy. Wcześniej przekonać się, czy je w ogóle posiadam (biorąc pod uwagę mojego pecha, nigdy nic nie wiadomo)

– odnaleźć na czole trzecie oko

– ugruntować przyjaźń z Ozyrysem (to będzie najtrudniejsze, muszę uważać, żeby nie odkrył mojej prawdziwej natury).

– chociaż raz zaznać masażu!

– koniecznie komuś czymś zaimponować!!!

Strasznie się zmęczyłem tym planowaniem, ale dobra strategia to podstawa sukcesu. Zdrzemnę się chwilę. Na naszej trzydziestoosobowej werandzie jest wyjątkowy spokój. Grupa poszła zdobywać Śnieżkę. Nie królewnę tylko ten szczyt. Ja nie mam w czym. Ozyrys też poszedł, chociaż strasznie narzekał, że go bolą wszystkie mięśnie. Ja się nie dziwię. Po dziesięciu godzinach masażu nawet Tyson by wymiękł.

Godzina 2.00 w nocy

Ja to mam pecha! Stałem sobie pod natryskiem cały namydlony, kiedy zabrakło wody. Próbowałem z siebie spłukać obfitą pianę za pomocą śliny, ale nie dało rady, mimo że Ozyrys i jeszcze jeden chłopak bardzo mi pomagali. Pożałowałem, że nie jestem żadnym ultraortodoksyjnym politykiem, bo w tej sytuacji spłukałbym się ślinotokiem i problem z głowy.

A teraz najgorsze i przysięgam, że to prawda. Sięgając po ubranie, poślizgnąłem się na mokrej posadzce i rąbnąłem jak długi. W pierwszej chwili byłem pewien, że się zabiłem a potem usłyszałem Ozyrysa, jak leci po schodach na łeb na szyję, krzycząc wniebogłosy: śmierć pod natryskiem!

Oczywiście zleciało się całe schronisko i nie dość, że wszyscy zobaczyli, że nie mam już nic do ukrycia, to jeszcze nasz opiekun nakrzyczał na mnie, że moje gwiazdorskie zapędy nie mają umiaru.

Hinduska bufetowa spojrzała na mnie wzrokiem pełnym uznania i rzekła do jakiegoś łysego okularnika w pomarańczowej szacie:

– Widzisz, on nie medytuje, a ma niezły rozmiar.

Wygląda na to, że ostatni punkt mojego planu mam odbębniony.

Nad ranem odbyłem z Ozyrysem wyczerpującą dyskusję światopoglądową na temat hip-hopu. Starał się wmówić mi, że teksty tych utworów są pełne prawdy życiowej i dlatego ich przekaz jest bardzo wiarygodny. Też coś! Nawet idiota może ułożyć piosenkę w pięć minut. Nie trzeba do tego specjalnych talentów. Żeby mu to udowodnić, pstryknąłem palcem i wyskandowałem:

To moja frustracja

Szalona alienacja

Biurowa biurokracja

Ty w Belgii na wakacjach

A ja sam jak palec

W TV znów Kawalec

Jestem jak padalec

Przejechał po mnie walec…

Ozyrys słuchał tego z wypiekami na twarzy. Uważa, że powinienem spróbować w hip-hopie, a wtedy jest szansa, że Łucja do mnie wróci.

Z podniecenia długo nie mogłem zasnąć. Jestem zdecydowanie zbyt skromny, jak na tak wszechstronnie utalentowanego człowieka.

Następny dzień

Jest fantastycznie! Siedzę w świetlicy przed telewizorem i zajadam się jakąś słodką papką, którą specjalnie dla mnie ugotowały te cudne kobiety. Są ciche, ładne, potulne i pracowite. Każda nosi jakieś intrygujące imię: Jasmi, Shiware, Sumi, Lina i ma na czole plamkę. Aż się prosi, żeby ją zeskrobać… Żadna nie domaga się równouprawnienia, jak moja postrzelona matka. Nie miałbym nic przeciwko życiu w Indiach.

Na szczęście wczoraj skręciłem sobie tylko kostkę, ale na wszelki wypadek zażądałem tomografii komputerowej. Pokuśtykałem do mojego mistrza duchowego z zapytaniem, kiedy zaczynamy. Był wyraźnie zdenerwowany. Powiedział, że ma na głowie faktury do wypełnienia, bo jak mu wejdzie skarbówka, to rozpęta się istny meksyk. Nalegałem, zgodnie z ideą biernego oporu Gandhiego. Mam dziwne przeczucie, że mój przyszły guru mnie nie lubi. Pewnie wyczuwa konkurencję.

Środa, 5 lutego

Patologiczna młodzież i jej patologiczni opiekunowie poszli zdobywać kolejny szczyt mimo śnieżnej nawałnicy. Na wszelki wypadek przypomniałem sobie zasady pierwszej pomocy, ale prócz metody usta-usta wielokrotnie testowanej z Elką, niewiele zostało mi w głowie. Coś mi jeszcze majaczyło o jakichś owczarkach bernardyńskich, ale skąd ja je tu wytrzasnę? Gdybym rozwinął się trochę duchowo, mógłbym ratować ich pośrednio, sterując z fotela na biegunach przepływem strumienia energii. Mój mistrz duchowy, gdy mnie widzi, zadziera pomarańczową kiecę i zamyka się w WC. Nie rozumiem, co chce mi przez to przekazać.

Wieczorem Ozyrys znowu poszedł na masaż. Tym razem hinduska niewolnica zajmuje się jego odmrożonymi nogami. Czuję się odstawiony na boczny tor.

7 lutego, półmetek

Podsumowanie pobytu:

– rozwój duchowy – zero

– rozwój muskulatury – zero

– ekscesy seksualne – zero

– zdobyte szczyty – zero

– nadwyrężone kończyny – jedna

Z wycieczki w góry wrócili wszyscy. Jestem rozczarowany. Wciąż nie mam okazji, by wykazać się moją zimną krwią w sytuacjach kryzysowych. Czytam Pragnienie, czyli ludzkość na drodze do samozagłady. Jest tam coś o mnie: „Im bardziej czegoś pragniemy, tym bardziej od tego się oddalamy. Jeżeli już pogodzimy się, że tego nigdy mieć nie będziemy i przestajemy pragnąć, Najwyższa Istota zsyła nam to i wtedy też nie jesteśmy szczęśliwi, bo stajemy wobec daru, którego wcale nie potrzebujemy”. I bądź tu człowieku mądry…

Noc

Kadra obozowa upiła się skandalicznie wiśniówką i do wczesnych godzin porannych grała w butelkę. Banda Ozyrysa zawlokła ich do pokoi metodą pociągową. Strasznie im podskakiwały głowy na schodach. Obawiam się, że tomografia komputerowa będzie niezbędna. Jestem niewyspany i sfrustrowany. Przyjechałem tu wypocząć, a tymczasem czuję się jak w domu. Znalazłem na korytarzu dwie sztuki damskiej bielizny. Schowałem je pod materac. Strasznie mnie korciło, żeby je trochę pooglądać, ale bałem się, żeby mi ich nikt nie ukradł.

Sobota

Wychowawczyni najmłodszej grupy zapytała przy śniadaniu, czy nikt czegoś przypadkiem nie znalazł. Odmówiła sprecyzowania, co by to mogło być. Milczałem jak oficer wywiadu przesłuchiwany przez gestapo. Korci mnie, żeby włożyć to do koperty i wysłać do Ministerstwa Edukacji Narodowej. Z tej bezczynności budzi się we mnie zgnilizna moralna. Muszę zająć się czymś pożytecznym.

Niedziela

Grupa poszła przez zieloną granicę do Czech, bo tam jest tańsze piwo. Znowu zostałem sam z moimi dziewczynami. Pomagałem im przebierać soczewicę i z tych nudów zrobiłem wykład o emancypacji i prawach kobiet. Słuchały tego jak bajki o żelaznym wilku. Szczerze mówiąc, czułem się jak guru. Uświadomiłem im, jak wielkim potencjałem dysponują, i że czas patriarchatu bezpowrotnie się skończył. Efekt trochę przerósł moje oczekiwania, więc kiedy zaczęły skandować: „Precz z uciskiem kobiet”, uciekłem w popłochu. Tym bardziej że pod drzwiami świetlicy zebrał się spory tłumek żądnych zemsty samców i znacząco pochrumkiwał.

Godzina 14.00

Hinduskie niewolnice podniosły bunt. Odmówiły przygotowania obiadu, bo na TV Polonia leciała powtórka 07 zgłoś się. W rezultacie soczewica rozgotowała się na niejadalną packę i kierownik schroniska musiał podać wszystkim świeżo rozmrożoną kiełbasę śląską. Było to tak dalece niezgodne z jego światopoglądem, że pożyczył ode mnie cztery środki uspokajające. Twierdzi, że tym samym wprowadził złą karmę pod swój dach, bo mięso wzmaga agresję i budzi nieczyste myśli. Ma rację. Wieczorne ognisko przerodziło się w istny show. Okutane w sari niewolnice tańczyły przy muzyce Madonny, a podstawowymi rekwizytami były banany.

Czuję, że apokalipsa zbliża się w zabójczym tempie do tego niewinnego, rajskiego zakątka. W dodatku prześladuje mnie myśl, że to ja jestem sprawcą tego zamieszania. A wszystko przez to, że od małego byłem indoktrynowany przez własną matkę i sam już nie wiem, czy jestem za patriarchatem, czy przeciwko. Obawiam się zbiorowego linczu i wbicia na pal. Muszę się gdzieś zabarykadować, bo moja grupa jeszcze nie wróciła i w razie czego nie będzie kto miał mnie ocalić. Że też moje życie musi zależeć od bandy alkoholików. Po raz pierwszy zatęskniłem za domem.

10 lutego

Grupa jeszcze nie wróciła. Myślę, że zasypała ich jakaś lawina albo rozstrzelała straż graniczna. Zostałem sam w jaskini lwa. Odcięty od świata. Boję się zejść na śniadanie. Ci nawiedzeni krisznaici zupełnie zapomnieli o miłości bliźniego. Całą noc ktoś dobijał się do drzwi. Na pewno poćwiartują moje zwłoki i wrzucą do wielkiej zamrażarki. Skończę obok mrożonego kalafiora i marchewki. Dudnienie trwa. Ratunku! Mogę już ruszać dużym palcem w unieruchomionej nodze. To jednak za mało, bym kłusem gazeli opuścił to niebezpieczne miejsce. Chyba zacznę nadawać sygnał SOS metodą dymną.

Godzinę później

Drzwi do mojej samotni zostały wyważone siłą. W samą pory, bo zaczęła już się kopcić firanka. Obłąkańcy w pomarańczowych szmatach wylali mi na głowę kubeł zimnej wody. Teraz oprócz gangreny w zwichniętej kostce dorobię się zapalenia płuc, odleżyn a może nawet trądu. Będą mi po kawałku odpadać co cenniejsze części organizmu, aż zamienię się w niezidentyfikowaną breję, podobną do tej, jaką serwuje się tu na kolację. Brrr!

Wtorek, trzy dni do powrotu

Mogę już chodzić. To niewątpliwie dobra wiadomość. Obejrzałem dokładnie wszystkie najbardziej wystające członki mojego ciała. Nic mi nie odpada. Co za ulga! Wygląda na to, że wrócę do domu cały i zdrowy, a w dodatku będę jedynym, który przeżył. Po mojej grupie ślad zaginął. Żal mi Ozyrysa. A mogliśmy jeszcze tyle przeżyć! Pech mnie nie opuszcza, zazdrosny los zabiera mi wszystkich, których kochałem: Łucja szwenda się z BB Blachą, Bulwiak jako bigamista gnije w więzieniu, mój jedyny przyjaciel dogorywa gdzieś w skalnej rozpadlinie, babcia świruje, a Elka walczy z nadmiarem męskich hormonów. Że też nic złego nie przytrafia się nigdy Gonzo ani moim wyrodnym rodzicom. Oni zawsze spadają na cztery łapy. Napiszę dla Ozyrysa hymn pochwalny w konwencji hip-hopowej. Należy mu się. To przecież on odkrył jeszcze jeden z moich niezliczonych, ukrytych talentów;

Czarny przyjacielu

Jak z Bronksu modelu

Takich jak ty

Jest naprawdę niewielu

Na moją frustrację

Na szarą abnegację

Na nudną kolację

Wcinam pistacje

W głowie mam ciągle

Twoje przesłanie

Od dzisiaj to będzie

Moje zawołanie

Hej Białasie

Pamiętaj poniewczasie

O superwypasie

O wielkiej kasie

O to właśnie chodzi

Jak źle się powodzi

Prawdziwa wolność

Życie ci osłodzi

Dobrze mi szło, ale ciągle miałem problem z puentą. W dodatku na dole powstał jakiś straszny harmider, więc przerywam i idę zobaczyć, co się dzieje.

Wieczorem

Bogowie naprawdę sprzysięgli się przeciwko mnie. Właśnie całą grupę przywiózł jeep Wojsk Ochrony Pogranicza. Nikomu nic się nie stało. Mają tylko gigantycznego kaca. Podobno zabłądzili w drodze powrotnej i zatrzymali się w jakimś czeskim schronisku, a ponieważ tam piwo jest w dalszym ciągu tańsze niż u nas, to musieli przenocować. Trochę się boczyłem na Ozyrysa, bo już przyzwyczaiłem się do myśli, że nie żyje. Ale lody zostały skruszone, kiedy wręczył mi cudem ocalałe cztery puszki piwa „Złoty bażant”. To naprawdę ładnie z jego strony.

Wypiliśmy je do spółki i Ozyrys poszedł na masaż. Twierdzi, że ma lecznicze działanie i opracował go sam bóg Wisznu, siedząc pod drzewem. Mogą go wykonywać tylko wtajemniczone kobiety po złożeniu ślubów czystości. Wcześniej biorą kąpiel w płatkach orchidei i zakładają rytualne sari. Ja tam nie wiem, bo od jakichś dwóch dni te wszystkie nawrócone hinduski noszą dżinsy i palą papierosy. Ich mężczyźni wciąż mają do mnie żal, dlatego staram się schodzić im z drogi.

Środa, 12 lutego

Jutro wyjeżdżamy, podjąłem więc męską decyzję, że muszę zdobyć jakiś szczyt. Pogoda nieco się poprawiła. Jest co prawda lekka mgła, ale liczę na to, że moja intuicja podpowie mi, w którą stronę iść. Zakładam lakierki. Nie mam innych butów, ale będę szedł na krawędziach, więc może się nie ześlizgnę w przepaść. Muszę się spieszyć, jeśli chcę zdążyć na wieczorne pożegnalne ognisko.

Zielona noc, przed ogniskiem

Naprawdę nie mogę uwierzyć, że to się przytrafiło właśnie mnie! Odszedłem może z dziesięć metrów i momentalnie straciłem orientację w tej mgle. Zacząłem miarowo oddychać, żeby nabrać dystansu do tragedii, ale przypomniałem sobie o hiperwentylacji i wstrzymałem oddech. Długo to nie trwało. Muszę potrenować pod wodą. Kręciłem się w kółko dobre piętnaście minut, aż wreszcie dopadła mnie panika. Mgła gęstniała coraz bardziej, a niebo pokryło się śnieżnymi chmurami i w ciągu sekundy zrobiło się ciemno jak w nocy. Próbowałem miarowo posuwać się do przodu, zgodnie ze starą maksymą, że wszystkie drogi prowadzą do Rzymu, ale przez te piekielne lakierki tak się ślizgałem, że moje wysiłki przemierzenia choć kilku metrów spełzały na niczym. Trzy kroki do przodu i zjazd do tyłu po oblodzonej drodze. Już myślałem, że zostanę tu do wiosny niczym żywa manifestacja przypowieści o Syzyfie, gdy z kłębów mgły wyłoniły się trzy duchy. Wszystkie miały na głowach czerwone kaptury a w rękach kije, którymi torowały sobie drogę. Byłem pewien, że oto nadszedł dla mnie moment Sądu Ostatecznego i stanąłem właśnie przed obliczem Świętej Inkwizycji. Zamknąłem oczy ze strachu i usłyszałem:

– A co, u diabła, tu robisz, chłopcze, w taką pogodę?

Duchy podeszły bliżej i zobaczyłem, że mają na sobie czerwone ortaliony Nike, na nogach narty a w rękach kijki narciarskie. Ufff, co za ulga, to normalni turyści. Spojrzeli na moje lakierki pokryte warstwą lodu i to udowodniło mi, że mam jeszcze stopy, bo wcale ich nie czułem. Popukali się znacząco w czoła i przystąpili do akcji ratunkowej. Dali mi czegoś do picia z termosu i zaraz poczułem się jak wtedy, gdy na sali operacyjnej dostałem głupiego jasia. Spłynęła na mnie fala wigoru i wszystko mnie bardzo śmieszyło. A najbardziej to, że trzymałem się ich kijków, podczas gdy wciągali mnie pod górę, aż do samego schroniska. Śmiałem się tak głośno, że nagle puściłem je i runąłem przed siebie jak długi na wyciągniętych rękach. Dlatego teraz jestem wściekły, bo siedzę przy ognisku i nie mogę trzymać patyka, na którym wszyscy opiekają swoje kiełbaski. Mam zwichnięte oba nadgarstki. Podobno do jutra ma przejść. Mam nadzieję, bo nie wyobrażam sobie, jak pokonam drogę do stacji PKP z bagażami, skręconą nogą i unieruchomionymi rękami. Jeśli to się uda, to sprzedam prawa do ekranizacji tego wyczynu w Hollywood i będę na bank w Księdze Rekordów Guinessa.

13 lutego, do domu

Hm… Za kilka minut zbiórka na dole, a ja jeszcze się nie spakowałem. Ozyrys miał mi pomóc, ale żegna się od dwóch godzin ze swoją masażystką. Spróbuję powkładać rzeczy do walizki zębami.

A teraz pędem na dół. Gotowi, do biegu, start!

W pociągu

Jak dobrze. Siedzimy w przedziale dla inwalidów. Ja jako inwalida, a Ozyrys jako mój opiekun. Reszta tłoczy się na korytarzu, bo cała Polska wraca z ferii akurat tym pociągiem.

Tuż przed odjazdem przeżyłem chwile istnej grozy w dworcowej toalecie. Stałem sobie cierpliwie nad pisuarem, gdy nagle obok mnie pojawił się jakiś elegancki mężczyzna i patrząc prosto w ścianę, zaczął:

– No i co, kochanie?

Strach ściął mnie z nóg. Tyle się naczytałem o utajonych pedofilach i szajkach handlujących młodymi chłopcami. Tymczasem on mnie nadal nagabywał:

– Już niedługo, ptaszynko, ci poćwierkam, co ty na to?

Postanowiłem jednak nie mówić, co ja na to, i nie kończąc, rzuciłem się do wyjścia, przez co ochlapałem sobie spodnie. W poczekalni rozglądałem się nerwowo za jakimś patrolem, ale ich nigdy nie ma tam, gdzie uprawia się nierząd. Odwróciłem się i stanąłem twarzą w twarz z moim toaletowym oprawcą.

– Rybeńko ty moja… – szepnął namiętnie.

Przyładowałem mu w brzuch skołowaną łepetyną i wtedy mój wzrok padł na jego prawe ucho, w którym tkwiła słuchawka. Cały czas rozmawiał przez komórkę!!! Gdy spostrzegłem rozmiary mego błędu, ogarnęło mnie przerażenie. Biedny chłopina zbierał się niezdarnie z dworcowej podłogi, wokół leżały porozrzucane jakieś firmowe wydruki. Oczywiście zebrał się spory tłum, a jakaś baba jazgotała:

– Do poprawczaka tych blokersów! Niewinnego człowieka napadł! Banda narkomanów i Murzynów!

Przez tłum przebiegł groźny pomruk, ale na szczęście nasz opiekun choć raz się przydał:

– Przecież pani widzi, że chłopak niedorozwinięty, a do tego kaleka – tłumaczył cierpliwie, wskazując na moje obandażowane nadgarstki.

Na szczęście w tym momencie wjechał pociąg i gawiedź rozpierzchła się, by łapać wolne miejsca w przedziałach.

Już po raz drugi zostałem potwornie upokorzony na stacji kolejowej. Chyba zacznę przemieszczać się samolotami.

Reszta podróży upłynęła spokojnie. Do snu kołysał mnie monotonny wywód Ozyrysa, który ubolewał, że zabrakło mu dosłownie kilku seansów, żeby dotknąć sutków masażystki.

W domu

O Panie! I po co ja wracałem? Nie zdążyłem odpocząć po tym wyjeździe, a już wpadliśmy wszyscy w oko cyklonu. Na peronie powitali mnie niezadowoleni rodzice stwierdzeniem:

– Aż trudno uwierzyć, że ten czas tak szybko minął. Ale wszystko, co dobre, szybko się kończy.

Ucieszyła się tylko babcia, która spod zwojów wyliniałych karakułów oznajmiła mi, że jutro mam pojechać do jej letniej rezydencji doglądać budowy basenu. A więc tu bez zmian. Świruje aż miło. Wszyscy ruszyli żwawo przed siebie, zostawiając mnie na peronie z moją walizką i siedmioma ciupagami, które przywiozłem im na pamiątkę. Strasznie się spieszyli, bo Gonzo został sam w domu i bali się, czy czegoś nie wymyśli. Ich pedagogiczna niefrasobliwość ścina mnie z nóg. Dopiero na moje nerwowe okrzyki zobaczyli, że coś ze mną nie tak.

– Gdzie wkładałeś te swoje łapska, że ci je przetrącili? – zapytał ojciec z błyskiem w oku, ale musiałem go rozczarować opowieścią, jak to było naprawdę.

Wreszcie dotarliśmy przed dom. Był cały oflagowany, przed drzwiami stała barykada z krzeseł i garnków, a w oknie trwał na posterunku Gonzo z paczką zapałek w ręku i krzyczał:

– Nie zbliżać się, bo się podpalę!

– Ależ Wiktorku… – Mama była nieźle zdezorientowana.

Na szczęście okazało się, że Gonzo nie ma wobec nas niecnych zamiarów, a cała jego agresja wymierzona jest w przestępującą z nogi na nogę i chuchającą w dłonie dziwną parę. Ona siedziała w przydomowym ogródku na stercie walizek i płacząc, rwała sobie włosy z głowy, a on… O!!! To było coś! On wyglądał niczym Robinson Cruzoe. Miał czarne włosy do ramion, pokaźny zarost, muskularne ciało i robił sobie skręta. Pod pachą trzymał wypchanego… krokodyla!

Stanęliśmy wszyscy, jak żona Lota zamieniona w słup soli. O co, u licha, chodzi tym razem?

– Najazd barbarzyńców! Najazd na dom! – darł się Gonzo histerycznie.

Mama fukała gniewnie na tatę:

– Zrób coś, jesteś głową rodziny!

– Ja??? Yyy… wcale nie. – Ojciec bronił się ze wszystkich sił przed zajęciem konkretnego stanowiska.

Tylko babcia zachowała się normalnie. Podwinęła poły futra i ruszyła zdecydowanie w stronę najeźdźców po oblodzonym trawniku. Runęła Zarośniętemu w objęcia, szlochając:

– Filipek!

Tak oto po prawie pięciu latach zobaczyłem ponownie mojego brata i jego żonę Helę. Trochę głupio wyszło, że z całej rodziny rozpoznała ich tylko babcia, która jest niespełna rozumu.

Dwa dni później

Jestem wykończony. Nasze mieszkanie jest bardziej przeludnione niż Tokio. Każdy się o siebie nieustannie ociera, a że wszyscy jesteśmy znerwicowani, grozi nam nieunikniona katastrofa. Gonzo się chwilowo wyciszył. Biedny dzieciak jest w strasznym szoku. Ostatni raz widział swoich rodziców, kiedy jeszcze nosił pampersy. Myślę, że nie można mu robić wody z mózgu. Kiedy już oswoił się z myślą, że jest porzuconym dzieckiem, nagle ni stąd, ni zowąd pojawia się mama i tata. Boję się, jak to wpłynie na jego psychikę. Ale z drugiej strony już chyba nie może być gorzej.

Moi rodzice siedzą w kącie i głupkowato się uśmiechają. Jak zwykle sytuacja ich przerosła. Filip uparł się, że z braku powierzchni mieszkalnej będzie spał w ogródku, ale mama zaprotestowała. Stwierdziła, że pracuje teraz nad procesem asymilacji i nie chce się narażać sąsiadom. I kto by pomyślał, że taki z niej mieszczański kołtun. Wszyscy jesteśmy zawaleni dziwnymi prezentami, których przeznaczenie jest niejasne. Po co nam na przykład siedemnaście słoików marynowanych mrówek, cztery kartony yerba matę albo włócznia Zulusów?

Tylko babcia jest zadowolona. Twierdzi, że nareszcie będzie miała z kim chodzić na kurs tanga argentyńskiego. Według niej Filip jest jedynym mężczyzną w naszej rodzinie, z którym można się pokazać publicznie. Do tego nosi na okrągło odziedziczony po Heli seksowny kombinezon ze skóry kobry. Niestety, wygląda w nim jak chora żmija.

Muszę przyznać, że moja odzyskana bratowa jest całkiem, całkiem. Ma zniewalające spojrzenie i koci uśmiech. Muszę się mieć na baczności, żeby nie rozbić im małżeństwa.

Chociaż po tym, co przeszli, chyba nic ich już nie rozdzieli. Hela wyznała mi w kuchni, że postanowiła odejść od lamajskiego mnicha, bo ten ograniczał jej wolność, zabraniając noszenia jej ulubionych szpilek od Manolo Blahnika. Musiał być niespełna rozumu, bo ona wygląda w nich tak, że ojciec oblał się z wrażenia gorącą herbatą. Czuję, że mój gejzer męskości niebezpiecznie bulgocze.

17 lutego

Zaczęła się szkoła. Za dwa miesiące mam próbne testy a w maju egzamin. Muszę się zdecydować, gdzie składać papiery. Ojciec optuje za liceum informatycznym, bo to według niego zapewni mi godziwą przyszłość. Pewnie liczy, że zostanę hakerem i pomogę mu włamać się na zaszyfrowane strony porno. Mnie jednak ciągnie w stronę teatru i filmu. W przyszłości będę zdawać do łódzkiej filmówki, bo to siedlisko wszelkiego zepsucia i dekadencji. Ale zanim to nastąpi, czekają mnie kilkuletnie galery w którymś ze stołecznych liceów. Dla zwiększenia swoich szans, złożę papiery wszędzie.

Dziś widziałem Helę w samej bieliźnie. Ma stanik we wzór zebry. Aż się chciało pogłaskać…

Wieczorem

Zjedliśmy kolację w rodzinnym tłocznym gronie na dywanie, bo stół był za mały. W domu panuje taka atmosfera, jakby za chwilę miała wybuchnąć bomba zegarowa albo światowa epidemia obłędu. Nie wiem dlaczego, ale jak tylko Filip otwiera usta, żeby coś powiedzieć, Opona zaczyna wściekle ujadać. Na początku wszystkich nas to śmieszyło, mimo że Filip, tak jak ja, jest erudytą i ma dużo do powiedzenia (nie wiem jednak, dlaczego jego wszyscy słuchają, a mnie nikt). Ojciec nawet dowcipkował, że jak typowa kobieta w tym domu, przesiąknęła do cna feminizmem. Mnie nigdy nie prześladowała, ale może to dlatego, że tylko ja o nią dbam. Chodzę na kontrolne szczepienia. Czyszczę jej uszy i odganiam bezdomne psy, gdy nadchodzi oszalały czas rui. Do dziś mam na kolanach ślady żwiru z podjazdu po tym, gdy Opona nie była lojalna wobec mnie i wybrała dziką chuć.

Mama zaproponowała, żebym się na jakiś czas przeniósł do pani H. Nie wiem, czy to dobry pomysł, bo ona codziennie rano biczuje się pokrzywami. Ale z drugiej strony byłby to świetny pretekst, żeby nieustannie pracować nad dykcją. Hela zapytała mnie, co jest moim największym pragnieniem, ale nie mogłem odpowiedzieć, bo jestem lojalny wobec jej męża. Na razie. Opowiadałem za to ze szczegółami o mojej wielkiej fascynacji aktorstwem, aż wszyscy zaczęli ziewać. Hela stwierdziła, że jeśli mam tak wielką pasję, coś, czemu chcę się w całości poświęcić, to muszę być naprawdę szczęśliwym człowiekiem. Jezu, ona jest piękna i mądra jak… jak… Matka Boska!

Po kolacji odwiedził nas Ozyrys i mama od razu zmonopolizowała rozmowę, wypytując zachłannie o jego afro. Ma kompletnego świra. Powinna żyć w Stanach w latach siedemdziesiątych, nosić rozszerzane spodnie, lustrzane okulary i wić się w amoku na parkiecie przed występem Barry’ego White’a. Ozyrys litościwie obiecał, że podzieli się z nią specjalnym płynem do układania włosów, przez co jest nadzieja, że jej fryzura nabierze jakiejś konkretnej struktury. Do tego zupełnie nie mogła się powstrzymać i co chwila dotykała jego głowy, aż ojciec zaczął się nerwowo kręcić na wycieraczce w przedpokoju.

Jutro idziemy razem do szkoły, mam go przedstawić klasie. Muszę popracować nad przemówieniem. Coś mi się zdaje, że Hela wpadła mu w oko, bo wychodząc, szepnął mi do ucha, że chętnie by ją wymasował. Co on z tym masażem? Muszę być czujny, bo Hela jest niewinna i płochliwa jak sarenka. Trochę mi w tym przypomina moją Łucję, zanim podrosła o dwadzieścia centymetrów i zaczęła wałęsać się z marginesem społecznym, którego myśli nie mogą przebić się przez tony smażonych kartofli i litry piwska. Na pewno beka dwadzieścia razy na minutę i tyle samo puszcza bąków. Jak sobie pomyślę, że te jego prostackie łapska ją obmacują, to… bardzo bym chciał być na jego miejscu. Otarłem łzę i po raz nie wiadomo już który obiecałem sobie, że nie będę zazdrosny, bo to jest poniżej mojej męskiej godności. Nadejdzie jeszcze godzina krwawej zemsty!

Noc

„…a zatem pytacie mnie, przed jaką szansą stajemy my – biała młodzież tego gimnazjum?”

Próbuję pisać przemówienie powitalne na cześć Ozyrysa, ale na dole trwa impreza. Wszyscy po kolei, zainspirowani jego wkroczeniem w nasze życie, śpiewają piosenki jakiejś murzyńskiej wokalistki Oletty Adams. Ojciec, który nie ma za grosz samokrytycyzmu, wydziera się najgłośniej. Co za szczęście, że nie odziedziczyłem po nim tej cechy. Boję się, że Gonzo się obudzi. Na razie śpimy razem, co jest o tyle trudne, że w moim łóżku leży też wypchany autentyczny krokodyl i trzeba naprawdę niezłej ekwilibrystyki, bym jeszcze i ja tam się zmieścił. Wracam do pisania:

„…a zatem pytacie mnie, przed jaką szansą…”

Ogon tego cholernego krokodyla mierzy dwa metry i wpija mi się w łokieć. Nie mogę pisać! Próbowałem go trochę przesunąć, ale Gonzo trzyma go w kleszczowym uścisku w obawie, że ktoś odbierze mu jego ukochanego przyjaciela. Dobra, spróbuję nie koncentrować się na bólu.

„…a zatem pytacie mnie, przed jaką szansą stajemy my…”

Drzwi do mojego pokoju otworzyły się z hukiem i stanął w nich Filip, pytając, czy znam jakiegoś dilera narkotykowego, bo on potrzebuje trochę gandzi. Tuż za nim stała Opona i jak zwykle wyła, mocno już zachrypniętym głosem. Odpowiedziałem zgodnie z prawdą, że zażywanie środków odurzających jest oznaką słabości i sygnalizuje proces dezintegracji jednostki. Filip spojrzał na mnie i ryknął śmiechem:

– Aleś się brachu usmażył, niezły most.

Nie wiem przed jaką szansą stajemy my – biała młodzież, ale ja, Rudolf Gąbczak, mam już wszystkiego serdecznie dosyć. Idę spać.

Wtorek, w szkole

Wstałem rano, żeby potrenować mowę, ale Opona poprosiła mnie o spacer, więc wyszliśmy w krzaki. Potem zrobiłem Gonzo śniadanie (rolmopsy i pasta z krabów) i zaniosłem Heli do łóżka zieloną herbatę. Podziękowała mi bardzo grzecznie. Jest naprawdę szalenie miła. Od razu widać, że nie jest z nami spokrewniona. Pogadaliśmy jeszcze o moich aktorskich planach, dopóki Filip nie przygwoździł jej swoim owłosionym ramieniem i nie zaczął szukać czegoś pod kołdrą. Jest taki bezpośredni. A do tego stanowczo za przystojny. Jak to możliwe, że jesteśmy braćmi? Niech mama mówi, co chce, ale gdy się patrzy na mojego ojca, gołym okiem widać, że przydarzyła jej się w młodości chwila zapomnienia z jakimś przystojniakiem.

Od mojego powrotu z zimowiska nikt mnie nie zapytał, jak było. Czuję się pominięty w rozgrywce. Nawet nie zauważyłem, kiedy wyleczyły mi się nadgarstki. Znowu mogę zmywać całe fury naczyń. Jedyną pociechę stanowi dla mnie widok Heli, ale i to wkrótce się skończy. Jutro przeprowadzam się do pani H.

Z powitalnego przemówienia nic nie wyszło. To chyba jakieś fatum, bo kiedy dotarłem do słów: „pytacie mnie, przed jaką szansą stoimy my – biała młodzież tego gimnazjum”, Elka krzyknęła: „Dosyć tej ścierny!”, i wszyscy otoczyli Ozyrysa, zasypując go pytaniami, czy ma dziewczynę (dziewczyny) i czy ma dużego, bo czarni podobno mają duże (chłopaki).

Jestem zażenowany. Ku mojemu przerażeniu Ozi (tak na niego mówią te głupie dziewuchy) wydawał się wniebowzięty! Faceci są naprawdę okropni. Do szczęścia wystarczy im tylko zainteresowanie płci przeciwnej. A muszę dodać, że w naszej klasie nie ma ładnych dziewcząt. Wszystkie są podobne do Elki, która jest na kuracji hormonalnej i nie wprawia mnie już, dzięki Bogu w zakłopotanie tym, że ma zarost większy ode mnie.

Środa, 19 lutego

Zaraz po powrocie ze szkoły zacząłem się pakować. Przyszła Elka i Ozi, żeby mi pomóc, ale by mogli wejść do naszego zatłoczonego domu, najpierw babcia, Gonzo, Filip i Hela musieli wyjść na spacer.

Trochę to było im nie w smak, bo właśnie zaczęła się śnieżna nawałnica.

– Zupełnie jak w Petersburgu w 1905, kiedy Lenin wjechał do miasta – zadumała się babcia, stojąc w progu.

Baliśmy się, że teraz nastąpi opis krwawej jatki urządzonej przez bolszewików, ale na szczęście Gonzo o mało nie wpadł pod przejeżdżającą ciężarówkę. Kiedy udało nam się wreszcie wypchnąć ich wszystkich za drzwi, mama kończyła właśnie rozmowę telefoniczną z panią H.

– Tak bardzo pani dziękuję… tak, zdjęła nam pani z ramion wielki ciężar. Teraz sobie jakoś damy radę. Rudolf jest taki ABSORBUJĄCY. Wciąż nas zanudza swoimi problemami.

O mało nie padłem trupem! Można o mnie powiedzieć, że jestem wymagający, ambitny, bezkompromisowy, skomplikowany, nadwrażliwy, ale… NUDNY??? ABSORBUJĄCY??? I to ma być dyplomowany psycholog? Mogłaby z powodzeniem brać udział w światowych zawodach wpędzania ludzi w depresję!

Na górze, kiedy chaotycznie wrzucaliśmy do walizki co popadnie, znalazłem pod stertą „Playboyów” stare zdjęcie rentgenowskie zgryzu Łucji. Serce ścisnęło mi się tak mocno, że straciłem cały fason i łzy spłynęły mi po policzkach. Tak, my mężczyźni jesteśmy szowinistycznymi świniami, egoistami bez serc i dusz, ale naprawdę, to wszystko nic w porównaniu z okrucieństwem kobiet. Do tego przypomniałem sobie, że w tym roku, podobnie jak w poprzednim i jeszcze w poprzednim nawet pies z kulawą nogą nie pamiętał o mnie w walentynki. Co prawda jestem przeciwny temu komercjalizowaniu uczuć, ale zawsze to miło, kiedy ktoś cię kocha. Lamentowałem tak jeszcze z pół godziny, aż wreszcie Ozi obiecał, że jutro wyśle mi dziesięć kartek walentynkowych, a Elka jak zwykle wywaliła z grubej rury:

– Trzeba chyba będzie zrobić jakąś zrzute na agencję towarzyską, bo jesteś kompletnie nie do życia.

Tak ich to oboje ubawiło, że jeszcze z pół godziny wymyślali, co powinienem zamówić:

– Róg wikinga, halny na stepie, marcepan na kruchym spodzie.

Ha, ha, ha. Bardzo śmieszne. Chociaż ten róg wikinga brzmi obiecująco, hm…

Czwartek, 20 lutego

Wygląda na to, że znalazłem swój spokojny port. Mam do dyspozycji duży pokój, który dzielę tylko z gigantyczną kolekcją kaktusów i halkami na fiszbinach. Jesteśmy z panią H. już po bruderszafcie wzniesionym nalewką z orzechów włoskich. Moim skromnym zdaniem były to jednak krople żołądkowe. Adela, moja nowa współlokatorka, zalotnie trzepała rzęsami do Ozyrysa i mówiła, że zawsze jest tu mile widziany. Co, u diabła, jest z tymi kobietami? Niech mi tylko ktoś spróbuje wmówić, że w Polsce jest rasizm! Wygląda na to, że wystarczy sobie przyciemnić karnację, a każda kobieta jest w stanie ci nieba przychylić i karmić własnym mlekiem. Na moje nieszczęście opalam się na prosiaka, więc nawet solarium mi nie pomoże.

Długo nie mogłem zasnąć. Leżałem w starym łóżku z baldachimem i rozkoszowałem się spokojem. Materac pachniał sianem, było cudownie, cicho.

Godzinę później

Ha, ha! Wyobrażam sobie, jaka musi teraz odchodzić kotłowanina w moim domu rodzinnym. I te bitwy o łazienkę. A tu spokój, cicho…

Godzinę później

Cholera, coś za cicho. Nie mogę spać.

Godzina 4.00 nad ranem

Adela chrapie jak zarzynane prosię. Do tego wszędzie mam mikroskopijne kaktusie igiełki. Mam dość! Mama chyba ma rację – mnie się nigdy nie dogodzi. Cóż, jak mawiają hindusi: taka karma.

Sobota

Wpadłem dziś do domu, zobaczyć, jak sobie radzą beze mnie. Wygląda na to, że nieźle. Tylko nie ma kto zmywać. Rodzice zabrali babcię i Gonzo do cyrku, a Filip poszedł w miasto wybadać teren. Hela malowała sobie paznokcie i piła herbatę z głębokiego talerza, bo wszystkie kubki zamieniły się w zlewie w hodowlę pleśni. Gdyby tak kiedyś wkroczył tu sanepid, to jestem pewien, że całą moją rodzinę poddano by utylizacji albo zawieziono do oczyszczalni ścieków.

Pozmywałem, wyprałem szesnaście par wełnianych rajstop Gonzo, wyczesałem Oponę (szybko poszło, bo jest prawie łysa, cóż, Bóg dał, Bóg wziął), poszedłem do apteki i kupiłem Heli tampony OB, natarłem wypchanego krokodyla pastą bezbarwną do butów, wypolerowałem do połysku, padłem bez tchu na dywan. Hela robi mi stopą masaż. Ma takie czerwone paznokietki, że chciałbym tu leżeć do końca świata.

Wieczorem próbowaliśmy jeść kolację, ale Gonzo bawił się w cyrkowca-nożownika i rzucał do celu. Miał bardzo utrudnione zadanie, bo wszyscy uciekaliśmy przed nim w popłochu, póki nie wrócił Filip i nie odebrał mu ostatniego noża ze stali nierdzewnej zakupionego w telesklepie Mango za 199 zł plus VAT.

Teraz, kiedy opuściłem mój dom rodzinny, widzę dokładnie, jak daleko odbiega on od normy społecznej. To prawdziwy cud, że jestem normalny.

Niedziela, dzień święty święcony

Adela zerwała mnie o świcie z łóżka i musiałem ćwiczyć razem z nią tai chi. Poddawałem jej rytm, ale nie pytajcie mnie, co to znaczy, bo nie wiem. Mieliśmy trochę problemu przy pozycji Czapli Zrywającej Się Do Lotu. Adeli nawaliły korzonki i teraz leży na dywanie z termoforem. Śmiesznie wygląda, bo naprawdę przypomina kogoś, kto zrywa się do lotu. Ale odechciało mi się śmiać, kiedy uzmysłowiłem sobie, że będę się teraz musiał nią opiekować. Ja to mam pecha!

Zadzwoniła mama:

– Może byś wpadł do domu na niedzielny obiad? Hela gotuje rosół. Pomyślałam, że wiele byś stracił, nie jedząc tych pyszności.

O trzymajcie mnie! Moja matka o mnie pomyślała! Zaraz zwariuję z wrażenia!

– Wybacz Adelo, ale i ja mam czasem prawo do odrobiny hedonizmu – rzuciłem i szybko wybiegłem, obiecując kłamliwie, że wrócę za godzinę.

Pani H. starała się zatrzymać mnie oczami sarny złapanej w sidła kłusownika. Na pocieszenie zostawiłem jej przy legowisku paczkę sucharów alpejskich, które zostały mi z wyprawy w góry. Szkoda tylko, że wcześniej nie wyjąłem ze szklanki jej sztucznych zębów. Musi sobie jakoś bez nich poradzić. To i tak nic w porównaniu z ilością rzeczy, bez których ja muszę się obejść.

W domu wariatów

Postanowiłem zadbać o kondycję i zamiast jechać metrem, przeszedłem się dwie stacje. Gdybym umiał czytać sygnały, wiedziałbym, że ten spacer nie przyniesie mi nic dobrego. Tuż po wyjściu od Adeli wpadłem w śnieżną zaspę i odświętny strój diabli wzięli. Ubłocone nogawki majtały mi się wokół nóg. Swoją drogą, jak to się dzieje, że śnieg w Polsce ma zawsze brudnoszary kolor? Może to dlatego, że spada z brudnoszarego nieba na brudnoszare chodniki pod brudnoszare stopy moich rodaków? Sól, która miała być lekiem na całe zło i rozpuszczać zaspy, póki co, prawie rozpuściła moje nowe trapery i wyżarła w nich dziurę na wylot. A mówiłem, że trzeba było kupić te za 600 zł! Dotarłem do błotnistych Pól Mokotowskich, ze wszystkich sił starając sobie wyobrazić, że są to Pola Elizejskie, i wbiło mnie w ziemię. Pod rozłożystym kościotrupem wielkiego kasztanowca stała kobieta mojego życia ze swoim zdegenerowanym i przygłupim loverem. On machał łapami i coś jej gorączkowo tłumaczył a potem dostał jakiegoś ataku apopleksji. Rzucał się chaotycznie na boki, biegał i skakał. Przyczaiłem się za drzewem, by w razie, gdyby upadł na ziemię, dobić go ciosami karate, i obserwowałem. Po dziesięciu minutach intensywnego myślenia zorientowałem się, że jestem świadkiem prezentacji jakiegoś utworu a cappella. Docierały do mnie strzępki tego dzieła o finezji dorównującej chyba tylko urządzeniom do obróbki skrawaniem:

Ziomo to mój kolo

Kolo zwie się Lolo

Jak się tu pojawi

To go zap…dolą

Łucji od przebywania z tym blaszanym debilem do reszty zanikły chyba zwoje mózgowe, bo śmiała się radośnie, dopóki nie dostała śnieżką w twarz od jakiegoś przebiegającego dzieciaka. Wtedy Blacha złapał małego za nogi, rozhuśtał i wyrzucił jak z procy, aż biedny maluch zarył głową w pobliską zaspę tak głęboko, że go nie było widać. Jego rodzice kopali w śniegu, a Blacha potrząsał tą swoją łysą mózgownicą wypełnioną pustakami i krzyczał do nich: „Zimno, zimno, cieplej”. Łucja już się nie uśmiechała i szczerze mówiąc, wyglądała, jakby stanęła oko w oko z Kubą Rozpruwaczem. Wykorzystałem tę okazję i udając głos jej intuicji, zawołałem najgłośniej, jak mogłem:

– Rzuć go w diabły! Imię twojej prawdziwej miłości zaczyna się na R!!!

A potem dałem susa na ulicę, zacierając ręce z uciechy, że tak im namąciłem w tym związku nierównych szans. Ole! W domu rodzinnym byłem dopiero o trzeciej i znowu dałem się nabrać. Okazało się, że niedzielny rosół był tylko mglistą propozycją obiadową. Ktoś musiał go jeszcze ugotować. Zgadnijcie kto?

Kiedy biedne drobiowe odnóża pyrkotały już w garnku razem z warzywami, przyłączyłem się do reszty mojej leniwej rodziny, która sterroryzowana przez ojca musiała oglądać filmowe objawienie pt. Syn. Film wyreżyserowali jacyś bracia i kwikom ojca nad ich kunsztem nie było końca. Sam nie wiem, jakim cudem on został dyplomowanym filmoznawcą, bo na ekranie nic się nie działo, tylko jakiś facet snuł się z miejsca w miejsce i przybijał albo szlifował deski. Do tego kamerę trzymał chyba pijany operator, bo wszystko się trzęsło, aż zakręciło mi się w głowie. Co za bełkot! Nie jestem chyba zbyt wymagający. Chodzi mi tylko o to, żeby w filmie było widać i słychać, ale i to zbyt dużo dla niektórych twórców. Może sam zostanę reżyserem? Tymczasem ojciec zawodził, jakby wygrał w totolotka:

– Znakomite! Cóż za wysublimowana forma! Godardowska asceza z bergmanowską wnikliwością!

On jest nienormalny. Już porzuciłem nadzieję, że znajdzie jakąś pracę. To jest w naszej rodzinie niemały problem. Tylko babcia ma stałe dochody. Jeszcze trochę a dostanie specjalny dodatek za „nadgodziny”, bo jest już bardzo stara. Wszyscy inni są bezrobotni.

– Gdyby mi się tylko chciało, mogłabym znowu otworzyć gabinet psychologiczny – zaczęła mama.

Doszliśmy do wniosku, że każdy powinien robić to, co najlepiej potrafi. Po tej konkluzji zapadła martwa godzinna cisza. Po obiedzie ojciec wreszcie wykrzyknął:

– Mam!

Według niego mama, jako psycholog, jest najlepsza nie w pocieszaniu, ale w dołowaniu ludzi. Mogłaby zatem przyjmować tych, którzy są już znudzeni wiecznym sukcesem i obrzydzać im życie. Myślałem, że to żart, ale jej się to bardzo spodobało i odgraża się, że zarejestruje działalność. Ojciec tymczasem zastanawiał się, czy nie wyjechać w Białostockie, bo tam naczelnik poczty wymaga od listonoszy, by mieli wyższe wykształcenie. To coś w sam raz dla niego, bo taki listonosz ma być partnerem do dyskusji światopoglądowych. Chociaż z drugiej strony, on jest tak roztrzepany, że pewnie pierwszego dnia zgubiłby torbę i musielibyśmy sprzedać dom, by pokryć straty. Tak, posłać ojca do pracy to za duże ryzyko. Mama drapała się zaciekle w głowę, patrząc na ojca złowieszczo:

– A może kochanie zatrudniłbyś się w jakimś klubie go-go przy rurze? Daliby ci złote majtki i mógłbyś wywijać swoim dyndolkiem bez opamiętania?

DYNDOLKIEM???

– Jeszcze bym mógł całą rodzinę utrzymać z napiwków! Gdybym tylko chciał – odciął się ojciec obrażony.

No właśnie. Oni wszyscy mogliby wszystko… gdyby tylko chcieli. No to niech wreszcie zechcą! Dość mam już przebywania w trzeciej lidze. Chcę być zepsuty pieniędzmi do granic przyzwoitości. Tymczasem kupno zwykłego hamburgera ze wściekłej krowy stanowi dla mnie nie lada wyzwanie. Muszę się mocno nakombinować, jak to zrobić. Nabieram kwalifikacji na stanowisko ministra skarbu. Chociaż on i tak ma lepiej. Główkuje ostro, to prawda, ale w rezultacie i tak wszystko jedno, co zrobi.

Według mnie w dzisiejszych czasach najlepsze wyjście to zostać politykiem. Zastanawialiśmy się nad wyborem jakiejś partii, ale okazało się, że moi pokraczni rodzice nawet do tego się nie nadają. Nie są wystarczająco zdegenerowanymi alkoholikami, nie jeżdżą po pijanemu, nie mają co najmniej trzech wyroków w zawieszeniu, nigdy nic nie ukradli, nie biją się w miejscach publicznych i nie lubią seksu jak koń owsa. Jak pech to pech! Mogliby się trochę postarać, dla dobra rodziny!

Filip przysłuchiwał się temu z zagadkową miną aż wreszcie oświadczył:

– Będę asystentem reżysera przy awangardowej sztuce teatralnej pod tytułem Flaki, Bebechy, Odchody.

Rozległy się brawa, a we mnie wstąpiła nadzieja. Przecież teraz, kiedy mam w rodzinie reżysera, to na pewno będę grał główne role. Przecież w tym środowisku wszystko się opiera na znajomościach. No i na seksie, ale wiadomo, że z racji pokrewieństwa nie pójdę z Filipem do łóżka. No i mam talent, a to już jest prawdziwa rzadkość wśród polskich aktorów.

Zapytałem go, czy mogę zagrać tytułową rolę, na co moja matka entuzjastycznie zaczęła wykrzykiwać, że tak. Filip ma się zastanowić i zapytać reżysera, który jest jego kolegą z podstawówki.

Wiedziałem, że w tym roku nastąpi przełom w moim życiu. Może nawet zrezygnuję ze szkoły.

Wtorek, 25 lutego

Jestem bardzo przygnębiony. Jeszcze nie zapadła decyzja o mojej roli w sztuce. To wieczne życie w cieniu sukcesu bardzo mnie wyczerpuje. Do tego w szkole straszny młyn. Dziś mieliśmy powtórkę z matmy, co mnie utwierdziło w przekonaniu, że jednak nie we wszystkim jestem dobry. Borsuk, nasz matematyk, powiedział, że muszę się wziąć ostro do pracy, jeśli chcę mieć w przyszłości średnie wykształcenie. Najgorsze jest to, że jest nieprzekupny.

W drodze do domu pani H. wszedłem na hamburgera, żeby sobie poprawić nastrój. Strasznie się bałem, że mnie ktoś nakryje, bowiem w swoim środowisku uchodzę za nawiedzonego propagatora zdrowej żywności. Tak naprawdę robię to z czystej sympatii dla Heli. Tylko my oboje w tej rodzinie jesteśmy na jako takim poziomie duchowym. Reszta zażera się golonką z włosami. Nigdy nie zostaje dla mnie nawet kęs, żebym mógł spróbować tego świństwa. Żeby sobie obrzydzić big maca, kupiłem trzy. Do tego duże frytki, dwa ciasteczka porzeczkowe, szejk waniliowy i lody z karmelem. Podwójnym. Bekałem sobie po tym wszystkim w najlepsze, gdy zobaczyłem, jak przy sąsiednim stoliku BB Blacha 450 wrzuca jakiejś dziewczynie frytki w spodnie. Nie wiem, co mam o tym myśleć. Mógłbym zadzwonić do Łucji i złożyć anonimowy donos. Tylko kiedyś powiedziała mi, że po moim seplenieniu rozpoznałaby mnie na końcu świata. Czuję, że przyszła pora na mój ruch. Jak to dobrze rozegram, to przy odrobinie szczęścia długonoga bogini będzie znowu moja.

Wieczorem

Szesnaście razy wykręcałem numer jej telefonu i odkładałem słuchawkę ze strachu przed średniowiecznym prawem, które głosi, że posłańcowi przynoszącemu złe wieści obcina się głowę. A to najcenniejsza rzecz, jaką mam.

Adela nie wygląda już jak Czapla Zrywająca Się Do Lotu. Teraz bardziej przypomina Kurę Co Chciała Latać Ale Jej Się Nie Udało. Zamęcza mnie rymowankami ćwiczącymi moją dykcję:

Świąd świstaka świerzbi

Rzesze chrząszczy rzeźbi

Suchą szosą szusuje

Zwrotne wrotki roluje.

Nie ma w tym grama sensu, ale jak mam grać w awangardowej sztuce, to muszę się przyzwyczajać do absurdu. Jakiś wielki reżyser powiedział, że aktor wtedy odnosi największe sukcesy, jak sam nie rozumie, co gra. Moim problemem jest jednak to, że jestem zbyt inteligentny i zawsze znajdę w przekazie drugie dno. Psychologiczne.

Czwartek, 27 lutego

Dostaliśmy dziś wyniki testu z historii. Nie zaliczyłem. Pytanie brzmiało: pokaż na przykładach, jakimi cechami powinien charakteryzować się przywódca polityczny. Nauczycielka zwróciła mi uwagę, że aktualnie obowiązujące normy nie powinny przesłonić mi prawdziwych wartości. Jutro test z polskiego i wiedzy o kulturze. Jestem spokojny.

Wieczorem zadzwoniłem do Filipa na komórkę, bo nie było go w domu. Jeszcze nic nie wie o mojej roli, ale pracuje nad sprawą. Miał dziwny głos. Modulowany i głębszy niż zwykle. W tle słychać było tłumiony chichot.

Sobota

W Komisji Śledczej nastąpiła nieoczekiwana zmiana aktorów pierwszoplanowych i się pogubiłem. Myślałem, że z tym telewizyjnym śledztwem będzie tak samo, jak z telenowelami, gdzie po opuszczeniu nawet stu odcinków, nadal jesteś na czasie, bo oprócz przejścia z jednego pokoju do drugiego, nic się nie wydarzyło. Tu jednak dramaturgia przypomina prawie Matrixa. Przesłuchiwani okazują się przesłuchującymi, winni niewinnymi, niewinni winnymi, a mężczyźni kobietami i na odwrót. Podobno są już zapisy do tej komisji na rok naprzód, a w partiach ciągną zapałki, kto zasiądzie. Wiadomo, pokazać się w TV to jak wygrać los na loterii. Może potem i jakaś rola w filmie się znajdzie? Można też bezkarnie nabluzgać, komu tylko się żywnie podoba, nawet premierowi. Zresztą on też nie pozostaje dłużny.

Marzy mi się prawdziwy parlament z europejskiego zdarzenia, gdzie wszyscy okładają się pięściami, plują sobie w oczy, klepią się po tyłkach i strzelają do siebie z małych poręcznych pistolecików. Obserwując nasze elity, jestem dobrej myśli. Pod tym względem rozwijamy się z prędkością ponaddźwiękową. Może nas jednak przyjmą do tej Unii? Takie na przykład Włochy. Kraina mlekiem i miodem płynąca, mimo że na czele państwa stoi capo di tutti capi. Więc niech już media nie przesadzają z tymi aferami korupcyjnymi. Jeszcze nam wszystkim, to wyjdzie na dobre. Jedyne, co mnie denerwuje, to mnogość wątków pobocznych. Już chyba nikt nie pamięta od czego się zaczęło. Ojciec twierdzi, że właśnie o to chodzi.

W „Wiadomościach” coraz częściej mówi się o wojnie w Iraku. Na pewno podskoczą ceny ropy. Mógłbym kupić kilka kanistrów benzyny i zostać spekulantem, ale dlaczego to zawsze ja mam się martwić o to, z czego się utrzyma nasza rodzina?

Wieczorem

Musiałem wynieść się ze swojej oazy spokoju, bo Adela urządza piknik spirytystyczny. Przyjdą jakieś stare pryki kontaktować się z miłościami swojego życia. Też mają refleks. Nie chciałem im przez cały wieczór parzyć ziółek na przeczyszczenie, więc umówiłem się z Ozyrysem i Elką, że oddamy się modnemu dubbingowi. Może nas wpuszczą. Co prawda nie mamy wymaganych osiemnastu lat, ale dysponujemy całą gamą innych zalet. Jak mawiał nieodżałowany Bulwiak: liczy się osobowość, a nie metryka.

Przed klubem „Cool & spoks”

Postanowiliśmy wchodzić pojedynczo, bo razem coś niedobrze wyglądamy. Jak banda dziwaków, co się urwała ze średniowiecznego cyrku. Murzyn, kobieta z brodą i nieudana kopia Woody Allena. Podobno na Zachodzie są już kluby dla wyglądających inaczej, ale u nas, jak zwykle, zacofanie. Elka założyła srebrną bluzkę bez pleców, przez co ją bardziej widać, i to nie jest według mnie dobry pomysł. Ustawiliśmy się w kolejce. Jeeezu! Ale czad! Wszędzie gołe dziewczyny i przystojniaki w ubraniach od Euzebiusza, tego sławnego projektanta, co szyje z niekonwencjonalnych materiałów, na przykład z płyt winylowych. Czuć show-biznesem. Czuję się jak na haju, a co dopiero będzie w środku. Starałem się stać w jak najbardziej nonszalanckiej pozie, ale i tak co chwila ktoś wybuchał śmiechem na mój widok. Może dlatego, że byłem w garniturze i czapce uszatce. Zdenerwowałem się, a przecież przyszedłem tu, żeby się rozerwać. Ozyrysowi idzie nieźle. Gada z dwiema dziewczynami, które wyglądają jak umęczone heroinistki. Najgorsze jest to, że każdy mnie wymija i wchodzi bez kolejki. Czy ja jestem, u diabła, przezroczysty? Jak się wreszcie dostaliśmy do drzwi, czekała nas niemiła niespodzianka. Jakaś jędza, co pilnowała wejścia, obwąchała nas, a potem wydała wyrok:

– Sorka, ale dziś niezły melanż i coś kasztanowato wyglądacie, więc spadowa.

I zamknęła nam drzwi przed nosem. Podobno mam niemodny wyraz twarzy. Pozwoliła wejść tylko Ozyrysowi z uwieszonymi jego boków heroinistkami, bo:

– Coolowo będzie. Max wypas. Zjazd.

Staliśmy jak wryci. Zastanawiałem się, czy przypadkiem nie porwało nas UFO i nie wylądowaliśmy na jakiejś innej planecie, gdzie mówią do nas niezrozumiałym językiem. Dopiero Ozi uświadomił mi, że to wpuszczalska, czyli selekcjonerka. Próbował pertraktować, ale jak pojawił się Tasak, to spasowaliśmy. Tasak pełnił funkcję ochroniarza i nic nie powiedział, bo był zajęty wycieraniem rąk z krwi. To nam wystarczyło. Tymczasem obok nas przeszedł przez nikogo niezatrzymywany BB Blacha 450, witając się z Tasakiem skomplikowanym uściskiem dłoni. I w takich łapach znajduje się moja Łucja, moja santa Lucija! Kobieta, która miała być matką moich dzieci!

No i teraz stoimy na zimowym deszczu, nocą, jak odpady z przekroczonym terminem przydatności do spożycia, podczas gdy cała normalna polska młodzież zapija się do nieprzytomności, zażywa narkotyki i uprawia nielegalny seks. Jednym słowem żyje pełną piersią. Jak ja im zazdroszczę!

W pokoju Ozyrysa

Zastanawiam się, jakim cudem jego matce udało się osiągnąć taki poziom życia, skoro go samotnie wychowuje. W tym domu jest wszystko, o czym marzą moi rodzice: mikrofalówka, toster, zamrażarka, zmywarka, stojak na wina, kafle podłogowe w kolorze burgunda, laptop, zestaw kina domowego, łazienka z oknem i święty spokój. Mama Ozyrysa wygląda jak jego siostra tylko, rzecz jasna, jest biała. Ma długie blond włosy i jak twierdzi Ozi problemy z facetami. Jakbym miał taką żonę, to nigdy bym jej nie opuścił!

A jakbym miał taką matkę, to codziennie szedłbym na kolanach na Jasną Górę, dziękując Bogu za jego hojność.

Myślałem, że jak wyjdzie z domu na kolejną randkę w ciemno, to Ozi puści jakiegoś pornosa, ale Elka jak nienormalna nalegała, żeby powtarzać materiał do egzaminów.

– Jakbyś tak wyglądał, jak ja, to sam byś wiedział, że jedyne, na co możesz stawiać w życiu, to intelekt.

O rany! To jednak uważa mnie za przystojnego. Niestety, na tej deklaracji się skończyło, bo potem chciała, żeby tylko Ozi przepytywał ją z cyklu rozmnażania gruczolaka pachwinowego. Baby są dziwne. Nigdy ich nie zrozumiem. To straszne, bo mężczyzn to już zupełnie nie rozumiem od dawna.

Ozi pokazał nam podarte zdjęcia swego ojca. Wygląda jak Abu Nidal, światowej sławy terrorysta.

Poniedziałek

Całe moje poczucie własnej wartości legło w gruzach. Z testu z wiedzy o kulturze dostałem zaledwie mierny. Dowiedziałem się, że mam problemy z formułowaniem myśli i upośledzoną umiejętność czytania tekstu ze zrozumieniem. Najgorsze jest to, że muszę o wszystkim powiedzieć rodzicom. Wściekną się. Na wszelki wypadek mam plan B. Bez matury mogę przecież zostać:

– gwiazdą hip-hopu

– aktorem o światowej sławie

– biznesmenem (z ekstradycją z Izraela)

– liderem partii politycznej

– producentem czegoś tam

– oszustem matrymonialnym

– terrorystą.

To chyba nieźle, co?

Mimo to szedłem do rodzinnego domu jak na ścięcie. Na szczęście, co chwila zdarza się u nas jakiś skandal obyczajowy, więc wiele spraw umyka uwadze. Tak było tym razem. Na dywanie w dużym pokoju leżała para spętanych sznurem dzieci. Jednym z nich był Gonzo, a drugim ruda dziewczynka z warkoczami do pasa. Oboje zanosili się od płaczu i wołali:

– Kyrie elejson, Panie, zmiłuj się nad nami! Chryste elejson, Panie, zlituj się nad nami!

Ojciec obgryzał paznokcie, mama udawała obiektywny i chłodny stosunek do problemu, babcia skakała, klaszcząc w dłonie, a Hela mówiła czule:

– Czyż on nie jest słodki? Kochliwy jak jego tatuś.

Kiedy po dziesięciu minutach okrzyków, w dalszym ciągu nikt nie zauważał mojego przybycia, więc nabrałem powietrza w płuca i krzyknąłem ze wszystkich sił:

– Pali sięęęęęęęę!!!

No i przez moment zapanowała błoga cisza, jak w raju, zanim Bóg podłożył ludzkości świnię i stworzył kobietę. Pierwsza przerwała ten błogostan mama:

– Zwariowałeś? Nie może się teraz palić. Mamy poważny problem.

I zwróciła się do Gonzo najłagodniej, jak umiała:

– Ależ dzieci nie pobierają się w tym wieku.

Ruda ugryzła ją w rękę, a Gonzo wił się w mękach.

– Ja chcę! Ja chcę! Ja chcę!

Hela zaniosła się perlistym śmiechem, co wytrąciło mnie z równowagi, ale zaraz zebrałem się w sobie, by oznajmić hiobową wieść:

– Chyba mnie nie dopuszczą do egzaminów, bo oblałem wszystkie testy próbne.

Ojciec zaczął wyrywać sobie włosy z klaty (bo na głowie już nie ma), a babcia zarządziła poszukiwania sztucznej szczęki, która wypadła jej podczas radosnych podskoków. Zrobił się straszny rejwach i na to wszedł Filip. W samą porę, by usłyszeć rozpaczliwe wyznanie swego syna:

– Ale my już obcujemy pciowo.

Wobec tego niepodważalnego argumentu wycofałem się na pozycje obronne, czyli do mojej kaktusowej samotni. Mam przynajmniej jedną noc na przemyślenie decyzji, czy jednak powiedzieć rodzicom, że sobie w szkole nie radzę, czy może od razu pociąć się pod kolankami.

3 marca, Dzień Sądu Ostatecznego

Adela cały poprzedni wieczór podnosiła mnie na duchu, dając przykłady ludzi, którzy nie zdobyli wykształcenia, a do czegoś doszli. Pamiętam Michała Anioła, van Gogha, usnąłem przy Hitlerze. Postanowiłem porozmawiać z rodzicami poważnie i zażądać korepetycji. I wszystko mi jedno, czy Gonzo zostanie ojcem, czy nie.

Oczywiście wszyscy mieli do mnie pretensje, że zawalam naukę, która jest moim jedynym obowiązkiem. Akurat! A pranie, sprzątanie, gotowanie, pilnowanie babci, lekcje dykcji, zabieganie o ich uwagę, stresy seksualne, zawody miłosne, afery polityczne, załamania nerwowe, wojna w Iraku??? Uzgodnili, że skoro postanowiłem być bankrutem bez matury, to moja sprawa. Świetnie! Nie ma to jak konstruktywna pomoc. Poza tym mama rozkręca swój interes. Będzie świadczyć usługi pod nazwą „Kompleksowa dekonstrukcja osobowości-gabinet terapeutyczny”. Dała już ogłoszenia do gazet, a ojciec rozrzucił ulotki w telewizyjnej kawiarni na Woronicza.

Gonzo poszedł na ugodę i poczeka ze ślubem pod warunkiem, że w przedszkolu on i Zuzka będą leżakować koło siebie i pani pozwoli im bawić się w domku dla lalek. I nie będzie ich podglądać. Boże, rośnie kolejny Gąbczak-Casanova. Że też mnie nie skapnęło więcej tych uwodzicielskich genów. Przecież dziedziczę wcześniej niż ten upiorny pięciolatek. Rodzina Addamsów!

Kiedy żegnałem się z Helą, zauważyłem, że ma czerwone oczy. Udawała, że wszystko wporzo, ale ja na milę wyczuwam skrzywdzone owieczki.

5 marca

Jutro poprawiam się z matmy. Kułem z Elką i Ozim dwie noce. W dalszym ciągu uważam, że trygonometria jest wymysłem szatana. Mam płuca przeżarte dymem nikotynowym, bo Adela od niedzieli codziennie gra w pokera. Z seansów spirytystycznych nic nie wyszło, bo medium się upiło nalewką orzechową. Założyli więc klub karciany. Czuję się jak w nowojorskiej spelunce w czasach prohibicji. Każdego dnia obumiera mi przynajmniej jedna szara komórka. Jakbym miał je na zbyciu! Teraz wkroczyli z impetem do „mojego” pokoju, zaopatrzeni w kubły z popcornem i zasiedli przed telewizorem, czekając na inaugurację Wojny w Zatoce 2. Ten świat zmierza ku samozagładzie!

Wróżba chińska na dziś: „Cokolwiek zrobisz, będziesz żałować”.

6 marca, piątek, dzień pomyślnych wiadomości

Hurra! Zaliczyłem matmę. Może jednak powinienem pomyśleć o karierze naukowej i w przyszłości zostać na uczelni, zgłębiając tajniki trygonometrii? Ale co ze sceną? Przecież się nie rozerwę.

Wiadomość nr 2: będę asystentem asystentki drugiego asystenta reżysera i statystą w sztuce Flaki, Bebechy, Odchody. W sobotę idę na spotkanie organizacyjne do dawnego teatru garnizonowego. No proszę, chcieć to móc. Mam najfajniejszego brata pod słońcem. Jest taki mądry i owłosiony. Chciałbym mieć takiego ojca i męża!

Wieczorem

Zaraz zwariuję. Adela z babcią urządziły wieczór karaoke. Dochodzę do wniosku, że na starość ludziom kompletnie odbiera rozum. Teraz śpiewają Thriller Michaela „Mumii” Jacksona.

Przed chwilą zadzwoniła Hela, ale nic nie zrozumiałem, bo cały czas płakała w słuchawkę.

– Chciałam tylko z kimś porozmawiać – chlipnęła i rozłączyła się.

Bardzo się martwię. Chyba nie ma załamania nerwowego? To, co prawda, nasza rodzinna przypadłość, ale może i na nią przeszło? Wiadomo, jak wejdziesz między wrony, musisz krakać jak i one. Zadzwoniłem do Filipa, ale powiedział mi, że nie może rozmawiać, bo właśnie pracuje z aktorką nad studium odpadów organicznych i nieorganicznych.

Coś mi tu śmierdzi i nie jestem to ja.

Godzinę później

Adela z babcią stworzyły stetryczałą polską wersję Boney M. Aż strach pomyśleć, co będzie, jak im wszystkim wypadnie dysk. Teraz wpadli na pomysł, że jak jakiś Afrik Simon będą skakać przez płonące obręcze. Nie wiem, gdzie mam najpierw dzwonić: po straż pożarną, pogotowie psychiatryczne czy po telewizję? Wertowałem w popłochu książkę telefoniczną, gdy aparat sam zadzwonił i… to była Łucja! Przez pierwsze trzynaście minut ryczała, podczas gdy w pokoju gościnnym w najlepsze trwały przygotowania do pożaru (babcia szykowała stos szmat i butelkę z denaturatem). Reszta bezzębnych dziadków wyła: By the rivers of Babilon! Yeee, yeee, yeee, yeee!!!

– Łucja, to ty? Co się stało? – krzyczałem do słuchawki, równocześnie histerycznie lukając za siebie i sprawdzając stan kataklizmu.

– Chciałam tylko z kimś porozmawiać, błeeeeeeee!

I to by było na tyle. Połączenie zostało przerwane. Co, u diabła, jest z tymi babami? Epidemia jakaś czy co? Nie mogłem dłużej się zastanawiać, bo weseli staruszkowie dorwali się do zapałek. Na szczęście wszyscy mieli tak powykręcane przez artretyzm palce, że nie udało im się zapalić ani jednej.

O Jezu! Ja chcę do więzienia, najlepiej do karceru. Przynajmniej tam miałbym chwilę spokoju. Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!

Sobota, początek nowego życia

Dzisiaj zaczynam nowe życie. Już nigdy nie poczuję się człowiekiem drugiej kategorii. Będą mnie rozpoznawać na ulicach, zapraszać do telewizji i dostanę na pewno nominację do nagrody KURIOZUM ROKU. Już siedem razy myłem zęby i wycisnąłem wszystkie pryszcze. Mam teraz trochę czerwony nos, ale może przejdzie, nim dojadę na miejsce.

Przewertowałem podręczny Poradnik aktora-amatora i Mowę ciała. Zgubić mnie może każdy gest. Będę patrzył rozmówcy prosto w oczy i rozkładał dłonie wnętrzem na wierzch, żeby zakomunikować, że mam pokojowe intencje. Nie mogę się też za bardzo ekscytować, bo wtedy mój głos przechodzi w falset. No i muszę udawać starego wyjadacza, bo wtedy zespół nabierze do mnie zaufania. Pracowałem przed lustrem w przedpokoju nad kompetentnym i intrygującym wyrazem twarzy, dopóki Adela nie zaczęła mi pstrykać zdjęć jak najęta. Boże… czy ja się kiedyś opędzę od tych kobiet?

W metrze

Jasna cholera, kurdebalans w dziąsło szarpany! Te przeklęte kasowniki doprowadzają mnie do rozpaczy. Przecież to niemożliwe, żeby rozpoznawały moje linie papilarne. Jeszcze nigdy nie udało mi się przejść przez bramkę bezkolizyjnie. Jak mi nie odrzuca karty miejskiej, to zacina się przy przechodzeniu tak, że ciągle uderzam się w siusiaka. Jeszcze zostanę bezpłodny przez MZK, tak sobie poturbowałem mojego wojownika. Teraz znowu już trzeci bilet mi wypluwa. Straciłem przez to trzy razy po złoty dwadzieścia pięć. I kto mi zwróci pieniądze? Zadzwonię ze skargą albo wedrę się na antenę podczas wieczornego wydania „Wiadomości” i poleci kilka głów. Dobra. Trzy głębokie wdechy. Kupuję następny bilet. Ostatnia próba. Wkładam. Kurwa! Kurwa! Kurwa!

Teatr garnizonowy siedziba formacji awangardowej „bez kasy”

Zanim dotarłem do tego sanktuarium sztuki offowej, musiałem kilkakrotnie odnajdywać zgubioną drogę w niezliczonym labiryncie korytarzy. Najpierw stanąłem oko w oko z niedorozwiniętym portierem, który upierał się, że tu od dziesięciu lat nie ma już żadnego teatru, a potem wpadłem po ciemku na jakąś zardzewiałą wyrzutnię pocisków ziemia-ziemia. Wszędzie walały się porzucone resztki masek przeciwgazowych, bandaże (na moje oko używane), puste butelki po piwie i stosy papierosowych niedopałków. Dobrze, że nie założyłem białych spodni. Szczerze mówiąc, najodpowiedniejszym strojem byłby tu waciak i gumiaki. Zimno było jak w psiarni, więc może dlatego Filip trzymał w objęciach jakąś kobietę. Siedziała mu na kolanach, jakby była jego bliźniakiem syjamskim. Chyba musieli odgrywać jakąś scenę z tej sztuki, bo on wyglądał jak Dżyngis-chan, a ona jak jego harem. Dialogi były po prostu idiotyczne.

– …No i już dawno chciałem się realizować jako twórca, bo ciągle mnie coś w życiu gnało. Wiesz, mnie interesują sytuacje ekstremalne.

– Aha, aha, aha! Boże, jak ja cię rozumiem!

– No, nikt mnie tak nigdy nie rozumiał, jak ty. Moja żona ma tylko wciąż do mnie pretensje.

Chyba nie mówi o Heli? Musi mieć na myśli jakąś inną swoją żonę. Przyczaiłem się za zakurzoną kotarą i wstrzymałem oddech.

– Och, jak można tak ograniczać takiego twórczego mężczyznę jak ty? Niektóre kobiety są tak nieskomplikowane. Ja to bym cię nigdy nie ograniczała…

– Aha. Wiesz, nigdy nie czułem się taki rozumiany. W ogóle przy tobie coś czuję, a już myślałem przy mojej żonie, że nigdy nic nie będę czuł.

– Aha, aha, aha! Ja też czuję, i czuję, że przy tobie to ja się mogę bardzo rozwinąć jako aktorka i w ogóle… chociaż już mam na koncie spektakularne sukcesy: czytałam przez tydzień w Polsacie prognozę pogody i grałam trupa w Klanie. Ty jesteś taki mądry, a ja lubię przebywać z mądrymi i w ogóle…

– Aha, aha, aha! Przy tobie to ja mogę zostać geniuszem.

Ich syjamsko zrośnięte głowy i kończyny jeszcze bardziej się zrosły i postanowiłem, że oto nadszedł moment na moją interwencję:

– Gonzo się najadł śrutu i ma rozwolnienie!

Odskoczyli od siebie tak gwałtownie, że gdyby byli faktycznie zrośnięci, na przykład wątrobami, to jedno z nich zostałoby już bez tego organu. Filip przestał być Dżyngis-chanem i uszło z niego całe powietrze:

– Co tu robisz? Zwariowałeś?

No jasne, ja zwariowałem! Tymczasem bezrobotny mąż i ojciec rodziny siedzi w jakiejś spelunce i obściskuje się z podejrzanie wyglądającą samicą. Do tego jeszcze nie pamięta, że sam mnie zatrudnił. Przyjrzałem się temu aktorskiemu objawieniu i w jednej chwili pojąłem, że aktorki faktycznie dzielą się na amantki i charakterystyczne. Ta należała do tej drugiej kategorii. Jak Bóg rozdawał urodę, to ja stałem w ostatnim rzędzie, ale ona to chyba w ogóle się spóźniła na imprezę. Miała krzywe nogi, płaską twarz zajmującą czterdzieści procent powierzchni ciała, małe cycki i krogulczy nos. Nerwowo zagryzała miejsce, w którym powinny być usta. A babcia całe życie powtarzała: strzeż się kobiet z wąskimi wargami. Oprócz ręki Filipa pod bluzką, miała w sobie jeszcze coś szczurowatego i była namacalnym dowodem, że faceci wybierają sobie na kochanki przeciwieństwo własnej żony. Ja wiem, że Filip miał zawsze artystyczną duszę i pogardę dla ogólnie obowiązujących kanonów estetyki, ale na Boga, każda dewiacja ma swoje granice!

– To Kasica Łasica. Aktorka emocjonalna – powiedział tonem, który miał niby wszystko tłumaczyć.

Tak więc moje nowe życie, zamiast fanfar, uwielbienia ekipy, gejzera pomysłów artystycznych i wielu możliwości, przyniosło mi na razie rozczarowanie i nowy kryzys małżeński. To chyba jakieś rodzinne fatum. Najpierw ojciec, potem brat. Honor całej rodziny spoczywa teraz na moich barkach. To ja muszę udowodnić, że mężczyźni są coś warci. Jezu! Będę musiał się ożenić i żyć w wierności do końca życia!

Bar piwny „Kanał”

Podsumowanie męskiej rozmowy z Filipem:

Pierwsza butelka: żona go nie rozumie, od dawna ze sobą nie śpią, spotkał kobietę swojego życia.

Druga butelka: Łasica go rozumie, od dawna ze sobą śpią. Nie wie, co ma zrobić.

Trzecia butelka: Łasica jest dobra i szlachetna, bo jej żal Heli, ale miłość nie wybiera. Chce z nim być, tylko żeby żona się nie dowiedziała.

Czwarta butelka: Łasica jest bardzo zdolna i utalentowana i przez całe życie czekała na reżysera, który ją odkryje. Nigdzie nie grała tylko dlatego, że jest za zdolna i za utalentowana.

Piąta butelka: mąż Łasicy ją bił, matka jej nie wspiera, dziecko jest półsierotą, bo wychowuje się bez ojca, a do tego, nie ma za co wykupić mieszkania na własność.

Szósta butelka: Filip chce Łasicy zrekompensować życiowe doświadczenia i postawił wszystko na jedną kartę. Tylko mam nic nie mówić Heli.

Siódma butelka: porzygaliśmy się obaj i mamy zakaz wstępu do knajpy „Kanał”.

Na ulicy

O Boże, wiedziałem, że za łamanie przykazania „nie cudzołóż” spotka go jakaś kara. Ale nie wiedziałem, że ja też muszę zapłacić za niewiernego brata! Wszystko stracone! Bóg istnieje i wcale nie jest dobrym dziadkiem, tylko złośliwym i przebiegłym mścicielem. Za grzechy chyba całej ludzkości zostaliśmy przeniesieni w czasie do okresu… okupacji hitlerowskiej! Po ulicy pętały się bezdomne żydowskie dzieci, kobiety biegały bezładnie, trzymając pod pachą bochenki chleba, esesmani stali z karabinami. Po chwili zatrzymała się przy nas ciężarówka i zaczęła się łapanka! Padliśmy z Filipem na kolana, błagając o litość. Krzyczeliśmy, że mamy aryjskie korzenie i nie chcemy zgnić w obozie koncentracyjnym. Mój brat bił się w piersi i pertraktował z Bogiem:

– Boże ocal nas! Już nigdy nie zdradzę żony i będę pobożnym Żydem. Zapuszczę pejsy i co sobota zasiądę z moją rodziną świętować szabas!

Zacząłem tłumaczyć mu histerycznie, że przecież nie jesteśmy Żydami i wydzieraliśmy się tak głośno, że w naszą stronę ruszyło dwóch agentów gestapo. Zamknąłem oczy i przygotowałem swoją wątłą i dziewiczą pierś na przyjęcie kuli. Obiecałem sobie, że jak ocaleję, to natychmiast wstąpię do AK. Po minucie wciąż jeszcze żyłem, więc otworzyłem jedno oko, żeby zorientować się w sytuacji. Zobaczyłem… Cezarego Pazurę i jakiegoś obłąkańca w dżinsach, który trzymał megafon tuż przy moim uchu i ryczał:

– Won mi, do kurwy nędzy, z kadru!!!

Tak oto po wyjściu z lokalu gastronomicznego znaleźliśmy się nieoczekiwanie na planie wesołej komedii frontowej Trzy granaty.

W drodze do domu Filip stwierdził, że skoro żyjemy, to się dobrze składa, bo musi jeszcze sporo popracować z Kasicą Łasicą nad rolą. Podobno pierwszy reżyser oszalał i on musi przejąć wszystkie jego obowiązki. Nie wątpię. Obiecał mi rolę statysty w sztuce pod warunkiem, że będę jego wspólnikiem i dam mu alibi na czas pozamałżeńskiego romansu. I co ja mam teraz zrobić? Jak mam spojrzeć Heli w oczy? Nie potrafię być taki zakłamany, wierzę w ideały!

Dobra. Czego się nie robi dla kariery.

8 marca

Spałem sobie niespokojnym snem winowajcy, gdy do pokoju wdarła się Adela w peniuarze i zmusiła mnie do dykcyjnych rymowanek:

– Pracowitość i systematyczność to podstawa sukcesu – grzmiała, próbując równocześnie umocować w ustach sztuczną szczękę. Zawsze jak ma kaca, to robi się nagle bardzo pracowita.

Usiadłem na łóżku półprzytomny i mechanicznie powtarzając „złorzeczył zrzęda na grzędzie”, zastanawiałem się, czy ja jednak aby nie gram od urodzenia w jakimś komediowym serialu, tylko nikt mi o tym nie powiedział? Już dochodziłem do końcowych wniosków, gdy zadzwonił telefon.

– Dzisiaj Święto Kobiet, nie zapomnij…

– Wszystkiego najlepszego mamo…

– Cicho, durniu, nie o to mi chodzi. Idziemy wszystkie na manifę. Zbiórka o jedenastej przed pomnikiem Kopernika.

– Ale ja nie jestem kobietą!

– To nie ma najmniejszego znaczenia – przerwała mi brutalnie mama. – Chodzi o sprawę.

Aha. Powlokłem się do łazienki, gdzie odkryłem, że znowu ktoś mi podbiera moją piankę do golenia. To znak, że Adela przyjmuje potajemnie jakichś mężczyzn. Przysiadłem na muszli i pomyślałem, że jestem już tak zmęczony życiem, że właściwie to mi wszystko jedno i mogę iść na tę manifestację. To będzie mój prezent dla wszystkich zdradzanych, oszukiwanych, dyskryminowanych, gwałconych, źle wynagradzanych, zmuszanych do prostytucji kobiet na świecie. Dla wszystkich ofiar kłamliwych, egoistycznych jajozwisłych samców!

Pod pomnikiem

Tak musiała zaczynać się rewolucja październikowa! Jeszcze pochód nie ruszył na dobre, a już policyjne sikawki do tłumienia nielegalnych demonstracji stały w pogotowiu. Tłum z minuty na minutę pomrukiwał coraz drapieżniej. Powoli zaczyna mi się kręcić w głowie od nadmiaru wrażeń. To było skrzyżowanie Parady Miłości z karnawałem w Rio de Janeiro. Z trudem wypatrzyłem moje kobitki. Stawiły się w komplecie: mama, Hela, Adela, babcia i Gonzo. Wszystkie miały bojowe miny i silne przekonanie, że oto nadszedł kres dla męskiej odmiany gatunku ludzkiego. Gonzo paradował w babcinym fioletowym boa i staniku w tygrysie wzory, niczym jakiś karłowaty transwestyta. Co prawda, pętało się tam całkiem sporo facetów, ale na twarzy mieli wypisane histeryczne pytanie: co ja tu robię? Niektórzy nadrabiali miną, ale i tak rzucali trwożne spojrzenia na boki i obmyślali skrycie plan ewakuacji. Elka przybyła razem z Ozyrysem. Dźwigali wielki transparent MĘSKIM DZIWOLĄGOM – RADOSNE NIE. Pojawienie się Oziego wzbudziło nienaturalne podekscytowanie mediów. Co chwila ktoś podbiegał z kamerą, celował mu w nos mikrofonem i zadawał pytania. Jazgot był jednak tak wielki, że nic nie było słychać. Wreszcie na mównicę zaczęły wdzierać się kolejno gwiazdy polskiej myśli feministycznej i zaczął się meksyk.

– Czy chcesz, aby mężczyzna decydował o twoim życiu?

– NIE! – zagrzmiał tłum.

– Czy chcesz być tylko robotem kuchennym?

– NIE!

– Czy jesteś dmuchaną sexy doll?

– NIE!!!

O rany! Tłum falował coraz bardziej i przyparł mnie do barierki oddzielającej taras dla VIP-ów. Czułem się jak na koncercie punkrockowym. Jeszcze chwilę, a zaczną tańczyć pogo, aby znaleźć ujście dla wszechogarniającej agresji. Trochę się bałem, że je poniesie, ale zaraz przypomniałem sobie, że kobiety, jako ten wyższy stopień na drabinie ewolucyjnej, są uosobieniem spokoju i łagodności.

Muszę przyznać, że te wszystkie feministki prezentują się na żywo dużo lepiej niż w telewizji. A ta, co ją wywalili z „Pegaza”, ma zniewalające spojrzenie sarny. Hm… i całkiem niezłą figurę. Może jednak ten cały feminizm wyjdzie mamie na dobre i nabierze trochę kobiecości? Zresztą jak stała teraz z tymi swoimi oczami rozświetlonymi nienawiścią, to wyglądała bardzo ładnie.

Tymczasem nastąpiła bezwzględna demitologizacja męskiej andropauzy. Podobno to tylko kłamstwo wymyślone przez mężczyzn zazdrosnych o menopauzę. Nauka dowiodła, że samcy, jako mniej rozwinięte stworzenia, nie przechodzą burzy hormonalnej, tylko hodują brzuchy z lenistwa. Jakiś okularnik w kapeluszu dopadł do mikrofonu, krzycząc, że to nieprawda, ale i tak nikt nic nie słyszał, bo straż miejska odłączyła nagłośnienie. Pochód ruszył w stronę dworca, paraliżując stolicę. Kierowcy wysiadali ze swoich samochodów i klnąc na czym świat stoi, kopali z wściekłością koła. Mieli czerwone twarze i sapali z bezsilności. Patrząc na nich, naprawdę uwierzyłem w teorię Darwina. Nie wiem, jak kobieta, ale facet to na pewno pochodzi od małpy. No i Kasica Łasica. Ona to w prostej drodze od pawiana z tym swoim gościnnym dupskiem. Patrzyłem na Helę z rozwianymi włosami i zastanawiałem się, czy wie, jakiego barana ma za męża.

Przed dworcem nastąpił przełom dramaturgiczny i pierwszy punkt zwrotny. Nasza pokojowa manifestacja stanęła oko w oko z Frakcją Rodzin Polskich i z jej młodzieżowym odłamem: Rewolucyjną Frakcją Dzieci Rodzin Polskich. Tu proporcje były odwrotne. Więcej było mężczyzn w średnim wieku o wykształceniu rolniczym, którzy trzymali za rękę swoje wystraszone żony. Co jakiś czas rozlegała się komenda:

– Zocha, protestuj, do pioruna!

I wtedy Zocha nieśmiało wznosiła okrzyk:

– Jestem szczęśliwą żoną i matką!

A jej małżonek dodawał:

– Śmierć pedałom!

I tak sobie wszyscy wesoło wymieniali poglądy, aż podjechały trzy wozy strażackie, błyskawicznie wzniesiono zaimprowizowaną estradę i na deski wskoczył… jakiś latynoski kochaś z rozkołysanymi biodrami. Uważam, że Urząd Miasta Stołecznego Warszawy spisał się na medal. Żeby tak spacyfikować imprezę, no, no! Feministki zapomniały, po co tu przyszły i piszczały w ekstazie, Dzieci Rodzin Polskich prosiły je do samby i poczułem się jak idiota, bo byłem jedynym, który krzyczał: „Precz z sondą waginalną!”

Poniedziałek

Co za wstyd! Jestem pośmiewiskiem całej szkoły. Wczoraj we wszystkich wydaniach „Wiadomości” pokazywali materiał z manify, w którym stoję na barykadzie i wrzeszczę falsetem: „Moja wagina należy do mnie!” W tle Gonzo udaje, że wiesza się na fioletowym boa babci. Najgorszy był komentarz.

„Zacietrzewienie polskich feministek sięga tak daleko, że w swej nienawiści nie widzą już, że zamiast pozostać kobietami, zamieniają się w pokracznych nastolatków wrzeszczących, jakby przechodzili nieudaną mutację”.

Nikt, nikt mi nie pogratulował sławy. Najłatwiej krytykować, typowo polska przypadłość.

Ozyrysa też było widać w TV. Wszyscy mówią, że świetnie wypadł. Potnę się pod kolankami z zazdrości.

Środa, 11 marca

Dopiero dzisiaj ochłonąłem z wydarzeń ostatnich dni. W moim nowym domu panuje względny spokój, bo Adela wraca do zdrowego trybu życia. Koniec z pijackimi balangami, grą w butelkę do piątej rano i związkami bez zobowiązań. Znowu będzie poranne tai chi, biczowanie pokrzywami, ziółka i suchary na obiad. No, ale jak przehulała całą emeryturę, to teraz trzeba zacisnąć pasa. Bardzo żałuję, że ja ani razu nie mogłem niczego przehulać. Czuję się opóźniony w rozwoju. Babcia na to wszystko kręci nosem, bo będzie musiała poszukać sobie nowej mety.

Pomału do nich dociera, że potrzebuję spokoju do nauki. Egzaminy to poważna sprawa. Już teraz na samą myśl drętwieje mi serce. A jak nie zdam? Rodzice wyrzucą mnie z domu i będą mną pogardzać (eee, już bardziej nie można). Zwróciłem się do mamy po wsparcie, ale jak zwykle mnie zbyła:

– Nie przesadzaj. W życiu są rzeczy, które po prostu trzeba zrobić i koniec.

Jak będę miał chwilę czasu, to wykopię przed domem wielki dół, poczekam, aż w niego wpadnie i połamie nogi. Będę stał nad nią i powoli zjadał jej ulubionego śledzia w śmietanie.

Nikt mnie nie odwiedza. Elka i Ozi ciągle kują. Mnie się wydaje, że mam jeszcze mnóstwo czasu. Nawet Łucja od ostatniego telefonu nie dała znaku życia. Poza tym sytuacja rodzinna wymaga mojej zdecydowanej interwencji. Nie mogę już dłużej patrzeć na zapłakaną Hele. Wczoraj Filip zamknął się na pół godziny w toalecie z telefonem komórkowym, a jego piękna żona skrobała do drzwi: „Może ci usmażyć omlet?”. O mamo! Nie zniosę tego dłużej. Zagroziłem Filipowi, że wszystko powiem, tym bardziej że sztuka stoi w miejscu. Cały czas tylko szlifują rolę Kasicy Łasicy. Im dłużej na nią patrzę, tym więcej widzę włosków na jej brodzie. Ten Filip jest ślepy. Przecież gdyby nie przydzielił jej roli Kobiety-Cysty, to do końca życia nosiłaby halabardę. Muszę jednak przyznać, że obsadowo to strzał w dziesiątkę. Nawet bez charakteryzacji Kasica przypomina wielki ropień.

13 marca

Piątek trzynastego. Od samego rana czekam na kataklizm. Mojej czujności nie uśpił nawet zaliczony test z fizyki. Nie mam pojęcia, jak go zdałem. Ozi się do mnie nie odzywa, bo on nie zaliczył. Jakby to była moja wina! Czy ja mu zazdroszczę stopni? Urody? Powodzenia u kobiet i umiejętności wzbudzania sympatii i podniecenia, gdziekolwiek się pojawi? Normalnej i ładnej mamy? Otóż nie. Niczego mu nie zazdroszczę, bo zazdrość jest cechą ludzi słabych i nikczemnych. A poza tym dostatecznie dobrze znam życie, by wiedzieć, że dobra passa nie trwa wiecznie i kiedyś się skończy. Co się odwlecze, to nie uciecze.

Sobota, godzina 1.00 w nocy

No to teraz już mogę spokojnie usiąść i sporządzić spis kataklizmów. Po pierwsze: mama rozpoczęła destrukcyjną działalność terapeutyczną. Otwiera w domu gabinet. Filip i Hela zabierają Gonzo i szukają mieszkania. Obawiam się, że każde osobno. Gonzo przykuł się kajdankami do kaloryfera na znak protestu. Mama jest z tego bardzo zadowolona. Twierdzi, że nic tak dobrze nie reklamuje firmy, jak dziecko z zaburzeniami, które nie chce ani na chwilę opuścić mieszkania swego psychologa. Uzgodnili z Gonzo, że jak przyjdą pacjenci, to będzie udawał jakąś młodocianą gwiazdę show-biznesu, z którą mama dokonała cudów. Za bardzo bym nie ufał Gonzo, bo jego pomysłowość jest niezmierzona i może przynieść odwrotny skutek. Tak czy siak, mama znowu jest bardzo ważna. Ona wprost uwielbia manipulować życiem innych ludzi.

Po drugie: ojciec… był w telewizji! I jak zwykle mówił o genitaliach. Naprawdę, to się już robi nudne. Jako specjalista od skandali obyczajowych w sztuce wypowiadał się na temat skazania pewnej artystki awangardowej na kamieniołomy, czy coś takiego, za obrazę uczuć religijnych. Jej praca polegała na tym, że na krzyżu zawiesiła… eee, nie napiszę, bo jeszcze i mnie skażą. Nie jestem taki głupi. Wieczorem ojciec był jeszcze na żywo w TVN i tak się rozkręcił, że cztery razy musieli mu podziękować za rozmowę. Zaproponował, że na znak solidarności ze sztuką wysokich lotów pójdzie do kamieniołomów razem ze skazaną. Wstydziłby się, stary zbereźnik! Już ja wiem, jak to się skończy. Ale może znajdzie teraz jakąś pracę? Mógłby na przykład zostać ekspertem w Sejmowej Komisji Kultury albo w Radzie Radiofonii i Telewizji. Chociaż ma za mało włosów. Tam rządzą sami kudłaci i krzaczaści.

Po trzecie: Ozyrys zaproponował mi wyprawę poszukiwawczą do Egiptu. Będziemy szukać jego ojca. Mam około dwóch miesięcy na wyrobienie paszportu, nauczenie się egipskiego, odbycie kursu samoobrony i szkolenia antyterrorystycznego. Trochę się boję, ale Ozi obiecał mi, że będziemy się trzymać z dala od Luksoru, a poza tym będziemy udawać tubylców. Jasne, jak sobie wcześniej zrobię przeszczep skóry w kierunku odwrotnym niż Michael Jackson.

Po czwarte: zadzwoniła Łucja. Podejrzewa, że BB Blacha 450 ma zamiar zatrudnić do hip-hopowych chórków w swojej, pożal się Boże, kapeli jakąś flądrę zamiast niej. Poprosiła mnie, czy nie mógłbym poudawać, że jestem nią zainteresowany, żeby wzbudzić zazdrość tego blaszanego cymbała. Ona też postara się poudawać, że mnie lubi. POUDAWAĆ!!!

Po piąte: właśnie dotarło do mnie, że za niecałe dwa miesiące mam egzaminy!!! Jak to się mogło stać? Przecież było jeszcze mnóstwo czasu! Postanowiłem zacząć odliczać i porządnie się stresować.

Po piąte: właśnie przed chwilą zadzwonił ojciec i spytał Adelę, czy nie może przenocować pewnego naszego gościa, który wrócił z dalekiej podróży. Ubraliśmy się i na niego czekamy. Ojciec nie chciał zdradzić, kto to, ale obiecał, że to tylko na kilka dni i że na pewno przypadniemy sobie do gustu. Oho, już jest. Idę otworzyć.

– Bonjour, dzień dobry, zdrastwujtie!

Sobota, wczesny poranek

Myślałem, że padnę trupem, jak ujrzałem w drzwiach Bulwiaczka! Kochany, nieodżałowany Antoni. Tak się za nim stęskniłem, był jedynym moim wzorcem męskości. Już dawno mu wybaczyłem, że jego życiową pasją były oszustwa matrymonialne i że babcia przehulała z nim całą rodową fortunę, która miała mi pomóc na starcie w dorosłe życie. Właściwie to chyba jesteśmy rodziną, bo już sam nie wiem, czy ślub z babcią został unieważniony, czy też nie. W każdym razie małżeństwo zostało skonsumowane, co ona z ochotą podkreśla przy każdej okazji i bez okazji, a biednej pani H. żyła wychodzi na szyi z zawiści (Adela bowiem, mimo wielu sprzyjających okoliczności, uparcie żyje w celibacie, czym doprowadza do kolejnych ataków choroby Parkinsona swoich karcianych kompanów). Bulwiaczek po policyjnej dekonspiracji w czasie sławnej ceremonii zaślubin trafił brutalnie za kratki, ale po odsiedzeniu trzech miesięcy, z uwagi na swój wiek i nieprzeparty urok osobisty, został zwolniony za kaucją wpłaconą przez anonimowego darczyńcę. I dlatego dziś cała nasza rodzina może się cieszyć jego obecnością.

Usiedliśmy wszyscy w komplecie, nienaturalnie podnieceni i rozbawieni, czekając na wspaniałą jajecznicę z pomidorami, którą przyrządzał Bulwiak. Przyznać trzeba, że jest on nie tylko niezrównanym mistrzem konfabulacji, kłamstwa i kamuflażu, ale także arcyspecem od gotowania. Dzięki niemu nasza niedorozwinięta rodzina mogła poznać smak prawdziwej, domowej kuchni z nutką śródziemnomorską. Mama rzucała lokami na prawo i lewo, Gonzo nie schodził Bulwiaczkowi z pleców i wszyscy jeden przez drugiego referowali, co się wydarzyło podczas jego nieobecności. Zupełnie, jakby Antek wrócił z jakiejś tajnej misji kosmicznej, a nie z pierdla! Brakowało tylko Filipa, który pełnił rolę zastępczego ojca dla dziecka swej kochanicy z gębą jak kafel, podczas gdy jego własny syn wczepiał się szponami w obcego starca w poszukiwaniu odrobiny ciepła. Hela błąkała się gdzieś w błotnej wczesnowiosennej brei, niekochana i samotna jak dziewczynka z zapałkami. Na samą myśl zadrżała mi broda i obiecałem sobie, że ożenię się z nią, jak tylko zostanę pełnoletni. Wynagrodzę jej wszystkie cierpienia, bo jest miła i śliczna i ma większy biust niż Kasica Łasica. Patrzyłem na Gonzo, który gryzł tatę w ucho, wsadzając mu do niego żelkowe cukierki, i uświadomiłem sobie, że poślubienie Heli wiąże się przecież z adopcją tego upiornego dzieciaka. No i doszedłem do wniosku, że mimo iż uwielbiam Helę do nieprzytomności, to nie zniósłbym, gdyby ten Conan Barbarzyńca mówił do mnie „spadaj… tato!” albo rzucał we mnie nożami. Muszę poszperać w Internecie, czy przyjmują dzieci do Legii Cudzoziemskiej. Wróżę mu błyskotliwą karierę płatnego mordercy.

Jedyną osobą, która nie brała udziału w tym hucznym rodzinnym święcie była babcia. Rodzice zataili przed nią powrót Bulwiaka z obawy przed reakcją. Żywi bowiem do niego szeroki zakres uczuć, począwszy od ślepego uwielbienia do nienawiści zmiatającej z powierzchni ziemi wszystko, co się rusza. Nie byliśmy pewni, jakie emocje zwyciężą, a ponieważ babci w ekspresji dorównuje jedynie jej prawnuczek, woleliśmy nie ryzykować. Za to Adela kręciła się po mieszkaniu, zmieniając zastawę, jakby nagle dostała jakiegoś turbodoładowania, aż nabrałem obaw, że jej celibat szlag trafi. Kiedy już wszyscy bekaliśmy z przejedzenia, Antoś zaczął snuć malowniczą gawędę na temat swojego pobytu w więzieniu:

– No to Zygmunt bach mu w żyłę i gościu nawet nie kwiknął. Interes rozkręcał się wspaniale, zaczęły powstawać filie pogotowia w innych miastach aż tu nagle wpadka na całego. Ktoś się pokapował, że za dużo schodzi pavulonu i coś za często ludzie kity odwalają.

Tak nam referował zasady funkcjonowania Pogotowia Ratunkowego w Łodzi, a nam robiło się coraz bardziej słabo. Adela złapała się za serce.

– Spokojnie, duszko. W razie czego mam tam wtyki. Powiem co i jak i nie zrobią z ciebie skórki. Grunt to znajomości!

Cały kraj żył już od jakiegoś czasu tą aferą. Personel medyczny i kierowcy karetek ratunkowych mordowali ludzi, a potem sprzedawali ich zakładom pogrzebowym.

– Skandal! Skandal!

Mama nerwowo szczypała się w pierś a ojciec podsumował:

– No to mamy przerąbane. Jak to się wyda, to możemy tylko marzyć o przyjęciu nas do Unii.

Rzadko się zgadzam z ojcem, ale tym razem ma świętą rację. Przecież Unia ma nam pomóc w wygrzebaniu się z kryzysu gospodarczego, a jak się dowiedzą, że jesteśmy takim pomysłowym społeczeństwem, to jeszcze dojdą do wniosku, że sobie poradzimy bez nich.

Dyskusja o Unii i krwawa jatka już wisiały w powietrzu, gdy otworzyły się drzwi i najpierw wpadła zmoknięta i potargana Kasica Łasica, za nią Hela, a na końcu chichoczący Filip-pod-wpływem-marihuany. Z konopi.

Noc krzywych noży, rzeź niewiniątek, koniec świata i co kto woli

Oczywiście, wobec ogólnej, przedłużającej się konsternacji, musiałem zreferować niewtajemniczonym zaistniałą sytuację i przedstawić osoby dramatu oraz zarys fabuły. Mając na uwadze, że Gonzo to jednak dziecko, starałem się być delikatny.

– No więc… tego. Łasica to Kobieta-Cysta…

No i to by było na tyle, bo Gonzo zaczął się dopytywać, co to jest ta cysta i dyskusja zeszła na tematy medyczne i chirurgiczno-instruktażowe. W międzyczasie padały wszelkie niecenzuralne określenia na osi Hela-Kasica, Kasica-Hela. Gonzo wychwytywał i z rozkoszą wykrzykiwał co barwniejsze: „wywłoka ze zużytym odwłokiem”, „padlina z krogulczym nosem”, „przeterminowana wołowina”, „dyrektorka halabardy”.

Trzy razy biegałem do sklepu nocnego po żubrówkę i sok jabłkowy. Za czwartym razem sprzedawca zażądał ode mnie dowodu tożsamości.

– No ja mogie przymknąć oko jak młodzieńca suszy, ale za ilości hurtowe to mogie już beknąć koncesyjkie.

Co za kraj, żeby wprowadzać przepis o powszechnej dostępności alkoholu tylko wśród pełnoletniej części społeczeństwa? A młodsi to już nie mogą zalać robala?

– Czy ja wyglądam na blokersa pijącego na umór?

– Nie – brzmiała odpowiedź. – Na małolata, co pierwszy raz dorwał się do butli bez smoka. Synuś, spasuj, bo ci wątroba wysiądzie.

Podziękowałem grzecznie za tę błyskotliwą uwagę i pomaszerowałem do domu, zastanawiając się, czy wszyscy jeszcze żyją. Dzień Sądu Ostatecznego trwał już dwunastą godzinę i według mnie Hela i Kasica nadal powinny być od siebie odseparowane. Najlepiej do oddzielnych klatek. Adela gotowała w wielkim garze kisiel żurawinowy, bo wpadłem na znakomity pomysł, żeby urządzić im zapasy. Sama walka na słowa stawała się już nudna tym bardziej, że co chwila któraś traciła fason i rycząc, smarkała, gdzie popadnie. Antoni z zakłopotaną miną sprawiedliwie przydzielał chusteczki higieniczne. Wszyscy kibicowaliśmy prawowitej małżonce Filipa, przynajmniej oficjalnie. Tylko ojciec łypał zbyt często w kierunku Łasicy i zacierał ręce.

– Synuś, moja krew, jak Boga kocham!

On zawsze w życiu i sztuce preferował anomalie i deformacje. Teraz skurczył się pod lodowatym spojrzeniem mamy, w której coś wzbierało, musowało, i nie była to aspiryna, tylko zeszłoroczna trauma. Na pewno zaraz wybuchnie i jak zwykle będzie nieobiektywna. Bałem się, że pocisk trafi we mnie, ale tym razem mi się upiekło.

– Cóż, Filipku – przemówiła słodko jak Mata Hari. – Będziemy musieli cię wykastrować.

Filip był upalony gandzią, więc mu się ten pomysł niezwykle spodobał, ale tu zaoponowała Kasica Łasica, mając widocznie nadzieję, że coś jej jednak jeszcze skapnie. Mama zwróciła się teraz do tej upadłej i moralnie rozwiązłej kobiety:

– Moja droga, trzeba naprawdę ogromnej bezmyślności, żeby przyjść do jaskini lwa. Ciągniesz za sobą taki swąd histerycznej desperacji, że zadymiłaś już cały pokój. Trzeba będzie cię zabić, jak wszystkie inne kochanki Filipa.

– Ja chcę oczy! Ja chcę oczy! – darł się Gonzo, łakomie patrząc na leżący opodal korkociąg.

Na te słowa moja zwariowana rodzina wydała zbiorowy okrzyk entuzjazmu. Aż się przestraszyłem, że mówią poważnie. Na szczęście Bulwiaczek okazał trochę miłosierdzia i zabrał Łasicę z pola rażenia do kuchni. Tam, pożerając kisiel, mogła mu się wypłakać w mankiet i przyznać muszę, że historia jej życia wstrząsnęła nami do głębi.

Historia życia Kasicy Łasicy

Przyszła na świat w wielodzietnej, ubogiej rodzinie pechowego hodowcy trzody chlewnej, który zaraził się od świń pryszczycą i zmarł w wielkich mękach. Przez całe swoje życie katował żonę i dzieciska osikowym palikiem. Szczególnie znielubił Kasicę, bo od dziecka miała długi, haczykowaty i krogulczy nos, czym przypominała mu krwiożerczego kierownika Punktu Skupu Żywca. Jakby tego było mało, to do roboty się nie garnęła, tylko całe dnie biegała boso po krowich plackach albo przeglądała się w stawie rybnym hodowlanym. Lał ją ile wlezie, by wybić ze łba głupoty. Kasica rosła, a jej życie było jednym pasmem udręki. Czasem, gdy nikt nie widział, przysiadała cichutko w pokrzywach i dłubała zawzięcie w swoim długim nosie, ale nigdy nie mogła wydłubać do końca. Marzyła o dalekich krajach, o pięknym Ryśku od Czereśniaków i o tym, żeby wyjechać do wielkiego miasta, zostać aktorką i pokazywać się w telewizji, żeby cała wieś pękła z zazdrości. Aż pewnej nocy podarowała Ryśkowi swój mocno już przywiędły kwiat dziewictwa i wyruszyli razem do miasta. Tam zdała do Szkoły Filmowej, bo tego roku hasło naboru brzmiało: brzydkie dziewczyny na ekrany! Zawzięcie trenowała kujawiaki, szermierkę i zadania aktorskie, starając się udowodnić, że choć nie jest ładna, zdolna i mądra, to i tak zasługuje na szacunek ze względu na ośli upór. Podczas studiów poznała uroki nocnego życia i bezwzględność kolegów, którzy po wytrzeźwieniu uciekali z okrzykiem przerażenia na ustach. Tymczasem Rysiek, małżonek Łasicy, popadał w straszną markotność i nudę. Bladło chłopisko i znikało w oczach ze zgryzoty, że jego Kasica wyciera się po zakurzonych korytarzach Filmówki. W rzadkich chwilach otrzeźwienia łapał ją za kudły i mówił:

– Aleś ty szpetna, kobieto!

Lał ją też częściej i mocniej w nadziei, że się tu i ówdzie wyklepie i nie będzie już taka płaska na gębie, bo okrutnie go to mierziło. W tych szczególnych chwilach małżeńskiej intymności przypominało jej się sielskie dzieciństwo i tatuś nieboszczyk. Przez te wspomnienia zapadła na ciężką nerwicę objawiającą się złuszczaniem naskórka. Los jednak pochylił się nad biedną półsierotą i zagrała brawurowo w dyplomowym przedstawieniu skórę chorej jaszczurki. Tak więc nasza Kasica została dyplomowaną aktorką ze specjalizacją: nosiciel halabardy. Pełna nieuzasadnionej wiary i wiatru w oczy ruszyła na podbój stolicy. I wtedy się okazało, że zaciążyła. Z mężem ci ona zaciążyła, bo straszny z niego zazdrośnik się zrobił i Kasica musiała się ograniczyć. Karierę szlag trafił. Rysiek był uparty i bił ją już systematycznie, nijak nie mogąc pojąć, że Kasica z takim po prostu niefartem twarzowym już przyszła na ten świat i żaden modeling nie pomoże. Do tego córa porodzona przez Łasicę była równie szpetna jak mama. I zapiłby się Rysiek na śmierć z rozpaczy, gdyby nie przełom egzystencjalno-emocjonalny w Kasicy. Zebrała się w sobie, bo już się jej we łbie kręciło od tego obijania i żadnej roli spamiętać nie mogła, no i się rozwiodła. Co to się działo we wiosce, olaboga! Matka wydziedziczyła Kasicę tak, że nawet jednego świńskiego ogona nie dostała. Tymczasem Rysiek natychmiast wyjechał do Australii i otworzył szkołę rodzenia dla kangurów. Ożenił się z kangurzycą i był szczęśliwy, bo ta miała przynajmniej wystającą mordkę i większy biust. Wszystko, co płaskie, obmierzło Ryśkowi dokumentnie. I tu jego ślad się urywa.

Nasza Kasica została więc samotną matką. Niejednokrotnie głód zaglądał do dziecinnej kołyski, ale jak widział brzydką buzię dziecka, uciekał, gdzie pieprz rośnie. Dzięki temu żyło im się dostatnio. Kasica dostała pracę w teatrze jako statysta na dochodne i czasem nawet pojawiała się na scenie, sprzątając po wieczornym przedstawieniu. Co jakiś czas zakochiwała się, głupia, na zabój w mężczyźnie swojego życia, który okrutny był dla niej i podły, bo zawsze na noc wracał do żony. I zawsze jej obiecywał, że załatwi rolę w serialu, a nie załatwiał. Najgorsze były chwile, gdy nie poznawał jej na mieście. Kasica łykała wtedy łzy i starym wypróbowanym sposobem rozładowywała stresy, dłubiąc w długim, krogulczym nosie. I tak jak w dzieciństwie, nigdy nie wydłubywała do końca. Zastanawiała się, dlaczego los ją tak pokarał, że dał jej tu za dużo, a w cyckach na przykład za mało. Przechodziła obok stoisk kosmetycznych, wśród całego bogactwa szminek i mogła tylko na nie patrzeć zachłannie, bo od tego ciągłego sprawiania przyjemności cudzym mężom starły jej się usta i miała już tylko dwie wąskie kreski. Usilnie walczyła z poczuciem klęski życiowej i kompleksem niższości. Nie pomogły złote rajtuzy na krzywych nogach ani taniec podpatrzony na dubbingowanych przez nią filmach porno. Nasza Kasica więdła w oczach, a wraz z nią jej wątły biust. Aż wreszcie pojawił się wymarzony Kolejny Mężczyzna Jej Życia, który odkrył w niej kobietę i aktorkę. Nie przeszkadzało mu, że jest szpetna, dopóki tylko mu powtarzała, że jest genialny jak Fellini i silny jak Schwarzenegger. Kasicy zaś nie przeszkadzało, że jej używa nieregularnie i nieuważnie i zasypiając podczas gry wstępnej, szepce imię żony. I tak sobie żyli zgodnie jak para ślepych i głuchych idiotów cały miesiąc aż do chwili, gdy wszystko się wydało.

Historia życia Kasicy kończy się więc w dramatycznym momencie, kiedy zdała sobie sprawę, że:

– żeby nie wiem co zrobiła, to i tak oni zawsze ją zostawiają

– żeby nie wiem co zrobiła, to jej plan zdobycia Oscara się nie powiedzie

– żeby nie wiem co zrobiła, to żaden frajer nie zechce zostać tatusiem a nawet wujkiem dla małej, ale już szpetnej Łasicy numer dwa

– żeby nie wiem co zrobiła, to żaden frajer nie dołoży jej do kupna mieszkania

– żeby nie wiem co zrobiła, to i tak ze swojego długiego, krogulczego nosa nigdy nie wydłubie wszystkiego do końca.

Poniedziałek, 16 marca

Znajduję się w stanie skrajnego wyczerpania psychicznego z racji niesubordynacji mojej rodziny. Jestem przemielony przez maszynkę do mięsa, mam sześćdziesiąt lat i żadnych złudzeń. To wszystko mam zamiar powiedzieć Gruczołowi, jak tylko przyjedzie do mnie z domową wizytą.

Wtorek, 17 marca

Nie poszedłem do szkoły. Zadzwoniłem do wychowawcy i powiedziałem, że mam dygot egzystencjalny. Jeszcze nikt nie przybył, żeby mnie ratować.

Czwartek, 19 marca

Bulwiak zarżnął kaczkę i gotuje dla mnie czerninę. Pewnie myśli, że zapisałem się do satanistów i chce mi zrobić przyjemność. Rodzice dzwonili po południu i tylko prychali w słuchawkę, że się wyleguję zamiast uczyć.

20 marca

Tego cholernego Gruczoła w dalszym ciągu nie ma! Mógłbym już dziesięć razy popełnić samobójstwo, gdybym nie był taki cierpliwy. Zjadłem trzy łyżki czerniny. Czuję, jakby wstąpił we mnie demon. Postanowiłem napisać do Łucji anonim:

„Jestem wróżką jasnowidzącą i wszystkosłyszącą mieszkającą w czarnym bajorze. Dziś rano zajrzałam do swej czarodziejskiej kuli i zobaczyłam, dziewczę, całe twoje życie w dwóch wariantach:

Wariant pierwszy – jesteś żoną przygłupiego debila mającego coś wspólnego z metalami, prawdopodobnie z Blachą. Siedzisz w domu z dziewiątką swoich dzieci i zastanawiasz się, jak podzielić jeden kartofel na rodzinny obiad. Jesteś stara, łysa i brzydka. Nie masz ani jednego zęba, bo wszystkie powybijał ci twój mąż, bezrobotny alkoholik.

Wariant drugi – siedzisz w swojej rezydencji w Beverly Hills i czekasz na powrót męża – genialnego i przystojnego aktora. Jego inicjały to R.G. Za chwilę wyjeżdżacie z przyjaciółmi Bradem Pittem i Madonną do swojej letniej willi na Lazurowym Wybrzeżu. Piękne dzieci siedzą u twych stóp i czytają w oryginale Heideggera.

Moim obowiązkiem jest przestrzec cię, drogie dziecko, przed niewłaściwym wyborem życiowym. Rozejrzyj się. Prawdziwa miłość jest nie tam, gdzie szukasz”.

Nie mogę się doczekać reakcji.

Niedziela

Dzwonek do drzwi! To na pewno Łucja! Z wrażenia wylałem na siebie całą wodę lawendową pani H.

Cholera jasna! To tylko rodzina. Przyleźli wszyscy i teraz tłoczą się przy moim łóżku. Filip ciągle rozdarty między Helą a Kasicą. Mama miała już pierwszego pacjenta, ale nie chce zdradzić nazwiska, bo obowiązuje ją tajemnica lekarska. To podobno ciężki przypadek. Na wszystkie mamy pytania odpowiada: „Odmawiam składania zeznań”.

24 marca, coraz bliżej egzaminów

Dygot egzystencjalny bez zmian. Postanowiłem nie podchodzić do egzaminów. Powariowali wszyscy z tym wykształceniem! Całe szczęście, że się w porę opanowałem. Inaczej mógłbym zapaść na tajemniczą chorobę HAKIKI MORI, która wprost dziesiątkuje japońskie dzieci. Nie wytrzymują presji szkoły i odmawiają współpracy, barykadując się w pokojach.

Środa, 25 marca

Zadzwoniłem do Ełki. Nie może przyjść, bo się uczy.

Czwartek, 26 marca

Zadzwoniłem do Ozyrysa. Nie może przyjść, bo się uczy. Gruczoła w dalszym ciągu nie ma.

Niedziela

Zadzwoniła Łucja. Powiedziała, żebym przestał się ośmieszać i walczyć z wiatrakami. Podobno rozpoznała mnie po pretensjonalnym stylu. Cały czas mam dygot. Teraz nawet jakbym chciał, to i tak już nie zdążę się przygotować do tych egzaminów. Nie widzę przed sobą żadnej przyszłości. A na Gruczoła to naślę mafię gruzińską!

1 kwietnia

Przyszedł Gruczoł. Powiedziałem mu, że mam HAKIKI MORI. Stwierdził, że to śmiertelna choroba i zostały mi dwa tygodnie życia. Kiedy zacząłem krzyczeć, uspokoił mnie:

– Prima aprilis!

Bardzo śmieszne. Dorzucę mu jeszcze do pakietu ze dwóch Ukraińców. Postanowiłem, że pójdę do szkoły. Tym bardziej że Gruczoł nie chce mi przedłużyć zwolnienia. I tak, jak twierdzi, dał się wystarczająco zrobić w konia. Uważam, że powinni razem z mamą otworzyć prywatną przychodnię medyczną. Mają identyczne podejście do pacjenta.

3 kwietnia

Dla ratowania zdruzgotanej psychiki odciąłem się od toksycznego rodzinnego piekiełka i rzuciłem w wir nauki. Teraz obejrzę telewizję. Mam spore zaległości. Nie wiem, co się dzieje na świecie, bo własna rodzina stanowi dla niego niezłą konkurencję i wątpię, czy coś ją przebije. Już chyba nic nie zrobi na mnie wrażenia. Czuję się jak osiemdziesięcioletni starzec z chorą prostatą, wypalony i niezdolny do wzruszeń. Nienawidzę ich wszystkich! Zniszczyli mi najpierw dzieciństwo, potem młodość i jak Bóg da, zrujnują mi całe dorosłe życie. Żeby się z tego otrząsnąć, bodę musiał przez pięćdziesiąt lat chodzić na psychoanalizę!

Po obejrzeniu „Wiadomości” telewizyjnych

Wojna w Zatoce Perskiej trwa na całego. Szukają Saddama. Muszą się nieźle nagimnastykować, bo on ma siedemdziesięciu ośmiu sobowtórów. Na razie pojmali czterech. Do Iraku napływają kontyngenty wojsk sprzymierzonych. Polska też jest w koalicji antyterrorystycznej, bo nas zaszantażowali, że jak nie, to z przyjęcia do Unii figa z makiem. Boże! Więc lepsza przyszłość moich dzieci będzie okupiona krwią niewinnych polskich żołnierzy! Mamy stacjonować w starożytnym Babilonie. Polscy dowódcy twierdzą, że żołnierze są znakomicie przygotowani do służby w terenie pustynnym. Na wyposażeniu polskich wojsk są kosiarki do trawy i wentylatory sufitowe. Uczą ich też podstawowych pytań w języku arabskim: „Czy napijesz się ze mną polskiej wódki?”, „Czy mogę prosić do tańca pańską żonę?”, „Którędy do domu publicznego?”. Jestem dumny, że jestem Polakiem!

Obejrzałem też kolejny odcinek reality show pt.: „Z życia Sejmowej Komisji Śledczej”. Przez pierwszą godzinę rozprawiali o kondycji Adama Małysza, a później jedna śledcza złożyła wniosek o wykluczenie siebie z komisji. Na uwagę, że chyba owies jej uderzył do głowy, odpowiedziała, że inni posłowie są jeszcze głupsi niż ona, więc niech przewodniczący się jej nie czepia i nie łapie jej za słowa.

Trwają przygotowania do uroczystych obchodów półrocznicy afery z cygarem. Wziąłem udział w konkursie audiotele: Kto wysłał Pana Cygaro z propozycją korupcyjną?

a) George Bush

b) Władysław Gomułka

c) królewna Śnieżka i siedmiu krasnoludków

Waham się między a i c, bo jestem bardzo inteligentny i wiem, że Gomułka już od dawna nie żyje.

Dowiedziałem się też, że lista polskich afer gospodarczych rozszerzyła się o aferę biopaliwową, farmaceutyczną i zbożową. Rozumiem z tego, że samochody będą teraz jeździć na oleju rzepakowym, refundowane będą tylko leki produkowane w domu przez konkubinę byłego ministra zdrowia, ktoś zjadł sześćdziesiąt cztery tony zboża z rządowej rezerwy na wypadek klęski głodu. Podobno James Bond.

Z wielkim zainteresowaniem obejrzałem też „Poradnik podatnika”. Dowiedziałem się, że w tym roku wprowadzono dla społeczeństwa szereg udogodnień i aby dostarczyć PIT 08a11, nie trzeba już wypełniać PIT-u A 30b i PIT-u a 1201, tylko można je połączyć w jeden PIT B712, a wtedy wystarczy już tylko dołączyć dwa skserowane formularze K64-a1 i uzupełnić zeznanie o nowy PIT 07 (zgłoś się).

Ufff! Po raz pierwszy cieszę się, że nie mam żadnych dochodów i żyję na granicy ubóstwa.

Przed chwilą zadzwonił spanikowany ojciec. Też oglądał „Poradnik”. Pytał, czy nie wiem, gdzie schowali swoje formularze za zeszły rok. Twierdzi, że tym razem to na pewno Urząd Skarbowy wsadzi go razem z matką do więzienia.

– Myślisz, że zgodzą się na osobne cele?

Sobota, weekend

Mam zamiar pobuszować trochę w Internecie, więc jak tylko uwiniemy się z Adelą z porządkami, śmigam do domu. Zrobiłem zakupy dla naszej dwójki:

Dla mnie: serek waniliowy (z dużą zawartością wapnia na zęby, włosy i paznokcie), odtłuszczone mleko, chlebek graham (przeciw rakowi jelita grubego), ser żółty light (o zmniejszonej ilości cholesterolu), brokuły (błonnik i żelazo).

Adela: dwadzieścia deko szynki wieprzowej z tłuszczykiem, boczek wędzony, majonez wysokotłuszczowy, konfitura z wiśni (wysokosłodzona), chipsy meksykańskie Tacos (chili & pepper), orzeszki solone, dwa litry coca-coli, smalec wieprzowy, kilogram sernika wiedeńskiego, fasolka po bretońsku w słoiku, kluski śląskie ze skwarkami, chleb pszenny tostowy.

Boże! Na sam widok moja wątroba chowa się w płucach! Nie mam pojęcia, jak to możliwe, że Adela odżywia się tak niezdrowo, a ma osiemdziesiąt lat, czyta bez okularów i co roku bierze udział w biegu warszawskim na dwadzieścia kilometrów. Tymczasem ja jem tylko zdrową żywność, a mam dziury we wszystkich zębach, boli mnie kręgosłup, strzyka w krzyżu, niedosłyszę na lewe ucho i wchodząc po schodach na pierwsze piętro, muszę mieć przerwę na odpoczynek.

Popołudnie, w rodzinnej klinice psychiatrycznej

Rodzice ryją nawet pod dywanami w poszukiwaniu PIT-ów za zeszły rok. Był bardzo dostatni. Mama była gwiazdą telewizyjnego talk show, ojciec był jej gościem, a wcześniej pracował w galerii. Jak go wywalili, to został dyrektorem mojego gimnazjum. Na szczęście stamtąd go też wyrzucili i do dziś jest bezrobotny. Teraz rwie sobie włosy z głowy, bo nie stawił się na wezwanie w Urzędzie Pracy i stracił prawo do zasiłku i ubezpieczenia. Jak znam złośliwość losu, to pewnie teraz przytrafi mu się otwarte złamanie z przemieszczeniem i będziemy musieli decydować, czy płacić za leczenie, czy mu pechową kończynę odrąbać domowym sposobem.

– Zobacz w torebce. – Ojciec z zapamiętaniem zrywał tapetę w łazience.

– W jakiej torebce? – zapytała mama. – W torebce mam tylko niezbędne rzeczy: pończochy samonośne, tabletki antydepresyjne, pastylki na zgagę, dwie komórki, ładowarki do tych komórek, poradnik Toksyczni terapeuci, poradnik Toksyczni pacjenci, książkę Toksyczne dzieci, krem do depilacji i truskawkowo-miętową maseczkę nawilżającą.

Ojciec zastygł z płachtą w zgniłozielone latające talerze:

– Jesteś moją żoną od dwudziestu lat i nigdy nie widziałem cię w pończochach…

– Oj, nie nudź. Są mi potrzebne do pracy w grupie terapeutycznej. Najwyższy czas zmienić tę tapetę. Mój psychoanalityk doszedł do wniosku, że to ona była przyczyną moich porannych zaparć.

Zostawiłem ich z problemem maminych pończoch sam na sam i poszedłem na górę, gdzie stało nasze rodzinne sacrum – komputer. Oczywiście Gonzo grał w Pożeracza zwłok i co chwilę ekran zalewała zgniłoczerwona ciecz.

– Paf! Paf! Giń, nikczemny złamasie!

Czy nikt nie widzi, że na naszych oczach wyrasta psychopatyczny socjopata? Jeśli za kilka lat naszym krajem wstrząśnie seria brutalnych mordów, będę pierwszym, który zadzwoni na policję, wskaże sprawcę i zgarnie nagrodę komendanta. Choć wszystko we mnie protestowało, musiałem cierpliwie poczekać, aż zetrze na miazgę ostatniego nieszczęśnika. Gonzo, znudzony zabijaniem, dopuścił mnie wreszcie do kompa. Dwie godziny błąkałem się po stronie internetowej Urzędu Miasta Warszawy, by sprawdzić, jakich dokumentów potrzebuję do wyrobienia paszportu. Jeśli mamy latem wyruszyć z Ozyrysem na ekspedycję poszukiwawczą, to muszę być dobrze przygotowany. Swoją drogą zapowiada się ciężka orka, bo Ozi wie o swoim ojcu tylko tyle, że ma na imię Yusuf, mieszkał kiedyś w okolicach Gizy i jest skończonym łajdakiem. Wątpię, czy te wskazówki wystarczą nam do jego odnalezienia.

Wydział Spraw Obywatelskich. Okej. Enter. Indeks spraw. Nie ma biura paszportowego. Dobra, wpiszę w rubrykę: rodzaj sprawy – paszport. Nie znaleziono pozycji: paszport. No nieźle. Strona czytelna inaczej! Ciekawe, swoją drogą, co mi wypluje, jak na przykład wpiszę: bóbr.

Nie wierzę własnym oczom! Nie ma wydziału paszportowego, ale jest Wydział ds. Rozpatrywania Szkód Wyrządzonych Przez Bobry!!! W jakim kraju ja żyję?

Zszedłem na dół. Trwała poważna debata rodzinna. W obliczu jawnego cudzołóstwa własnego męża Hela postanowiła się wyprowadzić.

– Moje uczucia uległy bolesnej weryfikacji. Nie mogę być żoną człowieka, którego podniecają kobiety-cysty. Mamy zbyt rozbieżny system wartości moralnych i estetycznych. Jeśli sam nie zdołał podjąć decyzji, zrobię to za niego. Mam dość dzierżawienia jego genitaliów na zmianę z Łasicą.

Hela stała dumna, z odważnym makijażem na twarzy i wyglądała jak bohaterki amerykańskich dramatów psychologicznych w chwilach przełomu. Gonzo dłubał scyzorykiem w ścianie. Dziura miała już średnicę dziesięciu centymetrów.

– Chociaż sprawa dotyczy mojego syna, absolutnie się z tobą solidaryzuję – oświadczyła mama – i zapewniam cię, że Filip będzie w tym domu traktowany jak każdy mężczyzna. Po raz kolejny została udowodniona teza, że facet jest gorszym gatunkiem człowieka. Skoro zachowuje się jak pies, będziemy go traktować jak psa!

Na te słowa ojciec jęknął boleściwie i bezwiednie złapał się w obronnym geście za krocze, a Opona łakomie wyjadła ze swej miski resztki drobiowej wątróbki. Chyba nie przypadł jej do gustu pomysł, że ma teraz dzielić stół i łoże z Filipem. Na wszelki wypadek zaczęła ujadać, aż mama musiała jej obiecać, że Filip nie zajmie jej posłania w starym kartonie po burbonie Jim Bim. Tak więc pokój na górze się zwalnia i mogę się do niego z powrotem wprowadzić, tym bardziej że Adela ostatnio narzeka, bo nie pozwalam jej głośno słuchać Chemical Brothers. Kiedy Hela stała już w drzwiach z jedną walizką w ręce, Gonzo rzucił jej się w ramiona z przeszywającym szlochem.

– Mamo, ja zrobię wielką bombę zdalnie sterowaną, na impuls elektromagnetyczny. Na stronie internetowej Al-Kaidy jest instrukcja, Rudolf mi przeczyta i jak Łasica się zbliży do naszego taty, to ją rozerwie na strzępy. Ale nie umrze od razu, bo tam będzie pełno gwoździ i pomęczy się jeszcze kilka godzin. Będzie cała we flakach i może już się wtedy nie będzie tacie podobała, co?

– To, że jest brzydka, o niczym nie świadczy – odezwał się ojciec. – Twarz nie jest tą ulubioną częścią ciała dla mężczyzn.

Co ten ojciec wygaduje? Tylko mu jeszcze bardziej namąci w głowie. Tak czy siak, ofiarność Gonzo i jego gotowość do ratowania rodziny była tak szczera i wzruszająca, że wszyscy się popłakali i ani się obejrzałem, jak utworzyliśmy jakąś zwariowaną, dziwacznie splątaną grupę Laokoona. Całe szczęście, że ojciec wył mi rozdzierająco akurat w to ucho, na które niedosłyszę. I tak sobie trwaliśmy połączeni rodzinną tragedią, aż na szczycie schodów pojawiła się babcia ubrana w ślubny garnitur Bulwiaka. Na głowie miała kapelusz nasunięty na jedno oko, w kąciku ust nonszalancko wetkniętego papierosa i głosem Humphreya Bogarta zaczęła:

– Zagraj to jeszcze raz, Sam…

O rety! Znieruchomieliśmy z zapartym tchem, bo jeszcze nigdy nie widzieliśmy babci w męskiej wersji. Tymczasem ona splunęła na schody, czubkiem buta rozgniotła niedopałek papierosa i rzekła:

– Widziałem nieraz takie kobiety. Sprzedają się za jeden okruch namiętności w brudnych hotelowych pokojach. Potem w samotności łykają łzy, a ich splugawione ciało, co było portem dla wielu tułaczy, pieści jedynie na wpół opróżniona butelka podłej whisky. – Tu rozległ się brzdęk kostek lodu na dnie szklanki do long drinków. – Zatracają się w tym czekaniu na nich z dnia na dzień, lecz oni nigdy nie wracają i nigdy nie pamiętają ich imienia. Nadaremnie szukają na swej skórze choć śladu miłosnego dotyku, ranią swe ciało do krwi a w ustach mają smak gorzkiej samotności. Nie dla nich rodzinne ciepło i światło poranka, nie dla nich radosny śmiech dzieci.

Ostatnie słowa pokryły się z rytmicznym postukiwaniem camela bez filtra o zapalniczkę marki Zippo. Babcia zsunęła na twarz kapelusz tak, że cień wyostrzył zmęczone rysy jej twarzy, naznaczonej przez lata obcowania z ciepłym burbonem bez wody.

– Są tylko wypalonymi skrawkami letniej pamięci, oddechu szczęścia, co dmuchnął im w twarz i zostawił po sobie smugę cienia. Na zawsze czuć będą tylko skowyt tęsknoty za tym, co dotknął, ale całą słodycz zabrał daleko stąd. Jak najdalej od niej, od tej, z którą zbrukał świętą i czystą jak umyta szklanka żonę. To przed nią skamle na kolanach i wyznaje miłość, podczas gdy jego kochanka umiera samotnie w burdelu, wystawiona na sprzedaż za pół dolara. Ona. Żałosna, niekochana kobieta…

Trach! Babcia złamała ząb, dłubiąc w nim wykałaczką.

Minuta ciszy

Dostała owacje na stojąco, a potem podeszła do Heli i poklepała ją po ramieniu:

– Ani się obejrzysz, moja mała, jak on będzie wił się w mękach u twych stóp, rzygając na samo wspomnienie tego romansu, jak świnia, co się najadła zepsutego mięsa.

Co za celność obserwacji! Niepotrzebnie się martwiłem, że babcia już kompletnie ześwirowała i nie ma kontaktu z rzeczywistością. Szkoda tylko, że czeka ją teraz robienie kolejnej koronki w protezie.

Dzień przeprowadzki

Nie miałem pojęcia, że to będzie takie trudne. Adela najpierw udawała, że się cieszy, a w miarę jak się pakowałem, usta układały jej się coraz bardziej w podkówkę, aż wreszcie wyznała mi, że:

– owszem, jestem nieznośnym pedantem,

– owszem, jestem za nudny i za drętwy jak na swój wiek,

– owszem, doprowadzam ją do szału tym, że wszystko sprzątam w kuchni z blatów i nie może później niczego znaleźć,

– owszem, widzi, że nasze lekcje dykcji nie przynoszą rezultatów,

– owszem, grzebię jej po kątach i wściubiam nos w nie swoje sprawy, ale bardzo się do mnie przywiązała i teraz czuje się tak samo, jak wtedy, gdy umarł jej swawolny mąż podpułkownik lotnictwa. Poza tym przy mnie bardzo dobrze jej się ćwiczyło tai chi, bo mam pozytywne fluidy. Obiecała mi, że powtórzy to wszystko Łucji (zwłaszcza o tych fluidach), a ja obiecałem, że będę ją często odwiedzał i pomogę w wielkanocnych porządkach. Na koniec zrobiliśmy sobie małe ćwiczonko językowe (cały czas mam nadzieję zabłysnąć w sztuce Filipa. Wszystko wskazuje na to, że jednak on przejmie ostateczny nadzór, bo prawowitego reżysera na razie gdzieś wcięło). Starałem się bardziej niż zwykle, choć Bóg mi świadkiem, że nie było łatwo. Sami spróbujcie:

domokrążca żachnął się wręcz

strząsnął łupież sycząc:

stręcz sczepił kos wprost wzrost i sczezł

aż sążniście gryzł go giez

turlał brojler kolorowo

kordon króla krnąbrną krową

przez przesmyku, szumu susz

po wierzch szczytu, aż wzdłuż zbóż

Teraz będę musiał sobie założyć na język gips i poddać się długotrwałej rekonwares… lekonwarez…, rekonwalescencji. Tfu!

Środa, 8 kwietnia

Dziś przyszła do szkoły ekipa propagandowa do spraw Unii Europejskiej. Mieliśmy odczyt na temat korzyści, gdy wejdziemy, i strat, gdy nie wejdziemy. Bardzo to było wszystko skomplikowane, ale zapamiętałem, że zdejmą nam wreszcie knebel długoletniego ucisku, nauczymy się mówić po angielsku, zarabiać w euro i żyć na poziomie światowym. Będzie też można swobodnie pracować w dowolnym kraju Unii, co dla mnie jest bardzo korzystne na wypadek, gdyby moja aktorska kariera nabrała rozpędu. Ponieważ zbliża się referendum, każda para rąk jest potrzebna do pracy. Należy z pełnym poświęceniem uświadamiać nieuświadomione społeczeństwo i zachęcać je do głosowania na tak. To będzie wyraz naszej obywatelskiej postawy. Ja nie mam żadnej wątpliwości. Jestem za. Tak jak cała intelektualna, artystyczna i polityczna elita narodu. Dlatego zgłosiliśmy się z Elką i Ozyrysem na ochotnika. Będziemy uświadamiać naszą ulicę. Spotykamy się jutro, by ustalić strategię działania. Nie poddamy się, Europa na nas patrzy!

Po powrocie do domu

Wróg przystępuje do ataku, zła hydra unosi łeb! Na wycieraczce przed domem znalazłem ulotki z trupią czaszką i przekreślonym znakiem UE. Dowiedziałem się, że już podstępnie sprowadzono do Polski dziesięć tysięcy Żydów, którzy mają liczyć jaja polskich kur (??), a po wejściu do Unii nastąpi redukcja mieszkańców naszego kraju do liczby piętnastu milionów. Podobno Ameryka tak się umówiła. Niestety, nie było napisane z kim. Jak ojciec zobaczył to w moich rękach, wpadł we wściekłość. Biegał jak opętany po całym mieszkaniu, aż mama kazała mu zrobić cztery głębokie wdechy i przypomniała, że ma nadciśnienie.

– Mam nadzieję, że choć raz naród udowodni, że nasze IQ jest wyższe niż rzepaku – krzyczał. – Strach pomyśleć, że ludzie mogą uwierzyć w te bzdury! Jeśli nie wejdziemy do Unii, to zostanie mi tylko zakneblować się i podpalić w akcie rozpaczliwej desperacji! Jaki czwarty rozbiór Polski? Czwarty i ostatni to będzie, jak tym krajem zaczną rządzić chłoporobotnicy.

Piątek, 10 kwietnia

Mam kompletnie wyprany mózg. Dzisiaj na angielskim przez piętnaście minut zastanawiałem się, jak jest dziesięć. W mojej głowie uparcie wyświetlał się komunikat ZEHN, ZEHN. Mam przegrzane procesory od tej nauki i nerwy w stanie krytycznym. Wiem, że już nieskończoną ilość razy odgrażałem się załamaniem nerwowym („obiecanki cacanki”, jak mówi mama), ale czuję, że tym razem jestem już blisko. Codziennie mamy jakieś sprawdziany. Zasypiam z wizją ćmy włochacza nabrzozka (Biston betaluria), który zatruł się azotanem lub siarczanem glinku, uległ transgresji i aparatom szparkowym i wyleczył go Woodrow Wilson zasadą samostanowienia narodów. Jak tak dalej pójdzie, to zdam te egzaminy i będę mógł być weteranem quizów ogólnotematycznych na oddziale silnych nerwic wegetatywnych szpitala psychiatrycznego.

Przyszła Elka z Ozim.

– No to co robimy z tą Unią? – zapytałem, bo w tak ważnej kwestii nie można iść na żywioł. Musimy opracować plan skutecznej propagandy.

Elka zaproponowała, żeby chodzić po okolicznych domach i metodą przewrotnej retoryki nakłaniać mieszkańców do oddania swego głosu na tak. Ozi upierał się, że najlepsza jest perswazja siłowa.

– Mogę skrzyknąć paru kumpli i zastraszy się jednego z drugim.

Boże, co za krótkowzroczność! Moim zdaniem najlepsza jest metoda psychodramy. Nic tak nie działa na wyobraźnię, jak scenki prezentujące blaski życia w Unii i cienie życia w cieniu Unii.

– Moglibyśmy się przebrać i pokazać co nam grozi za kilka lat, jak nie pójdziemy na to referendum – zacząłem.

– A co nam grozi? – zapytała Elka z głupia frant.

– No jak to co? Będziemy żyć w lepiankach, odżywiać się korzonkami i kwiczeć na widok puszki coca-coli, która została po lepszych czasach. No i nie będzie leków hormonalnych nowej generacji!

Elka w popłochu złapała się za swój meszek nad górną wargą i to ją ostatecznie przekonało.

– Jezus, Maria! Nie możemy do tego dopuścić!

Spokojny sobotni poranek

Dłubałem sobie spokojnie w nosie i zastanawiałem się, dlaczego w alkoholach grupa wodorotlenowa wiąże się z resztą węglowodanową mocnym związkiem kowalencyjnym, a nie słabszym wiązaniem jonowym, kiedy wszedł zaaferowany Gonzo z wielką paką w rękach. Unosił się nad nią zagadkowy smród.

Genialne dziecko wyjaśniło mi, że to przesyłka dla Kasicy Łasicy zawierająca brudną bieliznę i skarpetki z całego tygodnia zarówno Filipa jak i jego własne.

– Coś jej się należy od życia. – wyjaśnił z miną eksperta od spraw rozwodowych i zmusił mnie, bym zaniósł przesyłkę na pocztę.

Miałem dużo nauki, ale muszę przyznać, że pomysł był wyśmienity. Wszyscy w domu zastanawiamy się, jak zakończyć ten chybiony romans. Jak zwykle gadamy w nieskończoność i tylko Gonzo przeszedł od słów do czynów. Zaimponował mi. Już widzę, jak kochanka z podekscytowaną miną rozpakowuje ten prezent. Ręczę, że wszystkie wyższe uczucia do Filipa przejdą jej natychmiast. No chyba, że ma akurat zapalenie zatok.

Ogólnie rzecz ujmując, cały ten romans ma stymulujący wpływ na naszą rodzinę. Gonzo zaś, który jest w zerówce i uczy się pisać, zaśmieca mieszkanie karteczkami, na których widnieje upiorna kobieta-pałąk z glistami wiszącymi na wysokości piersi i podpisami: GUPIA UASICA. Filip w dalszym ciągu upiera się, że ona jest ładna i zdolna. Ale jakby trochę mniej.

Dziś wieczorem ma przyjść do nas Bulwiaczek, żeby ujawnić się babci. Jesteśmy bardzo zdenerwowani. Ojciec okleja salon folią na wypadek, gdybyśmy musieli potem tuszować ślady i zmywać krew ze ścian. Mama piecze kaczkę. Koniec świata.

Wieczorem

Wszyscy żyją. Babcia na szczęście dziś znowu miała demencję i była w nastroju więcej niż swawolnym. Paradowała w gorsecie i czarnych pończochach kabaretkach, z melonikiem na głowie i makijażem podstarzałego wampa. Na głowie miała blond perukę a w ręku długą cygaretkę. Przechadzała się dostojnie i rzucała wszystkim powłóczyste spojrzenia. Z przedwojennego patefonu leciała Marlena Dietrich, a babcia wtórowała jej basem. Kiedy przyszedł Bulwiak, dreszcz przebiegł nam po plecach. Ale babcia rzuciła mu się na kolana i poklepując z czułością jego wielką brodawkę na nosie, zdemaskowała go:

– Kogo ja widzę? Toż to Gruba Berta we własnej osobie! No, nicponiu, długośmy cię nie widzieli.

– Ano miałem trochę roboty w Sztabie Propagandy.

Zgłupieliśmy dokumentnie, bo nie wiedzieliśmy, w co się bawią. Teleturniej wygrał w końcu ojciec i był z siebie bardzo dumny. Pierwszy odgadł osoby dramatu. Babcia była oczywiście Marlena a Bulwiak… Goebbelsem! Wyjaśnił nam potem, że oboje poznali się jeszcze przed wojną w jednej ze spelunek nocnego Berlina, gdzie Dietrich rozbierała się do kotleta, a Goebbels był tam znany jako lubieżny transwestyta. No to się nie dziwię, że Niemcy przegrali wojnę, skoro wizerunkiem Trzeciej Rzeszy zajmował się u nich jakiś zbok.

Kaczka okazała się niejadalna, bo mama zapomniała wyjąć z niej przed pieczeniem woreczek z wnętrznościami.

Niedziela

Odkąd Hela wyniosła się z domu, Łasica coraz częściej do nas przychodzi i stara się wkupić w łaski. Jesteśmy jednak niezłomni jak Komisja Śledcza. Filip pichci dziś kolację. Przygotowuje potrawę, którą sam wymyślił: „Bakłażan na kołderce z kurczaka lub… czasopisma”. To telewizyjne śledztwo pada wszystkim na mózg. Ozi też mówi do Elki: możemy się pouczyć lub czasopisma. To taki szyfr. Ale ja i tak wiem, że robią ze sobą rzeczy, o jakich ja mogę tylko pomarzyć.

Łucja zerwała z BB Blachą zaraz po tym, jak on zerwał z nią. Dziwna rzecz, jakoś teraz przestała mnie pociągać. Jestem zmęczony i rozczarowany kobietami jak Brudny Harry. Mam w sercu taką zadrę, że nie mogę przestać myśleć o zemście. Zupełnie nie wiem, jak rodzice mogą dalej być razem po zdradzie ojca? Może dlatego, że się nie kochają i łączy ich tylko wzajemne uzależnienie od robienia sobie przykrości? Wiem, że to niemęskie, ale marzę o tym, żeby mieć siedemdziesiąt lat, siedzieć ze swoją wierną żoną w ogródku i wybierać wzór płyty nagrobnej na wspólną mogiłę. Tym jest dla mnie miłość!

Po wczesnej kolacji poszedłem z wiarołomnymi kochankami na próbę do teatru. Premiera zbliża się wielkimi krokami, a oni wciąż szlifują rolę Kobiety-Cysty. Jak tak dalej pójdzie, trzeba będzie na gwałt zmieniać scenariusz, bo cysta zajdzie w ciążę. O Boże! I jeszcze każą mi grać płód w jej brzuchu! To dopiero wyzwanie dla scenografa, tym bardziej że go nie mamy. Nie mamy też oświetleniowców, reżysera dźwięku, inspicjenta i kostiumologa. Nikt mi nie pomaga, więc muszę sam znaleźć sposób na zagranie swojej postaci, trupa leżącego w śmietniku, którego w trzecim akcie zaczynają toczyć czerwie. Mam zamiar przez całą sztukę pojękiwać namolnie jako sumienie narodu i na koniec obsypać się czerwonymi guzikami, które nie tylko będą symbolizować robaki, ale także złe występki popełnione za życia i manifestujące się po śmierci gorejącymi ranami na całym ciele. Ma to być wyrafinowana aluzja do niemoralnego postępowania Kasicy Łasicy, która ukradła nam Filipa.

15 kwietnia

Jestem pańszczyźnianym chłopem uciskanym przez pana. Kilka dni nosiłem worki z cementem i robiłem zaprawę, aż mi popękały moje delikatne dłonie i mam na nich pełno bąbli. Uciskał mnie własny ojciec i matka wariatka. W zeszłym roku postawili w przedpokoju szafę wnękową i odliczyli ją sobie od podatku jako ulgę remontową. Okazało się jednak, że tym samym okradli nasze państwo, popełnili wykroczenie z paragrafu jakiegoś tam i oszukali urząd skarbowy, bo… nie mamy wnęki, więc nie mieliśmy prawa w świetle prawa odliczyć tej szafy. W pocie czoła stawialiśmy wnękę, czyli wznosiliśmy ścianki, między które wszedł felerny mebel. W razie kontroli kant się nie wyda. Wieczorami jak Janko Muzykant siadałem nad książkami i powtarzałem materiał. Czułem się, jak bohater pozytywistycznego wiersza o trudnym dzieciństwie. I miałem powody do dumy, że taki jestem dzielny i wytrwały, dopóki nie przypomniałem sobie, że jeden z nich nosił tytuł Jaś nie doczekał.

Łasica snuje się po naszym domu jak wyrzut sumienia. Co chwilę do kogoś podchodzi i pyta, czy może w czymś pomóc. Wczoraj opowiedziała po raz kolejny historię swego życia. Dzisiaj zawodzi, że cały czas była obiektem kpin przez swój krogulczy nos. Dopiero Filip rozbudził w niej kobietę i dzięki niemu ma wielokrotne orgazmy i szczytuje już bez pomocy dopingu.

Wszyscy uciekamy w popłochu, bo opis szczytującej Łasicy jest dla nas nie do zdzierżenia. Filip coraz częściej mnie pyta, czy nie wiem, co u Heli. Myślę, że zaczyna przeglądać na oczy. Jak wczoraj prał swoje ulubione spodnie w panterkę, wyznał mi, że nos Łasicy trochę mu przeszkadza przy całowaniu i musi trzymać głowę pod kątem czterdziestu pięciu stopni, co z kolei zgubnie wpływa na jego kręgosłup. Jasne, zwłaszcza moralny.

– Pamiętaj Rudi, że nie wszystko złoto, co się świeci… – zakończył mentorskim tonem i powlókł się do pokoju, skąd Kasica znad egzemplarza sztuki nawoływała histerycznie:

– Ale w tej scenie, kiedy cysta pęka, to ja chcę, żeby pękła, czy nie chcę? Bo nie wiem, jak mam to zagrać!

Czuję, że niedługo Filip przepędzi ją do stu diabłów i będzie dramat obyczajowy bez happy endu.

Dzień ciężkiej orki

Do szkoły zadzwoniła dziś pani z fundacji „Europa bez granic” i zapytała, jak nam idzie kampania prounijna. Zgodnie z prawdą, skłamałem, że świetnie. Na śmierć zapomniałem, że wziąłem na swoje rachityczne barki ciężar nie do udźwignięcia. Przy aplauzie całej rodziny postanowiliśmy z Elka, Ozyrysem i Gonzo rozpocząć akcję uświadamiającą na naszej ulicy. Podzieliliśmy się rolami: ja miałem być przybyszem-biznesmenem z lepszej przyszłości po wejściu do UE, Ozyrys Lucyferem, a Elka niewinną duszyczką, którą każdy z nas chce przeciągnąć na swoją stronę. Gonzo radośnie kwiczał, bo miał uosabiać komentujący wszystko chór grecki. Przystąpiliśmy do charakteryzacji. Długo się zastanawiałem, co przemówi najlepiej do naszych tępych sąsiadów, i doszedłem do wniosku, że musi to być bijący w oczy dobrobyt. Założyłem garnitur i całą rodzinną biżuterię. Mama nie zgodziła się, bym zabrał laptopa. Ostatecznie, bardziej niż biznesmena, przypominałem wędrującego Cygana obwieszonego błyskotkami, ale trudno. W razie czego, będę dodawał od siebie didaskalia.

Elka była w bieli i w wianku na głowie symbolizującym czystość i niepokalanie (hm… akurat co do tego mam wątpliwości). Ozi jako Lucyfer był ze swoją ciemną skórą bardzo wiarygodny. Chcieliśmy mu tylko jeszcze doprawić ogon Opony, ale się nie zgodziła. Jednak wszystkich przebił Gonzo! Zrobił sobie z tektury sztuczne głowy i naprawdę wyglądał jak trzy w jednym. Każda głowa ozdobiona była wieńcem z liści laurowych, po które specjalnie zasuwał do sklepu Bulwiak. Jeśli chodzi o przekaz merytoryczny, postanowiliśmy iść na żywioł i improwizować. Wierszem. Żegnani zachęcającymi okrzykami domowników, wyruszyliśmy na podbój świata.

Po powrocie do domu

Zawitaliśmy tylko do jednych drzwi, bo ta praca okazała się bardzo stresująca. Na wszelki wypadek poszliśmy na koniec naszej ulicy. Stanęliśmy na ganku w teatralnych pozach i zadzwoniliśmy. Gdy drzwi się otworzyły, od razu zacząłem:

Nie wyjeżdżaj na kraj świata!

Możesz się z Europą bratać

i od Diora mieć krawata.

W referendum „TAK” zakrakaj!

Dla podkreślenia czekającego nas dobrobytu podzwaniałem złotymi łańcuchami i sypnąłem wszystkim pod nogi garść pięcio- i dziesięciogroszówek, które już od jakiegoś czasu zbierałem na ten cel. Wreszcie chrząknąłem znacząco na Elkę, że teraz jej kolej.

Taka jestem skołowana,

Dawno nie jadłam banana.

Mam głosować tak, czy nie?

Ach, od kogo dowiem się?

Na ganku była już cała rodzina i patrzyli na nas jak na wycieczkę pensjonariuszy Tworek. Ozi splunął i krzyknął:

Jam Lucyfer bardzo srogi,

Rzucam kłody wam pod nogi,

Podpowiadam zgubne rzeczy,

Każę Unii wam zaprzeczyć!

Gonzo pomachał swoimi tekturowymi głowami i pamiętając, że ma komentować akcję dramatu, zaczął zawodzić jak zastęp płaczek:

– Aj waj! Aj waj!

Po tym niecelnym zagraniu nastąpiła chwila konsternacji i musieliśmy poczekać, bo Elka i Ozi dostali napadu śmiechu. Mnie jednak nie było wesoło, bo czułem, że nasza misja może skończyć się klapą i kompletnym niezrozumieniem przekazu. W tym czasie Gonzo się rozkręcał, odkrywając w sobie powołanie estradowe:

Jedna babcia drugiej babci ukręciła łeb bez kapci!

Ahahahhaha!!!

Jedna pani drugiej pani narzygała wprost do bani!

Ahahahahaha!!!

Pan domu wyminął moich nielojalnych przyjaciół pokładających się ze śmiechu i zniknął w głębi mieszkania. Po chwili wrócił ze słoikiem kiszonych ogórków i skonsternowany wybąkał:

– Tak, tego… bardzo ładnie, bardzo ładnie. Częstujcie się dzieci, hm… to z jakiego domu dziecka jesteście?

– Za moich czasów to się śpiewało: „Przyszliśmy tu na ostatki, nie mam ojca ani matki”, ale jakoś to było chyba w lutym… – dodała jego żona.

– Co się dziwić, taka tera bida, że dzieciaki się imają każdego sposobu, żeby trochę grosza zarobić. A może chleba ze smalcem byśta zjadły, co?

Ale nie zjedliśmy nic, nawet tych kiszonych ogórków, bo Gonzo przystąpił właśnie do swojego popisowego numeru („przeleć mnie w koniczynie mocno i lubieżnie…”) i musieliśmy już iść.

Jestem wstrząśnięty i zdruzgotany. O kompromitacji nie wspominając.

Ostatni dzień w gułagu

Ostatni sprawdzian przed przerwą świąteczną: „Ćma włochacz nabrzozek ma jasne skrzydła. W 1850 roku odkryto w Manchesterze ciemną odmianę tego motyla. Dziś jest ona bardziej popularna niż biała, jednak w innych częściach Wielkiej Brytanii białej jest więcej. Zasugeruj, co się mogło stać w Manchesterze i dlaczego tam białych ciem jest mniej?”

10 minut później

????????????????????

Dobra. Coś muszę napisać. Manchester to stolica piłki nożnej. Mam!

„To efekt popularności futbolu. Do produkcji pierwszych piłek używano białych nici, co doprowadziło do niemal kompletnej zagłady odmiany białej ćmy w okolicach Manchesteru. Do dziś przy klubie piłkarskim Manchester United istnieje Towarzystwo Przyjaciół Włochacza Nabrzozka, któremu aktualnie prezesuje po transferze Roberto Carlos. Funkcję tę pełni społecznie”.

Trochę ubarwiłem, ale babka od biologii i tak nie zna się na piłce nożnej.

Jutro zaczynają się ferie wielkanocne i całe szczęście, bo w domu trzeba umyć okna i wytrzepać dywany. Mama odgraża się, że w tym roku będzie inaczej i na trzy dni zamknie się w kuchni, robiąc mazurki, pieczenie i mnóstwo wysokokalorycznych pyszności, o przyrządzenie których w życiu byśmy jej nie posądzili. Mamy tylko jej nie wsypać przed koleżankami ze Stowarzyszenia Protest Song. Ja tam wolę się nie cieszyć przedwcześnie. Wymaga od nas, byśmy usiedli przy stole i całą rodziną malowali pisanki. Jeszcze nie zwariowałem!

Hela też ma przyjść. Czyżby mama miała jakiś plan pokojowy? No, no, kto by się spodziewał, że poświęci swą uwagę czemuś innemu niż praca, feministyczne turnieje szachowe czy cellulitis. Odkryłem nawet na stronie „Gazety” całe forum poświęcone temu problemowi! Te kobiety to mają nierówno pod kopułą. Kto by się przejmował jakimś nierównomiernym rozkładem tkanki łącznej. Co innego sprawdzanie stanu owłosienia na jądrach. Takiego forum to nie ma! I kto tu jest dyskryminowany?

Mama się w ogóle jakoś wyciszyła, od kiedy na nowo otworzyła gabinet i zmieniła profil. Zamiast wyciągać z depresji, funduje zmartwienia z puli:

– rodzinno-partnerskiej,

– zawodowej,

– zdrowotnej,

– społeczno-obyczajowej.

Aż trudno uwierzyć, ale nie może się opędzić od chętnych. Najwięcej ma klientów z show-biznesu. Są zblazowani i znudzeni sukcesem. Przychodzą do mamy po ożywiającą odmianę. Proszą, żeby ich czymś dobiła, bo są tak zadowoleni z życia, że stracili całą motywację.

Interes rozkręca się wspaniale. Mama współpracuje już teraz z agencją detektywistyczną, która zajmuje się wyszukiwaniem różnych afer z życia jej klientów. Tylko z jednym jest cały czas poważny problem. Niezmiennie od miesięcy na wszystkie pytania mamy odpowiada: „W odpowiedzi na pytanie pana posła, odmawiam udzielenia odpowiedzi”. Aż się boję pomyśleć, kto to może być.

To dla mnie niezrozumiałe i mocno podejrzane, ale nie narzekam, bo kupili mi w końcu moje wymarzone levisy 501. Znowu jestem w pierwszej lidze. Yuhuuu!

Dzwoniła Łucja i powiedziała, że chce ze mną malować pisanki. Na początku chciałem jej odmówić z czystej zemsty za złamane serce, ale w końcu wymiękłem i wyszeptałem, że malowanie z nią wielkanocnych jaj to więcej niż akcja reanimacyjna z Pamelą Anderson w roli głównej. Zresztą ona podobno ma jakąś złośliwą odmianę żółtaczki, więc to i tak by mi się nie opłacało. Mama podsłuchiwała całą naszą rozmowę i jak skończyliśmy, wzniosła oczy do góry:

– Następny. Jak nie urok to… przemarsz wojsk.

Wielka sobota

Oto, co zrobiłem w ciągu kilku ostatnich dni:

– umyłem łącznie osiem okien (pięć w domu i trzy u Adeli),

– wytrzepałem cztery dywany,

– wyczyściłem wszystkie kafelki w łazience,

– pomyłem futryny drzwi,

– wypastowałem podłogi,

– zwymiotowałem po pastowaniu,

– zeskrobałem kamień z zębów babci (sztucznych) i swoich (naturalnych),

– dwanaście razy byłem w supermarkecie, tachając siatki z zakupami jak jakaś nawiedzona Matka-Polka,

– wypatroszyłem kaczkę (bo inni się brzydzili),

– wykąpałem Oponę (opluła mnie),

– zrobiłem przegląd starych numerów „Playboya” (bo już się nie mieściły w tajnej skrytce pod łóżkiem),

– poszedłem z Gonzo do fryzjera (całą drogę darł się, że chce trwałą ondulację),

– wysłałem dwadzieścia siedem maili z życzeniami świątecznymi (na te dni świątecznej chwały / żeby jajka wam dyndały / niczym bombki na choince / uśmiech kwitł na każdej mince),

– czterdzieści dwa razy sprawdzałem outlooka, ale jeszcze nie przyszło żadne podziękowanie,

– godzinę próbowałem wydostać zza lodówki kawałek sera, który wpadł tam dwa miesiące temu,

– upiekłem trzy mazurki, z których udał się jeden.

Teraz leżę na podłodze w kuchni w stanie kompletnego wycieńczenia. Rodzice nie wezwali jeszcze Gruczoła, tylko omijają mnie, kręcąc się po całym domu, co chwila nadeptują mi na rękę albo potykają się o moje wyniszczone ciało pańszczyźnianego chłopa. Jeszcze trochę sobie podogorywam a potem wstanę, bo wszyscy się zwalają na malowanie pisanek.

Wieczór

Dom wygląda bardzo odświętnie. Jedynym niepokojącym akcentem są monstrualne palmy wielkanocne skonstruowane przez Gonzo z najrozmaitszych przedmiotów. Najbardziej upiorna przedstawia kukłę z miotły zwieńczoną wiąchą zbóż i łowickimi wstążkami, ze sztucznymi piersiami wykonanymi ze z lekka już podgniłych jabłek i emblematami SS. Jakby tego było mało, Gonzo ozdobił ją moim nieużywanym aparatem ortodontycznym. Żeby nie było wątpliwości, w jedno z jabłek wbity jest nożyk do obierania ziemniaków z karteczką: GUPIA UASICA WE SIWIENTA. Filip próbował ją dyskretnie przenieść na mniej eksponowane miejsce, ale jak tylko się do niej zbliżał, Gonzo i Opona zgodnie ujadali. Filipowi z wolna mija oczadzenie i przegląda na oczy, a nawet pyta retorycznie, dlaczego nikt go nie powstrzymał.

Dobre sobie! Żal mi go, bo Łasica wydzwania do niego czterdzieści razy dziennie i stręczy go z uporem obłąkanego sutenera. Za nic nie chce dopuścić do ochłodzenia ich stosunków. Wczoraj płakała, że ma córkę w szpitalu, a on nie chce jej adoptować. Swoją drogą myślę, że to dziecko jest jedynie wytworem jej konfabulacji, bo do tej pory nikt z nas go nie widział. I całe szczęście. Wersja: Łasica-matka jest jeszcze bardziej nie do przyjęcia niż Łasica-kochanica. Szykuje nam się w rodzinie Fatalne zauroczenie 2. Muszę czym prędzej kupić króliczka.

Bezsenna noc

Długo przygotowywałem się psychicznie na malowanie jaj razem z Łucją. Na początku dosłownie świat zawirował mi przed oczami ze szczęścia, ale zaraz potem wpadłem w popłoch. Doznałem tego nieszczęsnego deja vu i przypomniało mi się, jak w zeszłym roku ciężko pracowałem nad klatką piersiową, dykcją i zgryzem. Jak oplakatowałem całe warszawskie metro szukając jej. Dosłownie odebrało mi rozum. I kiedy ją wreszcie zdobyłem, kiedy połączyła nas nić intymności (ja bym chciał, żeby jeszcze bardziej nas splątała), niczym Trystiana i Izoldę, to ona ni stąd, ni zowąd… mnie porzuciła. I to dla kogo? Dla bezwłosego recydywisty z pustakami w głowie! Wpadłem najpierw w furię, potem w histerię, a na końcu w depresję. I zaczynałem już wychodzić na prostą, gdy ona ponownie, jakby nigdy nic, zadzwoniła i złożyła mi niemoralną propozycję malowania jaj. Wielkanocnych.

Musiałem stanąć oko w oko z własnymi potrzebami i rozstrzygnąć, czy znowu chcę z nią być, czy nie. Wbrew pozorom, to wcale nie jest takie oczywiste. Przez godzinę w mojej głowie toczyła się walka pomiędzy erosem (TAK!!!) a logosem (NIECH CIĘ RĘKA BOSKA BRONI!!!). Nie byłem pewien, czy jestem w stanie znieść wszystkie konsekwencje mojego wyboru?

O rany! Jakby każdy tak podchodził do sprawy, to ludzkość by wyginęła, a po namiętnych romansach, ukradkowych schadzkach i porywach chwili ślad by nawet nie został. Może najwyżej w muzeum. W ten sposób z życia człowieka zniknęłaby raz na zawsze zdrada, jedyne (oprócz kultury) źródło cierpienia. Muszę opatentować ten wynalazek! Chciałem rzucić monetą, ale bałem się, że wyjdzie nie ta opcja, którą chcę (jeszcze nie wiem, którą chcę). No i to by było pójście na łatwiznę, zdanie swego życia na przypadek i w ogóle tchórzliwe spychanie do podświadomości niewygodnych emocji. A wiadomo, co takie wyparte treści potrafią zrobić z człowiekiem. Wystarczy spojrzeć na Gąbczaków. Zrobiłem listę „za” i „przeciw” byciu z Łucją w miłosno-erotycznym (mam nadzieję) związku wzajemnego współuzależnienia.

ZA:

– prawidłowy rozwój psycho-fizyczny

– awans na liście rankingowej w klasie

– swobodny dostęp do seksu (?)

– kocham ją!

PRZECIW:

– ciągły stres wegetatywny, czy podołam temu związkowi

– nerwica seksualna, czy podołam

– strach przed porzuceniem

– niepewność i stany lękowe

– rozdarcie między miłością a pracą (przecież się nie sklonuję).

Z tego podsumowania nic nie wynika. Cokolwiek zrobię, będę żałować. Chyba powinienem się trzymać od niej z daleka. Z drugiej strony, los sam wpycha ją w moje ręce. Boję się, ale zaryzykuję, Boże, jak ja ją kocham!

No i czekałem cały wieczór a ona… nie przyszła. Poszła rozmawiać z BB Blachą 450, czy ich związek ma sens. Już ja wiem, jak to się skończy. Po prostu nie mogę uwierzyć w swoją naiwność! Od dziś postanawiam być wobec kobiet twardy, niezłomny i zblazowany jak Clint Eastwood.

A teraz przebieg malowania jaj. O! To była prawie bitwa na pisanki. Wpadła Hela i muszę przyznać, że samotne życie znakomicie jej służy. Ma promienną cerę i duże oczy zamiast zapuchniętych od płaczu powiek. Gonzo siedział jej cały czas „na barana”. Filip starał się zaprezentować z jak najlepszej strony, ale niestety większość czasu spędził w toalecie, bo dostał rozstroju żołądka. On jest taki wrażliwy. A potem nie patrzył jej w oczy tylko w dekolt. Ja zresztą też. I ojciec.

Jedynym mężczyzną, który zachował się na poziomie, był Bulwiak pochłonięty ekstatycznym flirtem z babcią i Adelą na zmianę. Muszę się do niego zapisać na korepetycje.

Na początku wszystko szło według planu. Stół był zawalony jajami na twardo, a my, wyciągając z wysiłku języki, nanosiliśmy na nie jakieś owieczki, baranki, kurczaczki, kwiatki, sratki. Mama malowała portret Gertrudy Stein. I wszystko było dobrze, dopóki nie poszła do kuchni przygotować sos żurawinowy do pieczeni. Wtedy w ojca wstąpił szatan i domalował Gertrudzie wąsy. Chichotaliśmy jak szaleni, ale mama się po prostu wściekła. Czar sielanki prysł tym bardziej, że trzymała w ręku nóż ociekający krwią z karkówki wieprzowej. Tata schował się za Bulwiaka, ale to mu i tak nic nie pomogło, bo usłyszał wyrok:

– Dla ciebie będzie w te święta tylko woda i suchy chleb.

Ojciec zaczął się tłumaczyć, że przecież tylko żartował, ale mam ucięła dyskusję:

– To jeszcze przez te wszystkie lata nie dotarło do ciebie, że nie mam poczucia humoru, jestem mściwa i pamiętliwa?

Jak zwykle, Gąbczak senior szukał u nas wsparcia, ale Antek był rozdarty między dwiema kobietami i zastanawiał się właśnie, którą uwieść i sprzeniewierzyć jej oszczędności.

– Ta bigamia jest mi sądzona – lamentował.

Natomiast ja z wypiekami na twarzy obserwowałem rozgrywkę między Helą a Filipem. Nie odzywali się do siebie, tylko komunikowali za pomocą pisanek. On podtykał jej istne dzieła sztuki: na jednej było serce przebite strzałą, na drugiej napis: MY BABY. Hela za każdym razem pokazywała mu jajo z szubienicą. Wreszcie spojrzała mu w oczy i zrobiła gest, jakby podrzynała sobie gardło. Strasznie mnie rozśmieszyła ta ich pantomima, ale Filip wstał i z wściekłością zaczął rozbijać wszystkie nasze pisanki. On doprawdy nie potrafi z podniesionym czołem znosić przeciwności losu. Rozpieszczony bawidamek! W ten sposób zostaliśmy na święta bez jaj, co mnie załamało, bo przecież jajka są symbolem odrodzenia i nowego żywota, a to znaczy, że nic się nie zmieni i dalej będę pechowym dziwolągiem drepczącym przez życie świńskim truchtem. Aż mnie na samą myśl bolą raciczki.

Staliśmy nad zmasakrowanymi symbolami odrodzenia, dopóki ojciec nie zreflektował się:

– Oj tam, wielkie halo. I tak nie zdążyliśmy ich poświęcić.

Boże, wybacz mi, że żyję w gnieździe rozpusty i bezwstydnego ateizmu!

Gwóźdź do trumny wbił Gonzo, który wniósł z dumą wielkie, surowe i śmierdzące jajo i oświadczył:

– To dla Łasicy, żeby o nas zawsze pamiętała.

To dziecko ma jednak złote serce.

Niedziela wielkanocna

Babcia zniknęła! Nie stawiła się na uroczyste śniadanie. Przeszukaliśmy całe mieszkanie i ani śladu. Głowiliśmy się nad tym całą godzinę, grzebiąc smętnie widelcami w świątecznych potrawach. Może umarła i leży gdzieś, czekając na pochówek? To by był straszny niefart.

Ze stuporu wyrwał nas dzwonek telefonu:

– Oszukał mnie!

W pierwszej chwili myślałem, że to Kasica Łasica, której Filip nierozważnie obiecał małżeństwo, ale to była zapłakana Adela.

– Antoni mnie oszukał! Miał mnie dziś rano porwać w stylu romantyczno-sentymentalnym i czekam tu na niego cała podekscytowana drugą godzinę. Łupie mnie już w krzyżu!

Nagle wszystko stało się dla mnie jasne. Bulwiak porwał babcię! Ale dlaczego, skoro wcześniej już dokładnie wyczyścił jej konto?

– To proste – przemówił ojciec znad pstrąga w galarecie. – Po prostu miłość.

– Widzę, że mamy w rodzinie eksperta? – fuknęła gniewnie mama, przekładając równocześnie swoje ości na jego talerz.

– Nie rozumiem cię kochanie. Jak tylko usłyszysz to słowo, od razu zamieniasz się w Mohammeda Ali.

– Przestałam wierzyć w miłość, jak tylko za ciebie wyszłam. A teraz ten baran utwierdził mnie jeszcze w słuszności moich sądów. – Tu mama wskazała brodą z podwójnym podbródkiem w stronę Filipa.

Wszyscy wstali od stołu i rozeszli się obrażeni. Tylko Gonzo konstruował herb naszej rodziny z rybiego łba.

Poszedłem do swojego pokoju i aż do obiadu martwiłem się o babcię. Całe szczęście, że okres radosnej płodności ma już za sobą, więc jej szaleństwa nie przyniosą konsekwencji w postaci ryczącego noworodka. Miks z babci i Bulwiaka byłby zaiste dużym wyzwaniem dla inżynierii genetycznej. Ale jej ucieczka oznacza też, że jeszcze mniej mi skapnie w przypadku jej nagłego zejścia. Od tylu lat mami mnie tym spadkiem, ale czuję, że odziedziczę po niej tylko skłonność do dziwactw i artretyzm.

Wpis pełen paniki

Kasica Łasica zabarykadowała się w pokoju babci!!! Oszaleję! Ciągle sobie na niego ostrzę zęby, ale zawsze ktoś mnie ubiegnie. A przecież z całej naszej rodziny, znajomych, kochanek i kochanków, to ja potrzebuję teraz najbardziej skupienia i odizolowania! Wątpię, czy istnieje w Polsce drugi nastolatek, który do egzaminów końcowych przygotowuje się w równie ekstremalnych warunkach. Ale jak tu oczekiwać od tego zwariowanego świata spokoju, skoro nawet takie boże stworzonka jak biedronki angielskie są nękane chorobami wenerycznymi. Muszę koniecznie zapamiętać tę wstrząsającą informację, żeby zabłysnąć przed komisją egzekucyjną. To znaczy egzaminacyjną.

A teraz do rzeczy. W samo południe, niczym John Wayne pojawiła się w naszym przydomowym, zarośniętym chwastami ogródku Kasica Łasica i stanąwszy w rozkroku, wyjęła z kieszeni zapalniczkę. W pierwszej chwili myślałem, że dokona samospalenia i wreszcie będzie z nią spokój, więc rzuciłem się do okna, żeby mieć najlepszy widok. Stałem w pierwszym rzędzie, za mną tłoczyła się reszta spanikowanej rodziny.

– Jezu, podpali się! – wyszeptała mama.

– Gorzej, puści nas wszystkich z dymem. Jasna cholera! Że też musiało ci się zebrać na amory z jakąś rozhisteryzowaną frustratką!

Ojciec spojrzał z wyrzutem na Filipa, ale zaraz zamarł z rozmarzonym wyrazem twarzy. Widać przypomniały mu się jego własne miłosne ekscesy, których mama o mało nie przypłaciła utratą twarzy. Przyganiał kocioł garnkowi!

Tymczasem Łasica zakończyła ustawianie stosu złożonego głównie z poniewierających się przed domem gratów. Splunęła trzy razy przez lewe ramię i… poszłoooo!

– Co robisz nosowaty potworze? – nie zdzierżyła mama.

Łasica, łkając teatralnie, wyrecytowała:

– Oczyszczam moją sakralną przestrzeń. Muszę zabić tę miłość, dlatego palę wszystkie wspomnienia na rytualnym stosie.

To rzekłszy, wyjęła z kieszeni czarne koronkowe stringi i rzuciła w ogień. Filip jako zapalony fetyszysta próbował je ratować i szamotał się z nią zaciekle, ale Łasica była tak roztrzęsiona, że w końcu przywaliła mu kawałkiem nadpalonego krzesła. Gonzo ruszył ojcu na ratunek. W świątecznym mundurku, ze świeżo wybrylantynowanymi włosami dopadł do jej łydki i boleśnie ukąsił przy radosnym wtórze Opony. Jezu, wyglądał jak hrabia Drakula. Łasica zawyła zupełnie bez klasy i zaczęła wrzeszczeć, aż sąsiedzi idący do kościoła przystanęli z zainteresowaniem:

– To tak mnie kochasz, oszuście matrymonialny? A kto chciał zapaść się ze mną w niebyt i namawiał mnie do eksperymentów seksualnych?

– Chryste, kobieto, wstydu oszczędź! Przecież nie wszystko jest na sprzedaż! Ludzie patrzą, dzieci słuchają! – jęczał Filip.

Obgryzaliśmy z ojcem nerwowo paznokcie, wprost płonąc z ciekawości. Niestety, Łasica przerwała w najlepszym momencie. Podniosła dumnie swój haczykowaty nos, kuśtykając wyminęła wszystkich i pognała na górę, ciągnąc za sobą smugę krwi z pogryzionego odnóża. Szczęknął przekręcany w pokoju babci zamek i za drzwiami zaległa złowroga cisza.

Tak więc mamy dzikiego lokatora.

Filip stał osłupiały, trzymając się za głowę, na której wykwitł mu przecudnej urody siniak.

– Nigdy nie mówiłem, że ją kocham.

– Nieważne, co jej mówiłeś. Ważne, co z nią robiłeś, durniu – mruknął ojciec.

Wieczorem zaniosłem Kasicy trochę korniszonów i zostawiłem pod drzwiami. Mimo wszystko, jest mi jej żal. Wiem, co znaczą zawiedzione nadzieje. My odrzuceni musimy się trzymać razem.

Poniedziałek wielkanocny

W domu grobowa atmosfera. Nie zareagowaliśmy nawet wtedy, gdy Gonzo wylał nam na głowy kubeł wrzątku, śmiejąc się dziko:

– Śmigus-dyngus! Ciepła woda zdrowia doda!

Zastanawiamy się, co robić. Jeśli Łasica palnie sobie w łeb, to będziemy musieli zaadoptować jej dziecko, a znając jej skłonność do konfabulacji, może się okazać, że ma ich pięcioro. Mama od rana próbuje pertraktować przez zamknięte drzwi.

– Filip nie może się z tobą ożenić, bo ma już żonę.

– Nic mnie to nie obchodzi. Niech przejdzie na islam!

Mama spojrzała na nas pytająco:

– Co wy na to?

– Wykluczone! Oni nie mogą pić alkoholu – Filip był wyraźnie spanikowany.

– To zależy – przemówił ojciec – jakby tak wziąć pod uwagę wersję mniej ortodoksyjną, to znalazłyby się nawet jakieś plusy.

– Ja nie chcę!!! Moja religia mi nie pozwala!

– Twoja religia nie pozwala ci także cudzołożyć – mama była bezwzględna.

– Dobra, zgrzeszyłem. Ale nie każcie mi się z nią żenić! Ja chcę do Heli!

Patrząc na to wszystko, obiecałem sobie, że w sprawach seksu będę się trzymał od kobiet jak najdalej. Od mężczyzn też, bo oni są niestali w uczuciach. Zostanę ascetą i umęczę się na śmierć.

Podsumowanie świąt: niezwykle udane.

Środa

Sytuacja bez zmian. Łasica nadal zabarykadowana. Jestem z nią sam w domu, bo mam ferie. Gonzo w przedszkolu, mama w gabinecie terapii alternatywnej, ojciec roznosi ulotki, a babcia z Bulwiakiem są nie wiadomo gdzie, ale wiadomo, co robią na kolejnym miesiącu miodowym. Filip śpiewa pod oknem Heli serenady, prosząc o wybaczenie. Rodzice, wychodząc z domu, przypomnieli mi, że do czasu ich powrotu to ja jestem odpowiedzialny za życie Kasicy i mam nie wzniecać konfliktów. Powtórkę do egzaminów szlag trafił. Kasica wykorzystuje moje dobre serce i zażyczyła sobie gruszek w sosie waniliowym na poprawę nastroju. Pierwszą partię rozgotowałem, a drugą przypaliłem. W ten sposób straciłem dużo cennego czasu, który mógłbym przeznaczyć na przeglądanie nowego numeru „Playboya”. Potem kazała mi dzwonić do swojej ciotki z prowincji z pytaniem, jak się czuje Łasica numer dwa, czyli jej córka. Rozmowa z tym dzieckiem kompletnie mnie wyczerpała. Oto zapis:

– Dzień dobry. Jestem znajomym twojej mamy, która się bardzo o ciebie martwi. Jak się czujesz?

– A jak się nazywasz wujku?

– Rudolf. Nie jestem twoim wujkiem. Twoim wujkiem jest mój brat. Jak się czujesz?

– A jak się nazywa twój brat, wujku?

– Nie jestem… Filip. Jak się czujesz?

– A kiedy, wujku, się do ciebie przeprowadzimy?

– NIE JESTEM TWOIM WUJKIEM. Jak się czujesz?

– A kupisz mi baby born, wujku?

– Dobra, kupię ci baby born… jak się…

– Kochany wujek Rudolf! Ciociu, ciociu, mama ma nowego brata, a ja wujka!

Rozłączyłem się w popłochu, bo czułem, że jeszcze chwila, a musiałbym krwią podpisać cyrograf, że ożenię się z Łasicą, z jej córką, z jej ciotką i z jej wszystkimi wujkami, sam będąc wujkiem własnego brata albo bratem własnego wujka. Ratując się przed utratą rozumu, zadzwoniłem po posiłki. Elka i Ozi przybyli natychmiast, bo nic ich tak nie cieszy, jak skandal obyczajowy. Zreferowałem im całą historię, na co Elka powiedziała z wyrzutem:

– Jak tyś się uchował taki święty? Oto dowód, że o typie charakterologicznym nie decydują geny. Jaka szkoda!

Zastanowię się później, czy się obrazić. Ozi powiedział nam, że dostał anonim ostrzegający go przed agitacją na rzecz Unii. Proponowali mu, żeby wynosił się z powrotem do Bangladeszu i trzymał swoje czarne łapska precz od czystej polskiej rasy, która nie da się zniewolić zgniłym imperialistycznym zachodnim hodowcom zwierząt rzeźnych. Polskie świnie mówią Unii „nie” i jest to „nie” poparte wielowiekową tradycją niepodległościową.

Jak przerypiemy referendum, to nasza trójka będzie pierwsza do odstrzału. Umrzemy wbici na pal pod kolumną Zygmunta, zasypani gradem polskich robaczywych (bo i tak się nie opłaca nawozić) ziemniaków i rzepy.

Czwartek

Jutro zaczyna się szkoła. Przyjdzie psycholog robić nam testy, czy nie jesteśmy nienormalni. Ma sprawdzić nasze predyspozycje do dalszej nauki. Mam nadzieję, że nie będzie to moja matka, bo wtedy na sto możliwych punktów dostanę od niej jeden.

Zadzwoniła babcia. Są w Pakistanie. Studiują Koran i wyszywają makatki dla domu samotnej matki. Modlę się, by nie krył się za tym jakiś obóz szkoleniowy na libijskiej pustyni. Nie chciałbym ich zobaczyć w CNN jako jeńców wojennych.

Amerykanie zabili synów Saddama Husajna. Zgodnie z tamtejszą tradycją nie mogą nic zrobić z ciałami. Muszą je wydać najbliższej rodzinie, ale do tej pory nikt się nie zgłosił. Na razie trzymają je w chłodni na zapleczu żołnierskiej kuchni.

Sprawa Kasicy Łasicy została rozwiązana polubownie przy pomocy przekupstwa. Kiedy ta szlochała przez szparę w drzwiach, że jest już po trzydziestce i nie ma czasu szukać wciąż nowego wujka, mama wpadła na szatański pomysł. Zaproponowała, że zrobimy rodzinną zrzutkę i sfinansujemy jej operację plastyczną nosa. Z lepszym wyglądem będzie mogła rozpocząć lepsze życie. Na pewno znajdzie się jakiś frajer. Kasica zawyła z radości i opuściła wreszcie pokój, gnając do siebie. Mama wertuje teraz ogłoszenia chirurgów plastycznych w Internecie, przez co ja nie mogę wejść na moje ulubione forum dyskusyjne „depresja”. Mam tam prawdziwych przyjaciół.

W szkole

Na lekcji wychowawczej przyszedł do nas dyrektor z jakimś dziwnym facetem, który co chwila poprawiał sobie na nosie okulary, których nie miał.

– Dopiero od wczoraj noszę soczewki kontaktowe i nie mogę się przyzwyczaić – wyjaśnił.

Potem powiedział, że jest bardzo dobrym psychologiem i psychiatrą i jest tu po to, żeby pomóc nam w wyborze szkoły i ocenić, czy nie mamy żadnych zaburzeń.

– Na początek zrobimy wstępną selekcję. Dam wam do wypełnienia test. Postawcie krzyżyk przy punktach, które opisują wasze samopoczucie – powiedział i rozdał nam różowe kartki.

Na dziesięć, osiem mogłem zakreślić. Oto one:

Czy trapią cię stany długotrwałego przygnębienia, nieuzasadnionego niepokoju bądź euforii?

Czy budzisz się w środku nocy, czując dygot i pot na czole, czy wręcz przeciwnie?

Czy masz niską samoocenę dotyczącą swoich możliwości i wyglądu zewnętrznego?

Czy masz manię wielkości i wydaje ci się, że jesteś wyjątkowy?

Czy wydaje ci się, że świat cię nie rozumie i wszyscy są przeciwko tobie?

Czy męczy cię przymus wykonywania pewnych czynności?

Czy czujesz się odpowiedzialny za losy świata?

Czy masz myśli samobójcze, zabójcze, wykazujesz niekontrolowaną agresję lub przeciwnie?

Zajrzałem przez ramię Oziemu i zobaczyłem, że ma tylko jeden krzyżyk. Super! Nareszcie jestem lepszy od niego. Czekałem jak na szpilkach na ogłoszenie wyników, bo byłem pewien, że zdobędę najwięcej punktów z całej klasy i może nawet ogłoszą to na poniedziałkowym apelu. Tymczasem ten znerwicowany okularnik długo studiował moją kartkę, aż wreszcie przemówił rozgorączkowany:

– To niewiarygodne! Fantastyczny przypadek! Mamy tu proszę państwa rzadkie połączenie psychopatii, socjopatii, nerwicy natręctw i psychozy maniakalno-depresyjnej!

Trochę się zaniepokoiłem, bo nie do końca o to mi chodziło, ale moja klasa zachowała się wspaniale. Dostałem huczne brawa.

– Jak to możliwe, jak to możliwe? – zastanawiał się nasz ekspert.

Wyjaśniłem mu, że moja mama, która jest psychologiem, też się nad tym zastanawia.

– Mama psycholog? Hm… to wszystko tłumaczy.

Potem zadryndał dzwonek i w końcu nie dowiedziałem się, czy jestem normalny i jaką szkołę mam wybrać. Oni wszyscy odbębniają swoją robotę po łebkach!

W domu

Filip nie może uwierzyć we własne szczęście. Obiecał, że już nigdy nie zdradzi żadnej swojej żony. Od razu będzie się rozwodził. Hela jeszcze nie mieszka z nami, ale to tylko kwestia czasu. Wczoraj Filip zrobił specjalnie dla niej szpagat i potrójnego aksla i dzisiaj chodzi na rozstawionych nogach, bo naciągnął sobie ścięgna. Pajac.

Wznowiliśmy próby naszego alternatywnego przedstawienia. Łasica zachowuje się przyzwoicie, choć mama musiała wcześniej dać jej na piśmie naszą obietnicę sfinansowania operacji plastycznej. Jej terminu jeszcze nie ustaliliśmy, bo na razie zastanawiamy się nad wyborem chirurga. Może być tańszy, ale z reklamacjami lub droższy bez poprawek.

– Eee… nie ma co oszczędzać. Jeszcze wda się gangrena i będziemy musieli założyć w domu hospicjum, opiekując się nią do końca życia. – Pragmatyzm ojca przekonał nas wszystkich.

Ciągle powtarzam do egzaminów, na zmianę martwiąc się ich wynikami i stopniem rozwiązłości mojej rodziny. Zadzwoniłem wczoraj do Łucji z zapytaniem, gdzie składa papiery. Tak bardzo chciałbym być razem z nią w jednej szkole! Niestety, Batory, Cervantes i Żmichowska są absolutnie poza zasięgiem moich możliwości. Mam do wyboru: albo zdać brawurowo, albo włamać się do sejfu w jej gimnazjum i tak sfałszować wyniki, żeby już nigdzie się nie dostała. Wtedy ją może namówię, by poszła ze mną do jakiegoś liceum odrzutów i tym sposobem będziemy razem na wieki. Dość karkołomny plan, ale przy dużym szczęściu może się powieść. Bardzo liczyłem, że znowu zacznie płakać przez Blachę, ale opowiadała mi tylko przez piętnaście minut o tym, jak była z nim w studiu tatuażu i jakiego fantastycznego ma teraz skorpiona na torsie. Też mi wyczyn! Jakbym chciał, to też mógłbym mieć tatuaże od stóp do głów. Tylko że wtedy mama nie wpuściłaby mnie do domu. Blacha jest tylko rok ode mnie starszy, a wygląda już jak prawdziwy mężczyzna. Jak to jest możliwe? Nie żebym mu zazdrościł zarostu czy muskułów. Skądże! Zastanawiam się tylko, czy on nie wychował się na enerdowskich kurczakach karmionych hormonami? Jeśli tak, to będzie miał zmutowane dzieci! Muszę ostrzec Łucję póki czas.

Na wieczornej próbie doszło do niemiłego incydentu. Byliśmy właśnie w kulminacyjnym momencie, kiedy główny bohater powraca na wysypisko i oświadcza się Kobiecie-Cyście, ale ona jest już pokryta wrzodami, bo podczas jego nieobecności nie miała na lekarza. No i pęka, bo oprócz choroby rozrywa ją także niezgoda na konsumpcyjny styl życia narzeczonego. To taki bunt przeciwko wszechogarniającemu hedonizmowi. Wcześniej koncepcja scenografa była taka: rozciągam przed nią płachtę (to kluczowy moment mojej roli, bo dopiero wtedy się ruszam), a Filip podbiega z przygotowanym wcześniej kisielem wiśniowym i wylewa jej na głowę. Robimy sztuczny wybuch za kulisami i jak opuszczam płachtę, to Łasica leży już w kałuży krwi i śluzu, a główny bohater przeżywa przemianę wewnętrzną. Ale za późno. Na tym właśnie polega przejmujący przekaz naszej sztuki. No i wszystko już było obgadane, aż tu nagle Kasica powiedziała, że nie zgodzi się na żaden kisiel, bo będzie źle i niekobieco wyglądać.

– Teraz też jakoś niespecjalnie wyglądasz, więc nie widzę problemu – zauważył Filip.

To niesamowite! Jeszcze nie tak dawno w ogóle nie chciał słuchać, jak ktoś mu mówił, że jego genialna aktorka przypomina czop śluzowy. A teraz sam to widzi. Ma taki sam refleks, jak nasz bohater. To pewnie jego alter ego.

– Nie chcę być po tej roli zaszufladkowana i do końca życia grać tylko brzydkie kobiety. Tym bardziej że po operacji znacznie poprawi się moje aktorskie emploi. Chcę także być kobietą-wampem.

Moim zdaniem nigdy nie będzie wampem, co najwyżej dla ślepego alkoholika, ale ponieważ sam jestem bardzo drażliwy na punkcie swojej urody, to nie powiedziałem tego głośno. Tak czy siak Filip zarzucił jej, że w takim razie jej profesjonalizm zostawia wiele do życzenia, a ona jemu, że „jego wiarygodność jako reżysera i kochanka już dawno spadła do zera i nie dziwi się wcale jego żonie, że opuściła go w cholerę”.

Tak więc ekipa jest ze sobą skłócona, koncepcja artystyczna rozbita w drobny mak, a premiera coraz bliżej. Bardzo na nią liczę, bo mają być jakieś media. Dostanę też kilka dodatkowych punktów na świadectwie za specjalne zasługi kulturalne, a to jest dla mnie kwestia życia lub śmierci.

Po tym teście psychologicznym w szkole zastanawiam się, czy wszystko ze mną w porządku. Gdybym okazał się nienormalny, to byłaby chyba największa porażka mojego życia.

27 kwietnia, niedziela

Za dwa tygodnie egzaminy. Nie denerwuję się, bo kompletnie nie mam na to czasu. I to mnie strasznie stresuje. Ciągle nie wiem, czy jestem normalny.

Popołudnie

Przed chwilą zadzwoniła Łucja. Pokłóciła się z BB Blachą o nową dziewczynę w chórkach. Podobno ona też widziała jego tatuaże. Idziemy razem z Adelą do zoo. Odkąd Bulwiak jej nie wykorzystał, jest bardzo przygnębiona. Kiedy ją zobaczyłem na przystanku, przedstawiała sobą obraz nędzy i rozpaczy. Pognieciona spódnica, przekrzywiony kapelusik i fioletowe kreski zamiast brwi. Nie wymachiwała też tak energicznie swoją laską z bukowego drewna. Jakby od niechcenia walnęła mnie w piszczel i rzekła smętnie:

– Chodźmy pooglądać te smutne, uwięzione zwierzęta. Może poprawi mi się humor.

Po drodze starałem się rozbawić ją rymowankami dykcyjnymi, ale nawet Łucja się nie śmiała.

– Fajny z ciebie kumpel. Taki brat-łata – powiedziała.

O Boże! Też mi komplement! Ile ja bym dał, żeby być dla niej zimnym draniem i żeby choć raz przeze mnie płakała! Staliśmy chyba z godzinę przy fosie, w której moczył się hipopotam. Pożarł cztery kilogramy bananów i dwa winogron, które kupiłem, doprowadzając swoje kieszonkowe do stanu kompletnej ruiny. Ale warto było. Moje dziewczyny się ożywiły. Jeśli o mnie chodzi, to sam bym pożarł wszystko ze skórą, żeby tylko zobaczyć ich uśmiech. Jestem bardzo podatny na stany emocjonalne i nie mogę przebywać ze smutasami, bo od razu mam depresję. Dziwna rzecz, jak tylko staję się przygnębiony, to innym od razu się poprawia. Sielanka trwała jednak dc czasu, gdy pojawiła się samica i hipcio wyszedł z wody, zwalając się na nią swym gigantycznym cielskiem, podobnie jak kiedyś zwalała się na mnie Elka. Adela pociągnęła nosem:

– Nawet takie zwierzęta wiedzą co to wierność aż po grób.

No i obie mi się rozpłakały, a rodziny z dziećmi patrzyły na mnie z takim potępieniem, jakbym jedną uwiódł i porzucił, a drugiej ukradł całą emeryturę. Na szczęście wrażenie po tym niemiłym incydencie zatarło osiem porcji lodów z bitą śmietaną, które zjedliśmy do spółki i sześć pączków od Bliklego, które pochłonąłem już sam w drodze powrotnej do domu.

Noc

Jaki jestem głupi!!! Już nigdy nie zjem nic słodkiego!

Godzinę później

Wyjadłem już cały węgiel, ale on w ogóle nie działa. Chyba obudzę rodziców, żeby zadzwonili do Gruczoła.

Godzina 4.00 nad ranem, po wyjściu Gruczoła

Na własne oczy zobaczyłem, co to znaczy ślepa furia i brak współczucia wobec cierpiącego. Jak Gruczoł dowiedział się, że chodzi o biegunkę i że tyle wcześniej zjadłem, zaczął biegać po moim małym pokoiku i odgrażać się, że skreśli mnie dyscyplinarnie z listy swoich pacjentów. Wystękałem między jednym bąkiem a drugim, że przecież tylko u niego było miejsce, na co rzucił stetoskop na ziemię i wzniósł oczy do nieba.

– Trzeba było słuchać mamusi. Dzisiaj byłbym psychiatrą i przynajmniej dużo by mi płacili za kontakt z chorymi z urojenia.

Zapisał mi jakieś tabletki, ale przede wszystkim mam nic nie jeść.

– Jak długo? – spytałem.

– Do końca życia!

Teraz już wiem, jak czują się trędowaci, umierając samotnie na ulicach Kalkuty. Jak przeżyję, to wyślę na nich jakiś datek.

Poniedziałek

Leżę w łóżku i, jak twierdzi mama, „symuluję”. Nawet gdybym wpadł pod tramwaj i obcięłoby mi nogi, to i tak by była przekonana, że przesadzam. Jest empatyczna jak Józef Stalin.

Odwiedziła mnie Łucja, ale ponieważ wciąż mam problem z wiatrami, musiałem ograniczyć tę wizytę do minimum. Ja to mam pecha! Jak już mi się trafiła okazja odzyskania jej, to akurat targały mną wzdęcia i wszystkie myśli kierowałem na powstrzymywanie bąków. Nie zniósłbym takiej kompromitacji. Chyba była trochę rozczarowana. Trudno, przystąpię ponownie do walki, jak już wydobrzeję. Ale kiedy to może być?

Teraz powikłania zdarzają się nawet w najbardziej banalnych przypadkach. Byle tylko nie trafić do szpitala, bo wtedy to już marne szansę. Jest nawet w Internecie specjalne forum poświęcone przedmiotom, jakie chirurdzy zostawiają pacjentom po frywolnych operacjach. Najbardziej wstrząsnęła mną wiadomość, że jakiejś kobiecie po cesarskim cięciu zaszyli w brzuchu wpółopróżnioną butelkę winiaku klubowego. Jakie to szczęście, że nie jestem kobietą i nie będę rodził. Mogę z czystym sumieniem leżeć na oddziale ginekologicznym.

Niedługo egzaminy. Zacznę odliczać: raz.

Środa, 30 kwietnia

Dziś rano mama siłą wykopała mnie z łóżka.

– Ucieczka przed wyzwaniami życia w chorobę to sposób, który budzi we mnie atawistyczną odrazę. Marsz do szkoły!

I kto to mówi! Już nie pamięta, jak przez tydzień nie trzeźwiała podczas romansu ojca z Hee Jong. Ale najprościej wymagać od innych. Mama należy do tych osób, które nie mają żadnego zrozumienia dla ludzkich słabości. Jakbym biegł razem z nią do autobusu i po drodze sparaliżowałoby mnie od pasa w dół, tylko by mnie strofowała, żebym się pospieszył. Nie chciałbym być na jej łasce. Szczerze mówiąc, nie ma takiej osoby, która mogłaby mi zmieniać pampersy i karmić packą albo masować zwiotczałe mięśnie. Wokół sami egoiści. Co za świat!

W szkole wystawili już oceny końcowe. O dziwo, będę miał nie najgorszą średnią. Mierny tylko z wychowania fizycznego, ale od początku czułem, że balet z elementami akrobatyki nie jest dla mnie. Ozi ma celujący. Ale on chodził na skoki do wody, więc miał dużo łatwiej.

1 maja

Do egzaminów został tydzień. Ojciec twierdzi, że teraz powinienem czymś odciążyć swój przegrzany mózg i skierować uwagę na inne tory. I oczywiście musiał wypowiedzieć w złą godzinę! W najbliższą sobotę jest operacja nosa Kasicy Łasicy w bardzo dobrej prywatnej klinice. Mama dostała na nią namiar od swojej pacjentki, której przez całe noce śnią się konie i owies. Wszyscy odetchnęliśmy z ulgą, ale jest jeszcze mały problem. Ktoś musi z nią tam pojechać, bo będzie na narkotykach i może w drodze powrotnej wpaść pod samochód albo zabłądzić i utonąć w Wiśle.

– Ja jadę ze swoją pacjentką do stadniny koni odkrywać przyczyny traumy – wymigała się mama. – Poza tym wszystko załatwiłam i ja płacę za tę operację, więc chyba moja rola w tej całej szopce już się zakończyła?

Ojciec dłubał w uchu i myślał intensywnie nad wykrętem.

– A wiesz Krysiulku, że ja chyba w ten weekend zrobię konserwację roweru.

Chyba oszalał. Pękły w nim dętki, jak wiózł mnie na ramie dziesięć lat temu! Przyszarżował wtedy na zakręcie i wyłożyliśmy się na alejce tak, że do tej pory mam w kolanach żwir, mimo że przemywał mi je świeżo ugotowanym kompotem porzeczkowym. Był strasznie słodki i całą drogę do domu muchy przyklejały mi się do rany. Wyglądałem jak przenośny lep.

Filip odpadał z przyczyn humanitarnych. Jedynym, który chciał z Łasicą jechać i asystować przy operacji był Gonzo. To dziecko ma w sobie wprost nieokiełznaną ciekawość świata.

– A ja chcę podłubać! A ja chcę podłubać!

Wyjaśniliśmy mu, że to zabawa tylko dla dorosłych. Poddał się dopiero, kiedy obiecaliśmy, że dostanie ten odcięty kawałek. Tak więc po godzinnej dyskusji wciąż byliśmy w punkcie wyjścia. Wreszcie wszystkie oczy zwróciły się w moim kierunku.

– O nie!

– Przyda ci się jakaś rozrywka. Nie możesz tylko ślęczeć nad książkami.

Nie ma mowy! W nocy uciekam z domu!

Noc

Czekałem do północy. Żeby nie zasnąć, powtarzałem chemię. Zastanawiałem się czy Pb(NO3)2 to azotan ołowiu, ołowian azotu, trójtlenian azotowy ołowiu czy może tlenian ołowiu? Niestety, z rachunku prawdopodobieństwa zawsze byłem kiepski.

Obudziłem się o 1.15 i dziesięć minut rozcierałem zdrętwiałe od siedzenia w kucki nogi. Ponownie dotarła do mnie cała groza sytuacji. Dlaczego to zawsze ja mam w tej rodzinie wykonywać brudną robotę, a śmietankę spija ktoś inny? Uważam, że to Filip powinien ponieść konsekwencje swojego wybryku. A najlepiej to jakby jej oddał na przeszczep własny nos. Może w przyszłości pomyśli, zanim wsadzi komuś rękę pod bluzkę!

Spakowałem niezbędne rzeczy (szczoteczkę do zębów, egzemplarz sztuki i zdjęcie rentgenowskie zgryzu Łucji) i wymknąłem się cicho, nadeptując Oponie na ogon. Kiedy całą naszą ulicę budził jej skowyt, byłem już na progu domu Ozyrysa. Teraz się okaże, co warta jest męska przyjaźń.

Dzwoniłem i dzwoniłem aż otworzyła mi… Elka!

– Zwariowałeś? – przywitała mnie. Chyba mnie nie szpiegujesz?

– Zwariowałaś? A co ty tu robisz o tej porze? Zresztą wolę nie wiedzieć. Im mniej ostatnio wiem, tym jestem szczęśliwszy.

Elka kazała mi obiecać, że to zostanie między nami i wpuściła mnie do środka. W pokoju paliły się świece, a Ozi siedział w wannie i ćmochał prawdziwe cygaro! Wyglądał jak Samuel L. Jackson w Pulp Fiction. Trochę się zaniepokoiłem, jak na to zareaguje jego mama, ale nic nie powiedziała. Może dlatego, że nie było jej w domu.

– Rozgość się – powiedział mój przyjaciel głosem handlarza narkotyków na wielką skalę – chcesz drina?

Muszę przyznać, że okazałem się słabym człowiekiem, który nie udźwignął brzemienia stresów ostatnich dni i… chciałem tego drina. A potem jeszcze jednego. Ozi puścił najnowszą płytę Macy Gray, która wygląda jak żeńska wersja Jimmiego Hendrixa (bo on słucha tylko czarnych wykonawców) i nie wiadomo kiedy odkryłem w sobie jeszcze jeden talent. Okazałem się królem tańca, po prostu istną bestią parkingową. To znaczy parkietową.

Alemisiekręciwgłowie.

Następny dzień

Nie będę za dużo pisał, bo strasznie się czuję. Rano obudziła nas moja mama, która przez okno zaglądała do pokoju Ozyrysa. Nawet się nie dziwię, że była trochę wstrząśnięta. Sam bym się wstrząsnął, znajdując swojego nastoletniego syna z brokatowym makijażem na twarzy i w łóżku z dwojgiem najlepszych przyjaciół, przykrytych tylko satynowym kobiecym szlafroczkiem. Pamiętam, że zanim ległem bez tchu, próbowaliśmy się wymienić nosami, a potem Elka uczyła nas tańca brzucha. Strasznie bolą mnie wszystkie mięśnie, głowa i żołądek. Mam nadzieję, że nie doszło między nami do niczego, co mogłoby nam złamać nasze młode życie.

Sobota, pożegnanie z nosem

Cały czas kręci mi się w głowie i obawiam się, że to Łasica będzie musiała mnie eskortować, a nie na odwrót. Jest ósma rano. Mamy dwie godziny na dotarcie do kliniki. Łasica siedzi w kuchni i podjada śniadanie.

– Musisz być na czczo. Inaczej narkoza nie zadziała i będziesz wszystko czuła – tłumaczyła mama, wtykając jej do ręki kanapkę z pasztetem. Jej perfidia nie zna granic.

Wytrąciłem nieszczęsnej dziewczynie tę bułkę, bo to przecież ja będę musiał się z nią użerać, jak dostanie ataku histerii na stole operacyjnym. Już wolę, żeby spała i nic nie czuła. Strasznie się denerwuję. Nigdy wcześniej nie opiekowałem się upośledzonymi. Nawet nie przeprowadziłem przez ulicę żadnego niewidomego.

Tuż przed wyjściem Filip okazał wielkie serce i dał nam na taksówkę, ale tylko w powrotną stronę. Dobra, w drogę. Ahoj, przygodo!

Pół godziny później

Łasica zamknęła się w łazience i nie chce wyjść. Płacze, że nos jest symbolem jej indywidualności i lat upokorzeń, i czuje się, jakby miano jej odebrać tożsamość. Zwariuję z tymi babami, same nie wiedzą, czego chcą. Mama powiedziała, że jeśli nie wyjdzie w ciągu pięciu minut, to całą operację, nowe życie i kolejnego faceta szlag trafi. Wreszcie szczęknął zamek.

– Niech się dzieje wola nieba. Jestem gotowa.

Nareszcie. Chciałbym to mieć już za sobą, wrócić do domu i porządnie się wyspać.

Klinika „Gold Skalpel”

Na progu Łasicę ogarnęła kolejna chwila zwątpienia, ale przypomniałem jej, że będzie miała nosek jak Shirley Temple i jakoś udało nam się z chirurgiem i jego pomocnikiem wepchnąć ją do gabinetu zabiegowego. Zanim zamknęły się drzwi, jeden z lekarzy odwrócił się do mnie i rzekł:

– Może pan pocałować małżonkę na pożegnanie.

Łasicy błysnęły oczy, bo ona będąc nawet jedną nogą w grobie, nie przepuści takiej okazji. Nie chciałem przedłużać tej kłopotliwej sytuacji, więc cmoknąłem ją w okolice czoła, na co rzuciła mi się w objęcia:

– Myślisz, że przeżyję?

Jezu Chryste! Przecież to nie przeszczep płuco-serca tylko zwykły, rutynowy zabieg kosmetyczny. Czytałem gdzieś, że w Wenezueli dziewięćdziesiąt procent społeczeństwa coś sobie poprawiło. Najwięcej – pośladki.

Nie wiem, jak Filip mógł być z nią w intymnym związku. Pachnie intensywnie kiszoną kapustą.

Po dwóch godzinach oczekiwania wyszedł do mnie zbryzgany krwią chirurg, aż się przestraszyłem, że zamiast nosa skrócili jej znacznie większą partię ciała i będzie teraz miała tylko metr wzrostu.

– Wszystko poszło zgodnie z planem, usunęliśmy uszy – a widząc moją przerażoną minę, dodał swawolnie – żartowałem. Pacjentka się wybudziła i za kilka minut będzie pan mógł zabrać do domu swoją żonkę, śliczną jak nowy model porsche.

Podziękowałem grzecznie i uścisnęliśmy sobie ręce.

– Aha! Pacjentka jest jeszcze pod wpływem narkozy, więc jej zachowanie może trochę odbiegać od normy.

Wyjaśniłem mu, że już wcześniej znacznie odbiegało, a on popatrzył na mnie z zatroskaniem:

– Tym bardziej współczuję. Radzę położyć ją szybko spać. Tu jest recepta na środki przeciwbólowe, a tu na uspokajające, żeby nie pozrywała sobie szwów. Będzie teraz potrzebowała od pana dużo więcej czułości.

I poszedł, zostawiając mnie kompletnie osłupiałego. Po dwudziestu minutach nerwowego obgryzania paznokci drzwi się otworzyły i gdyby nie zapach kiszonki, to bym jej nie poznał. Przede mną stał jakiś Obcy z całkowicie zabandażowaną głową i irytująco chichotał. Jak tylko wyszliśmy na ulicę, Łasica powiedziała, że ma ochotę na coś pysznego i ruszyła przez ulicę, ciągnąc za sobą przybrudzony bandaż powiewający jak welon. Zanim dotarła do krawężnika, spowodowała dwie stłuczki.

– Zombi!!! – krzyknął jakiś dzieciak.

Już czuję, jaką radochę miałby Gonzo, gdyby ją zobaczył. W tej wersji miałaby zdecydowanie większe szansę, żeby zostać jego zastępczą matką. Tylko wątpię, czy Filipowi podobałaby się tak, jak wcześniej. Tymczasem moja „małżonka” dotarła do kiosku, kupiła mydło glicerynowe o smaku malinowym i najspokojniej w świecie je zjadła. Będzie jej się potem odbijać praniem przez pół roku! Nie traciłem zimnej krwi i na wszelki wypadek zgodnie z zaleceniem lekarza starałem się okazać jej trochę wsparcia i czułości:

– Smakowało ci? Masz jeszcze na coś ochotę?

Ale Łasicy tylko odbiło się mydlinami i wsiedliśmy do taksówki. Kierowca przez całą drogę, zamiast patrzeć na jezdnię, lukał w tylne lusterko, aż nie wytrzymał:

– A to ci, dzieciaku, tatuś mamusię skrzywdził, no, no…

Boże, jak ja marzyłem, żeby wreszcie być w domu, ale jeszcze musiałem z nim dyskutować, kiedy Łasica uparła się, żeby zapłacić za kurs swoją kartą miejską.

Niedziela

Za cztery dni egzaminy a tuż po nich premiera naszej sztuki. Filip na gwałt zmienia scenografię i charakteryzację, żeby dopasować je do aktualnego wyglądu Łasicy. Ona ma ciągle łeb w bandażach. Oczywiście, dopóki nie wydobrzeje, zostanie u nas, bo jest wyklęta przez rodzinę, a ktoś musi przecież pilnować, żeby nie puściło jej szycie. Jutro będzie można zdjąć opatrunek. Gonzo nie odstępuje jej na krok zafascynowany jej wyglądem.

– Jesteś śliczna jak Frankenstein! Pójdziesz ze mną do przedszkola, żeby chłopakom oko zbielało? No proszę, proszę, błaaaaagam!

Cały czas podajemy jej leki, ale one jakoś dziwnie na nią wpływają, bo zaczęła mówić wierszem. Kiedy mama przyniosła jej dziś lane kluski na śniadanie, zamiast jeść wyrecytowała:

Kluska pływa sobie w zupie

I wesoło ciągle chlupie,

Lecz jej żywot policzony

Tak jak twój, mój narzeczony,

Boś mi wskoczył pod pierzynę,

Ciepłych słówek dałam krztynę,

Wiosna przyszła do nas słodko,

A tyś czmychnął mi przez okno,

dziadygo!

Dzwoniła babcia. Są z Bulwiakiem w Albanii i uczą się strzyc owce oraz robić sery z koziego mleka. Podobno to bardzo ciekawe i pouczające. Pytała, czy nie możemy jej przesłać trochę pieniędzy na poste restante, bo chcą popłynąć na tratwie przemytników do włoskiego kurortu Rimini. Ojciec przypomniał jej, że posiada polski paszport i może legalnie przekraczać granice.

– Zawsze, synu, byłeś nudziarzem, dlatego nic nie masz z tego życia – fuknęła babcia gniewnie i odłożyła słuchawkę. Nawet nie zdążyłem jej poprosić, żeby przywiozła mi stamtąd kilogram pomnika Envera Hodży. Można go podobno kupić za bezcen.

Poniedziałek, 5 maja, trzy dni do egzaminów

Wszyscy się wynieśli z domu, więc miałem chwilę spokoju i wszedłem na czat dla gimnazjalistów. Dowiedziałem się, że:

– w każdej komisji zasiada jeden wariat, żeby dokonać selekcji naturalnej,

– nie wolno wejść na egzamin ani jako pierwszy, ani ostatni. Szczęśliwe są tylko parzyste numery,

– na tydzień przed nie można się strzyc ani myć, bo to przynosi pecha (no to po mnie, przed chwilą umyłem zęby. Ale może to chodzi o niewymowne części ciała?),

– trzeba mieć ze sobą siedem długopisów, w tym obowiązkowo jeden czerwony (ale chodzi o kolor wkładu, czy obudowę?),

– szczęście przynoszą pończochy (???),

– pytania są podchwytliwe i tendencyjne.

Około południa wrócili rodzice objuczeni najróżniejszymi tobołami i wielkim tortem sherry. Podziękowałem im wzruszony, bo byłem pewien, że to dla mnie i w ten sposób chcą mnie wprowadzić w radosny nastrój, odstresować i okazać swoją miłość i troskę. Po raz kolejny okazałem się naiwny. Tort był dla Kasicy Łasicy, żeby uczcić zdjęcie bandaży i wypuścić ją wreszcie na nieprzyjazny świat. I po co te całe ceregiele?

Kiedy już wszyscy zebraliśmy się na dole, czekając na odsłonięcie twarzy Kasicy, jak jakiegoś pomnika o randze historycznej, główna bohaterka zażyczyła sobie pamiątkowej fotografii (jeszcze zabalsamowana):

– Nikt nie zrobił dla mnie tyle, co wy – przemówiła wzruszona, mimo że spod białych zwojów ciężko ją było zrozumieć.

Stałam sobie jak sierota.

Wpuściliście mnie w swe wrota.

Miałam dach i opierunek,

A nierzadko dobry trunek,

Więc wam daję ja w podzięce

Moje sfrustrowane serce.

Daję całą swoją duszę

Już was nigdy nie opuszczę.

Filip spojrzał na nas w popłochu, bo szczerze mówiąc, chodziło nam o coś dokładnie odwrotnego. Tymczasem Łasica wzięła od mamy lusterko i poszła z nim na górę, by tam w odosobnieniu być świadkiem cudu i tryumfu techniki nad naturą. Czekaliśmy podekscytowani na tę wiekopomną chwilę i już zacieraliśmy ręce z uciechy, że może wreszcie znajdzie się dla niej nowy amant i Filip będzie mógł w podzięce iść na kolanach na Jasną Górę. Zapaliłem świeczki na torcie (ale nie wszystkie, bo część Gonzo już zdążył zjeść) i otarłem łzę. Mimo wszystko bardzo się wzruszyłem. Zawsze miałem skłonność do kiczu i megalomanii.

Nastała minuta ciszy i właśnie wtedy rozległ się przeciągły i upiorny wrzask. Pognaliśmy na górę, mało nie łamiąc sobie nóg, rąk i paznokci, i po prostu wbiło nas w ziemię. Przed nami stała roztrzęsiona Łasica w całej krasie. Wyglądała, jakby miała bliskie spotkanie trzeciego stopnia z… Tysonem. Jej twarz była jedną wielką miazgą, na której malowniczo mieniły się wszystkie kolory tęczy.

– Eee… nie jest tak źle – ojciec desperacko próbował ratować sytuację. – W porównaniu z tym, co było przedtem, to rzekłbym, że nawet lepiej.

– I nosek jakby mniejszy – popędziła mu w sukurs mama.

Aż miło było patrzeć, jakim są zgodnym małżeństwem. Ja tam nie wiem, ale moim zdaniem Łasica będzie miała normalny kolor twarzy dopiero w przyszłym tysiącleciu, a zanim zejdą jej te siniaki, to wyginie cała ludzkość i nie będzie jej miał kto podziwiać. Tylko Gonzo spał słodko nieświadom niczego, bo tymczasem pożarł pół tortu i upił się do nieprzytomności wiśniówką, którą ten smakołyk był hojnie nasączony.

Wtorek, dwa dni do egzaminów

Staram się o nich nie myśleć, ale rodzice co chwilę pytają mnie, czy na pewno wszystko opanowałem do perfekcji. Oni są strasznie wymagający. Szkoda tylko, że nie wobec siebie. Pod wpływem ostatnich burzliwych wydarzeń chyba jednak trochę złagodnieli. Ojciec nawet czytał wczoraj Łasicy do snu bajki Brzechwy. Ale przy otwartych drzwiach, bo ma andropauzę, a wiadomo, że facet w tym okresie żadną kobietą nie pogardzi, nawet gdyby miała zmasakrowaną twarz i nimfomanię. Szczególnie, gdyby miała nimfomanię.

Staram się dużo spacerować i nie myśleć o tym toporze, co wisi nad moją głową. Im bliżej czwartku, tym mniej pamiętam z powtórzonego materiału. Za Chiny na przykład nie mogę sobie przypomnieć, jak miał na imię Mickiewicz, ale za to doskonale wiem, że jego kochanką była niejaka Maryla. Wątpię jednak, czy komisja pójdzie na taki układ. Przejrzałem jeszcze trochę Młodą Polskę, bo to mój ulubiony okres literacki. Jestem bardzo romantyczny. Wiem, bo kiedyś robiłem sobie psychotest z „Pani domu” pt. „Jaka jest twoja miłość?”. Wyszło mi, że jestem księżniczką marzącą o niezłomnym rycerzu, który pod pancerzem kryje gołębie serce. Prawie wszystko się zgadza z wyjątkiem tej księżniczki.

Po przeczytaniu kilku wierszy Tetmajera, Kasprowicza i Przybyszewskiego, wpadłem w melancholię. Dlaczego dzisiejsze dziewczyny są tak mało romantyczne? Czy naprawdę można im zaimponować tylko rozrostem tkanki mięśniowej i ilością używek spożywanych w kilogramach na minutę? A gdzie miejsce na delikatny łopot serca, przedzawałowe migotanie przedsionków?

Bardzo się zawiodłem na Łucji. Pozory jednak mylą. Kiedy jej w zeszłym, roku usiadłem w metrze na kolanach i spojrzałem w te sarnie oczy, do głowy by mi nie przyszło, że już za kilka miesięcy będzie wyznawczynią hip-hopu i faceta, który ma w głowie więcej trocin niż wszystkie tartaki Norwegii razem wzięte. No i oczywiście nie przyszłoby mi do głowy, że sobie tak szybko wyprostuje zęby, podczas gdy mój zgryz zachowuje się jak Kurdowie wobec reżimu Saddama Husajna. A przecież nosiłem aparat dłużej niż ona! Nawet przedmioty martwe są przeciwko mnie. Najgorsze jest to, że cały czas ją kocham i to miłością namiętną, nieustającą i toksyczną. Nijak nie mogę jej sobie wybić z głowy, chociaż co noc przed zaśnięciem przypomina mi się, jak przyszła do mnie zimą i powiedziała:

– Rudolf, ja już nie mogę znieść, jak patrzysz na mnie tymi jaszczurczymi ślepkami. Nie pociąga mnie ktoś, kto leży plackiem u moich stóp i jest kompletnie pozbawiony godności osobistej. To dla mnie żadna satysfakcja, że jesteś na każde moje gwizdnięcie. Przez ciebie tracę szacunek do siebie samej.

No i bez zbędnych ceregieli, bez baczenia na wspólne wizyty u ortodonty i wspólne dzieci, które kiedyś mieliśmy począć, porzuciła mnie dla Blachy – prawdziwego bezmózgiego ogiera, który jej nie szanuje, spóźnia się albo nie przychodzi na umówione spotkania, bądź jest wiecznie rozdarty między sześciopakiem a tabunem dziewczyn z chórków. W dodatku ta jego kapela nie osiągnęła do tej pory nic poza wpisem na specjalną listę naszego dzielnicowego. Byłem tak rozgoryczony, że stworzyłem dla niej wiersz miłosny, którego nigdy nie wyślę. Opublikują go dopiero, jak rozbiję się swoim czerwonym bugatti niczym nowy James Dean, a ona będzie wtedy rwała sobie resztki włosów z poobijanej przez Blachę głowy. Zatytułowałem go „SKOWYT”.

Po broczącym trupie mojej miłości

Chciałaś rzucić się w przepaść

Blaszanej pułapki

Chciałaś zapomnieć odcisk mych utrudzonych palców

Na swej srebrzysto-aksamitnej szyi

Strząsnąć mój nieregularny oddech gdy biegłem ku tobie

Weź proszę moje oczy

Bo nic już nie widzę prócz ciebie

Przede mną

Tylko zgliszcza okrutnej pamięci

Boże! Jaki jestem… genialny! Pognałem na dół i stojąc w dramatycznej pozie symbolizującej mój ambiwalentny stosunek do własnej twórczości, wyrecytowałem wiersz rodzicom. Słuchali z narastającym przerażeniem, a gdy skończyłem, zaległa cisza. Wiem, że to było niezłe, ale nie przesadzajmy. Niecierpliwie czekałem na bis, ale jedyne, czego się doczekałem, to absurdalna uwaga ojca:

– Chyba powinno być „w przepaść SZKLANEJ PUŁAPKI”?

Temu dyplomowanemu filmoznawcy już się rzuca na mózg amerykańska sieczka kinowa. Powinien przestać oglądać filmy z Bruce’em Willisem, bo niedługo skończy jak on – łysy i porzucony przez żonę.

Wieczorem

Dostałem pocztówkę z Armenii od babci i Bulwiaka:

„Serdeczne pozdrowienia ze szlaku największych wojen domowych.

PS Jesteś już pewnie po egzaminach. Nie upadaj na duchu, każdemu może się w życiu coś nie udać. Jest jeszcze poprawkowy”.

To bardzo miło z ich strony, że są tak pełni wiary w moje siły.

Środa, nóż na gardle

Czuję się jak przed zgilotynowaniem. Mam napad niezidentyfikowanego lęku i wilczego apetytu. Zjadłem pół chleba razowego z camembertem i czosnkiem, ćwierć kilo krówek i trzy tabletki na uspokojenie. Mama twierdzi, że to zastępcze rozładowanie stresu. Chciała, żebym z nią poszedł na wieczorną siłownię, ale boję się, że nadwerężę nadgarstki i nie będę mógł jutro pisać. Tata zapytał, co bym chciał dostać w nagrodę za zdane egzaminy.

– Nowych rodziców – odpowiedziałem.

– Bardzo śmieszne… – obraził się.

Jak zwykle. Jest humorzasty niczym posłowie na konferencjach prasowych. Im też niczego nie można powiedzieć, bo od razu grożą, że uchwalą dożywotni immunitet dla trzech pokoleń naprzód.

Zadzwoniła Hela i powiedziała tylko, że trzyma za mnie kciuki, ale za to takim głosem, że piętnaście minut dochodziłem do siebie. Wezmę teraz uspokajającą kąpiel i położę się spać, żeby mój przesterowany umysł naładował akumulatory. Mama przygotowała mi świeżą pościel z wizerunkiem zespołu Red Hot Chili Peppers.

8 maja, godzina 6.15

Nie mogę znaleźć swojego krawata! To jakieś fatum! Na pewno nic mi się nie uda!

Boże, Boże, a rodzice sobie śpią, jakby nigdy nic!

Godzina 7.00

Awantura z Gonzo. Filip znalazł mój krawat w paszczy krokodyla, ale ten mały Kuba Rozpruwacz nie pozwala go wyjąć, bo to zwłoki turysty pożartego przez bestię! Jeszcze chwila i wszystkich wymorduję.

Godzina 8.00, wymarsz wojsk

Ja to mam pecha! Cała rodzina uparła się, że mnie odprowadzi. Robią straszne zamieszanie, jakbym mało miał nerwów. Jestem już skołowany, bo każdy daje mi sprzeczne wskazówki:

– Bądź czujny i pamiętaj, że wszystkie odpowiedzi mogą być fałszywe (ojciec).

– Nie przejmuj się niczym, tylko idź na żywioł (Filip).

– W razie czego to nie koniec świata. Bywają większe tragedie, na przykład rak albo paraliż. Silny stres jest chorobotwórczy (mama).

– Chodźmy do wesołego miasteczka (Gonzo).

Po raz pierwszy w życiu mam ochotę zrobić to, co proponuje Gonzo.

Wieczór

Nie mogę uwierzyć, że pierwsza część egzaminu jest już za mną i nie wydarzył się żaden kataklizm. Zgodnie z rachunkiem prawdopodobieństwa mam sto procent szans, że to nastąpi jutro.

Przed szkołą kłębił się dziki tłum spanikowanych rodziców i pogrążonych w apatii uczniów. Mamy nerwowo poprawiały dzieciom kołnierzyki przy białych koszulach, a ojcowie czule głaskali tapicerkę w swoich samochodach. Tylko mój gapił się pełnym niedowierzania wzrokiem na matkę Ozyrysa:

– To niewiarygodne! Nie dałbym pani więcej niż trzydzieści!

– Lat? – zapytała kokieteryjnie.

– Nie, liftingów – odpowiedziała za ojca moja strzykająca jadem matka i czar miłej pogawędki prysł.

– Że też ty zawsze musisz być taka nieprzyjemna – marudził ojciec, gdy staliśmy już sami.

– Kiedyś byłam przyjemna i jak to się dla mnie skończyło? Dopiero Rudolf musiał mnie uświadomić na antenie. Na oczach całej Polski dowiedziałam się, że mój mąż ma romans ze skośnookim dziwolągiem!

– Nie narzekaj, dostaliśmy za to w nagrodę wycieczkę, na której wszystko sobie po stokroć odbiłaś z jakimś latynoskim żigolakiem bez dolnych jedynek.

– O przepraszam. On nie miał górnych siekaczy – uściśliła moja skrupulatna matka.

To naprawdę już szczyt wszystkiego, żeby w takiej chwili wyciągać rodzinne brudy! Na szczęście uciszył ich przechodzący dyrektor:

– Doprawdy, proszę państwa… młodzież słucha i się demoralizuje.

Bałem się, że dojdzie do skandalu, bo mama nie znosi, jak jej mężczyzna zwraca uwagę, ale tym razem powaga chwili jakoś ją utemperowała.

Przed wejściem na salę zrobili nam prawie taką rewizję, jak na lotnisku Kennedy’ego i kazali oddać wszystkie kalkulatory, telefony komórkowe, discmany, nadajniki bezprzewodowe zdalnie sterowane, walkie-talkie, a dziewczynom podwiązki, do których były przymocowane ręcznie przepisane podręczniki do wszystkich trzech klas. Nie mam pojęcia, jak one się w ogóle mogły przemieszczać z takim ciężarem. Ojciec jednej z nich był zrozpaczony.

– Tyle pracy na marne!

Wreszcie otworzyli drzwi stołówki i mogliśmy zajmować miejsca.

– Chcesz jointa? – Filip stuknął mnie w plecy i musiałem od nowa liczyć wszystkich wkraczających, żeby zgodnie z przestrogą wejść jako numer parzysty. Było to bardzo trudne, bo takich tłumów dawno nie widziałem.

– 24,25,26…

– Teraz! – krzyknęła mama i wystrzeliłem, jak z procy wprost pod nogi Pachwinie, naszej babce od historii.

– Oooo! Gąbczak, to proszę bardzo, tu jest wolne miejsce.

No i wylądowałem w pierwszej ławce tuż przed szanowną komisją, która nie spuszczała ze mnie jastrzębiego wzroku, jakbym był wypasioną myszą czekającą na pożarcie. Tak mnie pilnowali, że nawet bałem się podrapać, podczas gdy wszyscy siedzący za mną głośno wertowali swoje ściągi, aż nie słyszałem własnych myśli. Test okazał się trywialnie łatwy i znowu będę musiał rozczarować rodziców, bo raczej zdam. Ojciec, założył się o to z Filipem i przegra fortunę. Czy ja jestem wyścigową kobyłą, żeby na mnie zbijać kasę?

Jest godzina 19.00. Jutro część matematyczno-przyrodnicza. Może się uda. Ozi obiecał, że będzie nadawał mi odpowiedzi alfabetem Morse’a. Mam tylko jedną noc na jego opanowanie.

9 maja, dzień drugi

O mały włos się nie spóźniłem, bo Łasica też chciała z nami iść i całe wieki zajęło nam robienie jej maskującego makijażu. Ma jeszcze niezłe sińce, ale nos jest faktycznie mniejszy. Filip upiera się, że nie widzi różnicy. Już mógłby jej odpuścić, jest tak samo winien grzechu cudzołóstwa jak ona. Kiedy skończył się puder, mama znalazła jeszcze specjalny podkład telewizyjny o niepokojącej nazwie „cypryjskie pomarańcze”, który stosowała w swoim talk show. Po dwudziestu kolejnych minutach twarz Łasicy ważyła pół kilograma więcej i przypominała wojskowy poligon w pełnym słońcu.

Wpadliśmy do szkoły w ostatniej chwili i nawet nie zdążyłem powiedzieć Oziemu, że nie nauczyłem się tego Morse’a. Nie było już czasu na wymyślenie jakiegoś kodu typu: lewe ucho oznacza cyfrę 2, prawe – 3 i tak dalej, aż skończą się części ciała. Wzbudziliśmy pewne poruszenie swoim przybyciem. Szkolny pedagog podszedł do mnie i patrząc badawczo na Łasicę, powiedział:

– Nie miałem pojęcia, że w twoim domu dzieją się takie dramatyczne rzeczy. Zawsze możemy o tym pogadać.

Gdybym naprawdę opowiedział mu, co dzieje się w moim domu, to do końca życia nie zaznałby już spokoju. To tak, jak z korespondentami wojennymi. Zmiany w ich psychice są nieodwracalne. Tymczasem Łasica, czując na sobie spojrzenie mężczyzny, wypięła biust i podekscytowana trajkotała:

– Widzieliście, jak na mnie patrzył? Leci na mnie! Widzieliście?

– Tak, tak… wszystko będzie dobrze – przemawiała do niej spokojnie mama i pochylając się do ojca, postawiła diagnozę: – Przypadek kliniczny. Niereformowalny.

Zostawiłem ich debatujących nad szansami wyleczenia (Filip postulował elektrowstrząsy) i zrezygnowany zająłem miejsce w pierwszej ławce. Przez cały egzamin jakiś idiota nerwowo wystukiwał długopisem dziwny rytm. Walił i walił, przez co ciągle myliłem się w obliczeniach. Do tego moja postrzelona matka razem z innymi postrzelonymi matkami, robiąc nam na zapleczu kanapki ze ściągami, tak się utrąbiła wermutem dla ciała pedagogicznego, że jazgot był większy niż w hali Mirowskiej za czasów pokątnego handlu i spekulacji. Średnio co dziesięć minut otwierała drzwi od kuchennego zaplecza i darła się na całą salę:

– Rudolf wporzo? Okejas?

To naprawdę cud, że zdołałem w takich warunkach obliczyć pole powierzchni ściętego stożka, prędkość gałęzi spadającej z wysokości trzech metrów, pojemność kanistra na benzynę, z którego odlano 1,75 mililitra i dolano 0,67 litra i wielu innych rzeczy, o których zapomnę natychmiast po wyjściu z sali egzaminacyjnej. Czuję jak na moim humanistycznym umyśle dokonano gwałtu zbiorowego ze szczególnym okrucieństwem.

Wieczorem zadzwonił Ozyrys i spytał, czy jego podpowiedzi metodą Morse’a na coś się przydały. Ja dziękuję za taką pomoc. Jeszcze teraz dudni mi w głowie. Pi bip, pi bi bip, pi bi bi bi bip.

Weekend

Jest godzina 17.00. Przed chwilą się obudziłem. Co za błogie uczucie dobrze wypełnionego obowiązku. Mogę zacząć odcinać kupony i byczyć się bezproduktywnie. Cały wolny czas poświęcę teraz na przyjemności:

– czytanie „Playboya” i harlequinów,

– granie z Adelą w pokera na pieniądze,

– podrywanie dziewczyn w Internecie (w realu coś mi nie bardzo idzie),

– włóczenie się bez celu z Elką i Ozim,

– robienie ojcu na złość,

– rozmowy na czacie „gastrologia”.

Poniedziałek, 11 maja

Premiera naszej sztuki Flaki, Bebechy, Odchody odbędzie się 26 maja w święto matki. To wprost fantastyczna okazja, żeby udowodnić jej, jakich wyjątkowych synów urodziła. Kto wie, może kiedyś będziemy najsłynniejszymi braćmi w polskiej kinematografii? Tak wielkimi jak bracia Lumiere, Coen, Dardenne, Pazurowie. Chociaż Pazurowie nie. Oni są komediantami, a ja wolę być reprezentantem kina artystycznego, uduchowionego i… nieopłacalnego. Jaka szkoda, że prawdziwa sztuka nigdy nie chodzi w parze z bogactwem. Filip jest cały czas lekko znerwicowany, bo oficjalnie pełni przy tej sztuce rolę drugiego reżysera. Pierwszy reżyser, jego szkolny kolega, od siedmiu tygodni jest we władaniu alkoholowego transu i jeszcze nikt z nas go nie widział. Mam nadzieję, że ujawni się dopiero po premierze. W innym przypadku byłby problem, bo Filip dość mocno zmienił pierwotną wersję przedstawienia. Kiedyś zastanawiałem się, czy nie lepiej zostać reżyserem, bo jego wszyscy muszą słuchać i jest najważniejszy, ale dziś już tak nie myślę. Obserwując jego zmagania z nieprzyjaznym wszechświatem, wiem, że reżyser jest jednak ostatnią osobą, z którą ktokolwiek się liczy, a pod tą maskującą funkcją kryje się także kierownik produkcji, rekwizytor, kierowca, zaopatrzeniowiec, budowniczy dekoracji, sprzątaczka, goniec i kozioł ofiarny. Zdecydowanie wolę być aktorem. Ten nic nie robi, tylko udaje, że wyraża sobą cały ból świata i jest autorytetem w kwestiach bankietów i modnych trendów. To znacznie mniej stresujące. Filip zaczął nawet wieczorami medytować, aby wyciszyć spanikowany umysł, ale po dwóch minutach zrywa się i rzuca do telefonu, aby dokonać po raz setny tych samych ustaleń, które po raz setny przestają być aktualne natychmiast po tym, jak odłoży słuchawkę.

Nos Łasicy wraca do normy. Nie, nie rośnie z powrotem, tylko zaczyna zbliżać się do naturalnych odcieni. Tak czy siak jest to jednak wciąż daleka przyszłość. I dobrze, bo oszczędzimy przynajmniej na charakteryzacji. Budżet tego przedsięwzięcia już i tak bardzo nadwerężył domowe finanse. Całe szczęście, że mamę w dalszym ciągu utrzymują jej tajemniczy pacjenci. Dzięki temu będę mógł latem pojechać z Ozyrysem na wycieczkę do Egiptu, żeby odnaleźć jego ojca. Ozi przygotowuje się do tego bardzo skrupulatnie. Studiuje język i mapy terenów należących do islamskich fundamentalistów. Z nimi nie ma żartów. Jeśli wpadlibyśmy w ich łapy, to zostają nam dwie opcje: śmierć albo dożywotni staż w Hamasie czy równie wyskokowym ugrupowaniu. Wątpię, czy państwu polskiemu opłacałoby się nas odbijać.

Łucja coraz częściej do mnie telefonuje. To znak, że Blacha rozwija się towarzysko w zastraszającym tempie, a jego seksualne wybryki obejmują coraz rozleglejsze połacie kobiecych terytoriów. Pod tym względem zawsze był bardzo ekspansywny. Żal mi tej dziewczyny, ale z drugiej strony za każdym razem, jak mi łka w słuchawkę, doznaję słodkiego uczucia osobistej satysfakcji. To znak, że jestem wciąż na bardzo niskim szczeblu rozwoju duchowego. Od jutra nie jem mięsa.

Wtorek

Tata zrobił na śniadanie jajecznicę na boczku. Zjadłem dwie porcje, więc tym samym zanieczyściłem jeszcze bardziej swój umysł i ciało. Mam straszne wyrzuty sumienia i nie darzę się szacunkiem. To wina tego egoistycznego guru ze schroniska „Katharsis”, dla którego ważniejsze były jakieś vatowskie faktury niż mój kurs oświecenia duchowego. Od jutra znów nie jem mięsa.

13 maja

Spędziłem dziś z Łucją upalny i niezapomniany dzień w nadwiślańskich chaszczach. Było bardzo romantycznie. Tylko dwa razy się pokłóciliśmy. Uparcie twierdzi, że Blacha posiada ogromny potencjał, tylko los rzucił go w nieprzyjazne otoczenie. Jest z rozbitej rodziny i jej zdaniem to tłumaczy jego skłonność do używek, wagarów i dewastacji mienia społecznego. Ciekawe, kiedy przejrzy na oczy i zobaczy, że ten fagas jest zwykłym bezmózgowcem o topornych manierach, dla którego Kant nie jest słynnym filozofem, tylko sposobem na przetrwanie. Ja nie pochodzę co prawda z rozbitej rodziny, ale mam jeszcze gorzej. Moi rodzice zaparli się, że nigdy się nie rozwiodą i wykończą wzajemnie, łamiąc tym samym życie wszystkim kolejnym pokoleniom. Opowiedziałem jej co smaczniejsze rodzinne skandale obyczajowe i wreszcie spojrzała na mnie z uznaniem.

– Teraz rozumiem, dlaczego jesteś taki… dziwny.

Dziwny??? Dobre sobie. Jestem wręcz podręcznikowym przykładem tego, że jednak można wyjść na ludzi, wychowując się w zdegenerowanym i patologicznym środowisku!

Przecież też bym mógł być wykolejonym chuliganem, gdybym… miał tylko więcej odwagi. Na powierzchni trzyma mnie wyłącznie lęk przed zakładem poprawczym, gdzie pracują sami psychopaci nękani przez rozwydrzonych wychowanków.

Około południa słońce zaczęło mocno przygrzewać i Łucja zdjęła bluzkę, co kompletnie mnie wybiło z intelektualnego skupienia. Próbowałem snuć światowe dysputy, filozoficzne wywody i uniwersalne rozważania, ale ilekroć spoglądałem na jej stanik bez ramiączek, przeszywał mnie dreszcz i czułem się jakby mnie podłączono pod 220 V. Po godzinie nieskładnego bredzenia zrezygnowałem i leżąc na piasku, obserwowałem, jak ta nimfa o szyi gazeli pluszcze się w wodzie. Najchętniej dałbym się razem z nią porwać falom i dzikiej namiętności, gdybym tylko się nie bał, że przez nieuwagę nadepnę na szkło. Brocząc krwią, straciłbym na pewno cały swój osobisty urok i szarm.

Piątek

Mama odwołała dzisiejsze wizyty i wyjeżdża po południu nad morze. Oczywiście nie jedzie wypoczywać, bo jak każdy mutant genetyczny, nigdy nie jest zmęczona. Gdybym jej lepiej nie znał, dałbym sobie uciąć głowę, że zasuwa na kokainie. Tym razem do bałtyckich portów przybija jakiś statek feministek, które mają uświadamiać polskie kobiety, jak zapobiegać niechcianej ciąży. A tam, gdzie uświadamia się kobiety, moja mama jest pierwsza. Kiedy tylko powiedzieli w „Wiadomościach”, że szykują się pikiety protestacyjne pod hasłem: POLSKIE KOBIETY CHCĄ BYĆ ZAPŁADNIANE, mama poczuła zew walki. Aż się bałem, że zwyczajem Apaczów pomaluje sobie twarz w wojenne znaki i zabierze ze sobą maczugę. Muszę oglądać wieczorem telewizję, na pewno będzie na pierwszej linii ognia. Pobiegłem do ojca, żeby jej zabronił tego wyjazdu, bo to w końcu go kompromituje jako męża, ale błysnęły mu oczy i zaczął ją jeszcze bardziej podpuszczać:

– Jedź, jedź koniecznie! Trzeba skończyć z tym zaściankiem. Co to jest, żeby kobiety nie mogły decydować same o swojej macicy!

Jego reakcja była tak niestandardowa, że mama kazała mu chuchnąć a potem zrobić test na obecność narkotyków we krwi. Potem wzięła swój plecak i zanim wyszła, rzuciła hardo:

– Już ja im dam popalić!

Co za ulga! Przed nami dwa dni spokoju.

Noc

No i wyszło szydło z worka! Kiedy tylko za mamą zamknęły się drzwi, ojciec jak obłąkany rzucił się do telefonu i zaczął prowadzić gorączkowe narady za zamkniętymi drzwiami. Podsłuchiwałem jak zwykle, ale tym razem rozmawiał bardzo cicho. Chyba nie sprowadza czarterem z Korei swojej dawnej kochanki? Chociaż chętnie bym znowu zobaczył Hee Jong. Ostatnim razem, jak była u nas na kolacji ze swoimi rodzicami, wszyscy bawili się fantastycznie! Dopiero gdy wytrzeźwieli, dostrzegli rozmiary kataklizmu.

Ojciec rozwiał moje nadzieje. Powiedział, że muszę iść z nim rano do Tesco na gigantyczne zakupy, bo zorganizował u nas zjazd koleżeński. Nie widział swoich kumpli od czasu ukończenia studiów i wyjazd mamy to zrządzenie boskie.

O Panie! Miej nas w swej opiece!

Sobota, początek końca świata

Przytachałem z ojcem dziesięć zgrzewek piwa i nie czuję rąk. Teraz stoję przy kuchni jak przykładna pani domu i gotuję wielki gar chili con carne. Ojciec poprosił Filipa, żeby mu pożyczył na dzisiejszy wieczór swoje superanckie bojówki Diesla. Niestety, mój brat ma wieczorem randkę z własna żoną i ojciec będzie chyba musiał podejmować gości w rozmemłanych dżinsach „Bloody horse”, w których niestety wygląda na swoje lata. Obawiam się, że nie zdąży też zrobić sobie przeszczepu włosów.

– Jak się okaże, że jestem najbardziej łysy, to się zastrzelę.

Gonzo, uczynne dziecko, natychmiast ofiarował mu swój przenośny karabinek maszynowy z wyrzutnią pocisków moździerzowych, pozbawiając go tym samym wszelkich złudzeń. Przez następne dwie godziny byliśmy świadkami, jak ojciec z zacietrzewieniem próbował:

– zrzucić przynajmniej dziesięć kilogramów,

– zaczesać włosy na bok, by zminimalizować łysy placek na czubku głowy,

– podwoić rozmiary bicepsów,

– napisać zaległą pracę doktorską.

Żadna z tych rzeczy nie zakończyła się sukcesem i ojciec dostał szału. Bez przerwy nas gnębił pytaniami, czy widać, że ma pięćdziesiąt lat i nic w życiu nie osiągnął. To bardzo przykre obserwować, jak własny rodzic robi z siebie wariata. Przez te wszystkie szopki pomyliłem słodką paprykę z pieprzem kajeńskim, ale Gonzo wpadł na pomysł, żeby zabić ostry smak, dosypując cukru. Teraz moje popisowe chili con carne jest rodzajem jakiejś bardzo egzotycznej konfitury z mielonego mięsa. Ale może nikt tego nie zauważy? Jak zwykle jestem tym wszystkim bardzo zestresowany. Muszę sobie zrobić jakąś przerwę i odciąć się od rzeczywistości.

Relaksujący przegląd prasy

– Zapadł pierwszy wyrok w sprawie ataku terrorystycznego na Bali. Wszystkie gazety pełne są zdjęć rozjaranego Indonezyjczyka idącego ze śpiewem na ustach przed pluton egzekucyjny. Media nazwały go „uśmiechniętym terrorystą”. To obok śpiewających kelnerów kolejna formacja zawodowa, która poszukuje nowych środków wyrazu.

– Trzy amerykańskie zakonnice zniszczyły w Teksasie wyrzutnię pocisków nuklearnych i teraz aż do śmierci będą szorowały kible w szesnastoosobowej celi z murzyńskimi dziecio- i mężobójczyniami oraz żeby przetrwać, handlowały krakiem.

– Saddam Hussajn żyje. Ameryka wysłała za nim list gończy, informując równocześnie, że może mieć teraz inną twarz, bo ze względu na nieograniczoną ilość zdefraudowanych pieniędzy stać go na każdą operację plastyczną. Szukaj wiatru w polu! Może teraz wyglądać jak sam George Bush, Eminem albo nawet młodsza kopia Madonny.

– Po meczu drugo- i trzecioligowej drużyny piłkarskiej znaleziono w szatni zawodników plastikową reklamówkę wypełnioną nieoznakowanymi banknotami. Sprzątaczka, która ją przyniosła prezesowi klubu, już trzeci dzień podłączona jest do wykrywacza kłamstw.

– Wypowiedź nowej członkini jednej z bardziej rozrywkowych partii politycznych SAMOZAGŁADA: „Jestem bardzo dobrze przygotowana do rządzenia, bo jestem w porządku, tylko oni nie byli w porządku, jak odeszli. To znaczy, jak byli, to byli w porządku, a potem to już nie byli. Pan przewodniczący jest w porządku i w ogóle… jeszcze nie jestem przygotowana, żeby wiedzieć, jak to powiedzieć”.

Podobno po tej wypowiedzi rząd ma powołać przy sejmie specjalną komisję tłumaczy, która będzie na żywo wyjaśniać, co dany poseł miał na myśli.

Po przeczytaniu tych absurdalnych wiadomości jeszcze raz sprawdziłem dzisiejszą datę. Ponad wszelką wątpliwość nie jest to prima aprilis.

Zjazd koleżeński

Około szóstej rozległ się gong przy drzwiach wejściowych. Ojciec rzucił się do lustra i obiecał nam z Gonzo, że jak go nie skompromitujemy, to kupi nam nowego Warcrafta.

– Czy ja dobrze trafiłem? Żarowa?

W drzwiach stał chorobliwie otyły brodacz z dwiema paczkami zestawu grillowego i butelką wódki.

– No… nie wiem – ociągał się mój ojciec. – A z kim mam przyjemność?

– Rysiek Wklęsły.

– Kaszana? – Tu ojciec runął na grubasa ze łzami w oczach, lecz ten zachował pełną rezerwy powściągliwość:

– Zara, zara… Żarówa był wątłym chudzielcem z włosami. Pokazuj pan dowód! – zażądał.

To już szczyt wszystkiego, żeby ojciec był legitymowany we własnym domu!

Tymczasem Kaszana oglądał go nieufnie, porównując ze zdjęciem w dokumencie.

– Coś takiego… nie wierzę. A jakie Maryla miała majtki na zadymie w sześćdziesiątym ósmym?

– Czerwone z czarną koronką – wyrecytował ojciec z rozmaślonym wyrazem twarzy.

To przełamało ostatnie lody i grubas zmiażdżył go w uścisku, łkając ze wzruszenia. Ojcu zaczęły powoli wychodzić oczy z orbit.

– Ha! ha! Aleś się chłopino posunął! – ryczała fura tłuszczu.

Na szczęście nowa dostawa gości uratowała ojca przed uduszeniem. Tym razem było to dwóch wysokich i zasuszonych okularników (Bolek i Lolek), którzy tuż po przekroczeniu progu wręczyli ojcu plik papierów:

– To nasza habilitacja i publikacje z ostatnich pięciu lat w pismach specjalistycznych.

Oświadczywszy to, wyminęli nas zręcznie i udali się do salonu, zostawiając ojca z wyciągniętą ręką i głupim wyrazem twarzy.

– Ja właśnie się zabieram za doktorat! – krzyknął histerycznie, ratując swój honor i powitał nowego kumpla, który wjechał na nasz trawnik najnowszym chryslerem coupe. Wszyscy pozostali oniemieli z wrażenia, a Gonzo zakwiczał radośnie:

– Ja chcę taki samochód!

Właściciel tego cacka wypiął dumnie owłosioną pierś, na której wisiało pięć kilogramów złota, zdjął ciemne okulary i błysnął w uśmiechu sztucznymi zębami.

– Hallo, zdechlaki!

– Cacuś?

Mój ojciec zbliżył się do niego z nabożną czcią i już myślałem, że pocałuje jego upierścienioną rękę. Ale tamten rozejrzał się tylko po naszym mieszkaniu i wręczył ojcu ballantinesa, drapiąc się równocześnie w okolicach krocza, które było mocno poupychane w obcisłych, skórzanych spodniach.

– Taaaa… stara bida… – mruknął, a potem spojrzał na Bolka i Lolka i z jego ust z widocznym trudem wydobyło się coś na kształt powitania:

– Czołem, pędzie!

Pędzie zacisnęły mocniej usta i starały się patrzeć w inną stronę, ale znów w najmniej oczekiwanym momencie objawiła się dociekliwość Gonzo:

– Dziadku, co to są pędzie?

– Wyjaśnię ci, jak wszyscy sobie pójdą… hę, hę, tego… co za spotkanie!

– No, no Żarowa, kto by pomyślał, że dorobisz się wnuków! Największa fujara na roku!

Wszyscy zaczęli się śmiać, nawet Bolek i Lolek, ale może to dlatego, że Kaszana wlał im do szklanek swoją wódkę i kazał duszkiem wypić.

– A gdzie szanowna małżonka?

– Babcia jest na… – Gonzo był na prostej drodze do pogrążenia ojca na wieki, ale na szczęście, targany współczuciem, przerwałem mu w samą porę:

– Mama jest na zbiorowym wypiekaniu pączków i cerowaniu małżonkowych skarpet w Kole Wzorowych Żon.

To, co zobaczyłem w ojca oczach, przypominało spojrzenie Hutu cudem ocalałego z rwandyjskiej rzezi. Już do końca życia będę mógł robić wszystkie zakazane rzeczy, a ojciec nie puści pary z gęby. Nareszcie powstała między nami ta niezwykła więź, o której czyta się w arcydziełach literatury światowej. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego!

– No, wychować babę to podstawa – zagrzmiał Kaszana. – Jak moja tylko zaczęła jazgotać, powiedziałem: milcz kobieto i gotuj mi na jutro gołąbki, bo wiesz, że jak jestem na kacu, to mam większy apetyt.

Bolek spojrzał na Lolka a Lolek przemówił już trochę bełkotliwie:

– To bardzo anachroniczna postawa. We współczesnym nurcie kina kobiecego dokonano już zdecydowanej demitologizacji mężczyzny jako narzędzia wyrażania…

– Nie pierdziel, Lolo, tylko polej – przerwał mu Cacuś i jak wypili dwie kolejki, rozparł się bardziej na fotelu, aż mu niebezpiecznie popuściły szwy w skórzanych spodenkach. Trzeba mieć głowę do interesów. I co wy macie z tego życia? Jeden siurka nie widzi spod własnego brzucha, a wy spod papierów, mole książkowe. Ja to żyję ile wlezie, robię, co chcę, małolaty piszczą i zapisują się na przejażdżki moim samochodem.

Boże, nawet Bolkowi i Lolkowi to zaimponowało a. mój ojciec wił się z zazdrości. To żenujące. Wypili kolejną zgrzewkę piwa i zabrali się za moje chili. Spadam na górę zanim spróbują. Gonzo gdzieś zniknął, więc mam szansę na spokojną lekturę w zaciszu swojego pokoju.

Pierwsza w nocy

Szlag mnie zaraz trafi! Nie mogę spać, bo ojciec rozpalił ognisko w ogródku. Myślałem w pierwszej chwili, że będą piec kiełbaski, ale nastąpił popis skoków przez płomienie. Dobrze, że Filip nie pożyczył ojcu swoich spodni, bo teraz jego tyłek wygląda jak prosię opiekane przez trzy dni na rożnie. Nie pomaga siedzenie w miednicy pełnej zimnej wody. Wyje, ale udaję, że nic nie słyszę.

Poranek, 17 maja

Ojciec nie może siedzieć. Jak zwykle na mnie spada zatarcie śladów kawalerskiej rozpusty, bo mama wraca wieczorem. Jest taki bałagan, że powinienem właściwie wynająć jakiegoś speca od działań logistycznych, żeby pomógł mi ogarnąć rozmiary kataklizmu. Przede wszystkim zacznę od wywozu pustych puszek po piwie, szorowania dywanu i garnków po przypalonym chili con carne. Zjedli wszystko nie wiem jakim cudem, bo jak spróbowałem, to plułem potem przez trzy godziny, nie wspominając o wypalonym przełyku. Chyba nie jest to już moje popisowe danie.

Mam jeszcze jeden orzech do zgryzienia: Gonzo urwał się wieczorem na uliczny festyn i wrócił bardzo z siebie zadowolony. Ja też byłem zadowolony, dopóki nie rozebrał się przed spaniem. Ma na plecach ogromny tatuaż Che Guevary. Teraz to już na pewno będą musieli w przedszkolu umieścić go w izolatce, żeby nie demoralizował niewinnych sześciolatków. Tym bardziej że Gonzo odmawia założenia koszulki. Strach pomyśleć, co z niego wyrośnie, skoro już dziś jest bezwzględnym ekshibicjonistą.

Wieczór

Jestem wykończony jak górnik po szychcie. Siedem godzin szorowaliśmy Gonzo. Ten tatuaż był na szczęście wykonany jakimś roślinnym barwnikiem, ale i tak plecy Gonzo wyglądają, jakby dziesięć lat spędził na galerach i był chłostany systematycznie przez obłąkanego nadzorcę. Strasznie krzyczał, ale włożyliśmy sobie z ojcem do uszu zatyczki, bo obaj jesteśmy niezwykle wrażliwi na krzywdę dziecka.

Odkryłem zastanawiającą, niezidentyfikowaną substancję na naszym talerzu do odbioru telewizji satelitarnej. Wygląda mi to na pozaziemską plazmę. Widać kosmici wybrali mnie do przekazania ludzkości swojego przesłania. Jeden glut niebezpiecznie zwisa i zaraz ścieknie na ziemię.

No nie! To już szczyt wszystkiego! Jakim cudem ktoś zdołał obrzygać nasz talerz??? Zjazd koleżeński był bardziej udany, niż myślałem.

2 czerwca!!!

Ostatnie dwa tygodnie były najstraszniejszymi w moim życiu! Zginął mi gdzieś mój pamiętnik i na samą myśl, że ktoś mógłby go przeczytać, odechciewało mi się żyć. Strasznie żałowałem, że byłem w nim tak szczery i teraz wszyscy dowiedzą się, co tak naprawdę o nich myślę. Dopiero przed chwilą znalazłem go w łazienkowej szafce wśród rozlicznych środków czyszczących. Widocznie jak likwidowaliśmy na ciele Gonzo ślady młodzieńczej fantazji, cisnąłem go byle gdzie i potem o tym zapomniałem. Ale co przeżyłem, to moje! Wszyscy domownicy uparcie dopytywali się, czego szukam, ale wstyd mi się było przyznać. Pamiętniki piszą tylko kucharki i rozhisteryzowane panienki w okresie pokwitania. Ja jestem niestandardowym wyjątkiem. W dodatku strasznie uzależniłem się od tego pisania i czułem, ze eksploduję od nadmiaru niewyrażonych emocji. Teraz czym prędzej nadrabiam zaległości:

– po pierwsze: jestem uczniem Liceum Ogólnokształcącego im. Dzieci Warszawy. Dostałem się za pierwszym podejściem, jak tylko odrzucili moje podanie w czterech innych. To pierwszy naprawdę wymierny sukces w moim życiu. Elka i Ozi są ze mną w jednej klasie i trwa między nami zażarta walka o przywództwo

– po drugie: Filip znowu zamieszkał z Helą w wynajętej kawalerce bez wygód i dzieci, więc Gonzo w dalszym ciągu pozostaje sierotą społeczną. Hela po raz kolejny postanowiła dać mężowi ostatnią szansę

– po trzecie: babcia i Bulwiak nie dają znaku życia. Szukamy ich przez Czerwony Krzyż

– po czwarte: odebrałem paszport i na widok mojego zdjęcia, Ozi powiedział, że nigdzie ze mną nie jedzie

– po piąte: w Dzień Matki odbyła się premiera naszej długo oczekiwanej sztuki i żeby to opisać, muszę teraz zrobić przerwę i nabrać sił.

Obiektywny opis zajść podczas premiery offowej sztuki undergroundowej Bebechy, Flaki, Odchody:

Zaczęło się pechowo, bo o godzinie zero na widowni siedzieli tylko moi rodzice, Gonzo, Adela, ciotka Kasicy Łasicy z prowincji i jakiś tajemniczy osobnik zaopatrzony w aparat fotograficzny, notes, dyktafon i wielką tubę śmierdzącego popcornu. Filip był blady ze zdenerwowania, a ja biegałem jak opętany i zbierałem za kulisami czerwone guziki, które ciągle gubiłem, choć były mi niezbędne jako symboliczne czerwie w kluczowej scenie przełomu wewnętrznego bohatera. Do tego martwiłem się, bo wciąż nie wiedziałem, czy Łucja powinna przyjść (w razie olśniewającego sukcesu), czy też nie (w razie kompletnej klapy). Pół godziny po czasie widownia była już w połowie zapełniona i jak zjawiła się Elka i Ozi, to postanowiliśmy wreszcie zacząć. Filip co prawda upierał się, żeby czekać na Helę, ale jak zobaczyliśmy, że niektórzy ludzie wychodzą, to przystąpiliśmy do ataku. Rozległo się wycie syren i zgasło światło. Rozpoczął się pierwszy akt. Muszę przyznać, że wszyscy bardzo się starali, a Łasica w roli ropiejącej kobiety przeszła samą siebie. Była niezwykle wiarygodna, tym bardziej że przyplątały się jej do nosa pooperacyjne komplikacje i wciąż jeszcze nie jest wampem. Miałem w tym akcie mało do roboty, bo tylko leżałem na śmietniku i udawałem trupa, ale gdy patrzący na mnie aktor podał kwestię „A cóż to za ścierwo tak cuchnie?”, moi rodzice zgotowali mi owację na stojąco. To bardzo mnie podniosło na duchu i zacząłem nawet improwizować, póki Filip nie przerwał sceny mojego rozkładu i nie zaordynował nieprzewidzianej przerwy. Wygarnąłem mu, co myślę o podcinaniu mi skrzydeł i tłamszeniu mojego talentu a potem musieliśmy wracać ponaglani niecierpliwymi okrzykami publiczności:

– Szybciej, do cholery! Dzisiaj dają na trójce Archiwum X!

Kasica wbiegła na scenę i zaległa grobowa cisza, bo w pierwszym rzędzie oświetlona bocznym reflektorem zasiadała Hela w całej krasie. Łasica wreszcie się ocknęła i dukając, rozpoczęła drugi akt:

– Jestem… eee… jestem taka samotna jak… jak… – stała zahipnotyzowana, wpatrując się w pierwszy rząd.

– Jak na nosie moja krosta – podpowiedziała jej usłużnie Hela, a mrok rozsadziła salwa śmiechu.

Filip się bardzo zdenerwował, bo poczuł, że sytuacja przestaje być przewidywalna. Aktor grający głównego bohatera ratował sprawę i przyspieszał:

– Muszę iść odnaleźć siebie, a poza tym… a poza tym…

– Kiszonką śmierdzi od ciebie! – kwiknął radośnie Gonzo.

– Brawo! – krzyknął ktoś z tylnego rzędu i nie wiadomo kiedy Gonzo znalazł się na scenie, wykonując swój popisowy taniec z hołubcami i pokrzykując rytmicznie:

Stała baba na bazarze

Gotowała oczy w garze!

Kasica dostała histerii, a ja, obawiając się, że nie dane mi będzie zagrać mojej kulminacyjnej sceny, wstałem i zacząłem rzucać guzikami, choć to było kompletnie bez sensu. I właśnie wtedy zobaczyłem Łucję, która razem z BB Blachą 450 i całą jego zdegenerowaną kapelą pokładała się ze śmiechu. Gonzo darł się, że będzie teraz skakał przez płonące obręcze, a tajemniczy facet z popcornem jak oszalały pstrykał zdjęcia raz po raz, oślepiając wszystkich fleszem. Byłem już nieźle skołowany i kiedy na scenę wdarł się Blacha, dałem się porwać ogólnemu amokowi. Nawet pomogłem mu podłączyć jego gitarę pod przenośny wzmacniacz. Chłopaki dali naprawdę niezły koncert, a nasze przedstawienie zamieniło się w turniej rapowania na żywo. Każdy, kto chciał zostać fristajlerem, doskakiwał do mikrofonu i po odbębnieniu jednej zwrotki, ustępował miejsca następnemu.

Mama zaśpiewała:

Samcze prawo, samcza siła

Jest jak w Młodej Polsce kiła.

Pręży się i groźnie warczy,

Choć to tylko uwiad starczy.

a ja:

Prawdziwa miłość nigdy nie umiera,

Choć muszę przez ciebie zaczynać od zera.

Chodzę do fryzjera, udaję frajera,

A ty i tak wolisz pozera.

Ale pamiętaj, moja królewno,

On ci tylko ściemnia, to wiem na pewno.

Prawo ulicy tu obowiązuje,

Tylko ja nie jestem… zbójem

Ostatnie wersy zaśpiewałem bez akompaniamentu, bo Blacha się chyba pokapował, że piję do niego. Ten moment błyskawicznie wykorzystał Filip, który wyrywając mi mikrofon, rozhisteryzowanym głosem zapowiedział: AKT TRZECI!

Niestety, nie zdążyliśmy go zagrać, bo pojawił się pierwotnie planowany reżyser całego przedsięwzięcia, czyli kolega Filipa. Najwyraźniej był w trakcie trudnej fazy przymusowej abstynencji, bo wykluczył z góry jakiekolwiek formy negocjacji i wymachując nunczaku, rzucił się na mego brata, oskarżając go o próbę wygryzienia go z branży. Całe szczęście, że Filip trenował w młodości biegi sprinterskie, dzięki czemu ocalił urodę. Całości spektaklu dopełnił przyjazd karetki psychiatrycznej i malownicze wyprowadzenie niedoszłego reżysera w kaftanie bezpieczeństwa. Rozentuzjazmowana publiczność domagała się bisów, niestety, wszyscy twórcy ze mną na czele utrąbili się za kulisami kroplami uspokajającymi i wreszcie w środku nocy pojechaliśmy do domu na zasłużony odpoczynek.

Największym szokiem był dla nas następnego dnia obszerny reportaż w „Gazecie”, hojnie udokumentowany zdjęciami:

„Prawdziwa cnota krytyk się nie boi.

(…) tak oto staliśmy się świadkami przewrotnego pastiszu współczesnej dramaturgii teatralnej, w którym błyskotliwi twórcy odważnie żonglowali konwencjami, raz po raz przekraczając granice wytyczone przez akademickich artystów i skostniałych krytyków. Umiejętnego balansowania na granicy kiczu, inteligentnego spojrzenia na formę oraz łączenia dramatu z happeningiem jako apoteozy tzw. Sztuki Biednej my, aspirujący do miana znawców kultury, możemy im tylko zazdrościć. To, co zobaczyłem wczoraj, było czystą kwintesencją, żywym mięsem teatru”.

Odbiłem sobie ten artykuł na ksero i wytapetowałem nim pokój. Rodzice powinni być wreszcie ze mnie dumni i przestać się czepiać. Cały wieczór siedzieli na kanapie i w kółko odczytywali na głos tę chwalebną recenzję. Mama podniosła na mnie wzruszone oczy pełne łez i przepełniona rodzicielską miłością wyznała:

– To niesamowite, żyłam tyle lat i nie wiedziałam, że mam tak zdolne i kreatywne dziecko. Nasz Filipek jest wyjątkowy.

Wieczorem

Od czasu słynnej wyprawy nad morze, mama jest kompletnie rozbita. Przechodzi kryzys wiary w feminizm. Twierdzi, że jej poglądy w zderzeniu z nowym odłamem młodej myśli feministycznej są anachroniczne i zachowawcze. Chodzi o Red Girrrls. To nowa odmiana dziewczęcych rewolucyjnych bojówek, które w walce z patriarchatem gotowe są na wszystko, a potrójne „r” w nazwie jest symbolem ich narastającej wściekłości. Nie golą pach ani nóg, zapuszczają wąsy a po zmroku, żądne krwi, patrolują miasto. Powołały nawet specjalną Frakcję Kastracyjną. Twierdzą, że dotychczasowe sposoby walki z uciskiem kobiet się nie sprawdziły i należy przejść do bardziej drastycznych rozwiązań. Słuchając tych opowieści, trzymamy z ojcem ręce na kroczu. Strach pomyśleć, co może się zdarzyć. Na szczęście umiarkowany feminizm mówi im NIE. Może więc póki co zajmą się siostrzanobójczymi walkami i dadzą facetom spokój? Mama boi się czystek. Co noc przed zaśnięciem mocno przytula się do ojca. To go kompletnie wytrąca z równowagi.

Czwartek, 4 czerwca

Za trzy dni cała Polska stanie do egzaminu obywatelskiej dojrzałości. Trochę się martwię, czy nasze społeczeństwo nie zapomni o tym referendum, bo od kilku dni trwa przedreferendalna cisza i zabroniona jest jakakolwiek agitacja. Po naszym kompromitującym występie zarzuciliśmy z Ozim i Elką propagandową działalność, bo klęska podcięła nam skrzydła i straciliśmy całą motywację. Poza tym moi przyjaciele ciągle znajdują się w fazie wzajemnej fascynacji i głodu seksualnego, więc prawie cały wolny czas spędzają razem. Ja, rzecz jasna, zostałem brutalnie wykluczony z tego towarzystwa wzajemnej adoracji. Snuję się całymi dniami po domu i umieram z nudów. Bardzo mnie to zaniepokoiło, bo myślałem, że jak ktoś jest tak dojrzały nad wiek, nieprzeciętnie inteligentny i wrażliwy, i jeśli zdaje sobie sprawę z zagrożeń współczesnej cywilizacji, technokratyzmu, globalizmu i kultury masowej, to zawsze znajdzie sobie coś do roboty.

To oznacza, że się myliłem i od nudy nie są najwidoczniej wolne nawet największe umysły tego świata.

Tęsknię za babcią. Tęsknię za Helą. Tęsknię za Łucją. Tęsknię za Elką. Czuję się taki samotny i niekochany. Życie jest nic niewarte, jeśli nie ma dla kogo żyć. A ja nawet nie mam dzieci, na które mógłbym przelać całą niespełnioną miłość.

Na pewno w przyszłości będę fantastycznym, odpowiedzialnym ojcem. Tak sobie ustawię zawodowe obowiązki, żeby pracować najwyżej trzy godziny dziennie a resztę czasu spędzać ze swoimi pociechami na rolkach, ekscytujących wyprawach w nieznane, spływach kajakowych i kursach błyskawicznego czytania. Wiem, że lata zaprzepaszczonej opieki są nie do odrobienia. Dziecko potrzebuje wsparcia i świadomości, że jest kochane, bo później może z niego wyrosnąć zalękniony, ziejący nienawiścią, zazdrosny potwór nękany nerwicami i snami o trzecim jądrze. Jestem tego najlepszym przykładem. Tak więc mam zamiar być wzorowym rodzicem. Wszystko jest możliwe, wystarczy tylko chcieć. Póki co, los mógłby mi jednak zesłać jakąś bliską osobę, jakiegoś powiernika od serca. Czy kogoś w ogóle interesuje mój los??? Dałbym sobie uciąć rękę za jakikolwiek kontakt z drugim człowiekiem. Przysięgam, że go nie odrzucę i dołożę wszelkich starań, aby nasza znajomość była obopólnie satysfakcjonująca.

Po „Wiadomościach” tv

Jestem wstrząśnięty! Wszystko wskazuje na to, że zamieszki w polskiej strefie w Iraku przejdą w fazę krwawych walk. Ktoś zakosił cały transport kiełbasy krakowskiej podsuszanej dla naszych żołnierzy, a wiadomo, że jak Polak głodny to zły. Żegnaj, nadziejo na pokój!

Sobota

Co mnie podkusiło, żeby wypisywać takie bzdury i składać obietnice bez pokrycia? W moim pokoju siedzi sobie w najlepsze BB Blacha i wszystko wskazuje na to, że to jego zesłał mi przewrotny los ku pokrzepieniu serca. Jednak wątpię, by ta łysa pała mogła wypełnić otchłanie mojego egzystencjalnego osamotnienia. I pomyśleć tylko, że miał czelność przyjść do mnie, jak to sam określił: „bo zawsze miałeś niezłą nawijkę, brachu, a ja z Łucją coś nie kumam, wstawia mi jakieś ściemki i w ogóle kaszana”. Jestem pod ogromnym wrażeniem jego słownictwa. Z drugiej strony, nadarza się okazja, żeby wreszcie na zawsze go usunąć z mojego życia w imię chińskiej maksymy: JEŚLI CHCESZ POKONAĆ SWOJEGO WROGA, ZAPRZYJAŹNIJ SIĘ Z NIM.

Zrobiłem obojętną minę, żeby stworzyć wrażenie w pełni uzasadnionego dystansu, ale Blacha przysunął się do mnie, gwałcąc moją osobistą przestrzeń i plując mi w twarz kawałkami bekonowych chipsów. Potem wyciągnął skręta aż nazbyt dobrze mi znanego z rodzinnych posiedzeń, zaciągnął się dymem i rozpoczął błyskotliwy wywód na temat istoty rzeczy, stosunków międzyludzkich, ustroju społeczno-politycznego i tym podobnych bzdur. Jego poglądy można streścić następująco:

„(piiip) ich mać! Je…(piip) popaprańce, zawszone poj…(piip)! Wystarczy skumać, że w tym jeb…(piip) kraju byłoby od razu lepiej, gdyby kościół został opodatkowany. Pier…(piip) dziura budżetowa zniknęłaby jak cnota, rolników wyj…(piip)…ać w kosmos, a nie dopłacać im do (piip) jeb…(piip) produkcji świń. Zalegalizować blanty i domy publiczne, żeby chłopaki mogły sobie legalnie i zajefajnie podymać. Nie byłoby jeb… (piip) rozwodów, dzieciaki nie włóczyłyby się po ulicach i k…(piip) ich mać, wreszcie byłaby jakaś przyszłość. A tak to musisz zap…(piip) jak frajer i gówno z tego masz, a jeb…(piip) policja ci robi regularny wpier…(piip). Zresztą i tak ch…(piip) w d…(piip)

Przez cały czas modliłem się, żeby skończył jak najszybciej i wreszcie sobie poszedł, bo jego żyła na łysym czole coraz mocniej pulsowała i bałem się zrobić jakikolwiek ruch, żeby nie wyładował na mnie swojej agresji. Ale im dłużej siedziałem w marihuanowych oparach, tym bardziej Blacha miał rację i stawał się z sekundy na sekundę coraz przystojniejszy. A kiedy zaczął mi przypominać Roberta De Niro z Harry Angel, zrozumiałem, jak bardzo się myliłem co do niego. Poczułem, że znalazłem prawdziwego przyjaciela, więc napisaliśmy sprayem na ścianie mojego pokoju HWDP i właśnie miałem już iść za nim jak w ogień i przekląć Łucję, ale na szczęście zwymiotowałem i wróciła mi cała jasność umysłu.

W samą porę, bo Blacha zaproponował, byśmy zrobili skok na pobliski monopolowy. Wykręciłem się, że muszę iść z babcią na nabożeństwo majowe i tylko to uchroniło mnie przed wejściem na ścieżkę bezprawia. Teraz jest mi bardzo wstyd, bo mu strasznie nakłamałem, jaki jest inteligentny i boję się, że to wszystko powtórzy Łucji. Wtedy będę spalony na amen. Muszę go podstępnie zabrać na seans hipnozy i wykastrować mu pamięć.

7 czerwca, pierwszy dzień referendum

Obudziłem się niezwykle przejęty już o czwartej nad ranem. Umówiliśmy się z Ozim za dziesięć szósta przed punktem głosowania. Za wszelką cenę musimy dać przykład społeczeństwu i być pierwszymi, którzy powiedzą TAK. Po cichu liczyłem na obecność kamer i moje zdjęcia we wszystkich światowych stacjach telewizyjnych począwszy od BBC aż po Al-Dżazirę. Niestety, o szóstej nie tylko nie było telewizji, ale nawet żywego ducha. Dreptałem nerwowo przed zamkniętymi na głucho drzwiami. Wreszcie, pół godziny po czasie, pojawił się zaspany kierownik z przekrzywionym krawatem i gmerając niespiesznie w zamku, mamrotał pod nosem: „I o co tyle hałasu? Unia, wielkie mi halo”. No z takim nastawieniem, to ja kiepsko widzę wygraną. Od razu wzięliśmy się ostro do roboty, próbując wrzucić do urn podwójne karty, ale ten urzędas, widać, rozbudził się już na dobre, bo obserwował nas, jakbyśmy chcieli wyciąć mu podstępnie wszystkie wewnętrzne organy. Wyszliśmy stamtąd za dziesięć ósma i muszę z przykrością stwierdzić, że nasze społeczeństwo gorzko mnie rozczarowało. To wprost nie do pomyślenia, że jak dostajemy tę niepowtarzalną szansę, by stać się narodem wybranym i ucywilizowanym, wejść na wyższą gałąź ewolucyjną, to wolimy spać do południa lub robić bezsensowne zakupy w Tesco. Po raz pierwszy pomyślałem z przerażeniem, że w razie porażki proeuropejskiego stanowiska, jako namolny agitator znajdę się w pierwszym rzędzie do odstrzału. Co innego Ozi. On już może zginąć, bo jest pewnie po inicjacji seksualnej. A poza tym na pewno mu darują ze względu na to, że jest czarny i wychowywał się bez ojca. Co jak co, ale my, Polacy, mamy gest. Pobiegłem do domu, rozglądając się trwożliwie na boki i tak długo dulczyłem nad uchem śpiącym rodzicom, że wreszcie obiecali jak najszybciej zagłosować.

Godzina 12.00, ukryty za drzewem

Nie jest dobrze. Naliczyłem tylko siedem osób i psa. Przed momentem zakiełkowała we mnie nadzieja, gdy zobaczyłem zbliżający się spory tłumek. Niestety, były to baby kościelne, które pod wodzą organisty zorganizowały przed wejściem pikietę. PRECZ ZE ZGNILIZNĄ MORALNĄ! NIE DLA EUROPY! POLSKA DLA POLAKÓW! Spojrzały na mnie czujnie, więc dla niepoznaki wzniosłem okrzyk KU CHWALE OJCA RYDZYKA i oczywiście musiała to usłyszeć zbliżająca się Łucja, która spojrzała na mnie, jakbym nie tylko był idiotą, ale też kolaborantem, folksdojczem i lichwiarzem w jednym. Czy ja naprawdę nigdy nie mogę się wstrzelić w odpowiednią chwilę?

Powlokłem się zdezorientowany do domu i szlag mnie trafił z miejsca, bo rodzice dalej w najlepsze sobie spali, podczas gdy nasza ojczyzna spadała w przepaść średniowiecznego zacofania. Chyba będę musiał otworzyć stragan z przenośnymi szafotami i szubienicami, na których ginąć będą wrogowie ludu, czarownice i wybitnie uzdolnione artystycznie jednostki. Byłem tak przygnębiony i skołowany, że faktycznie zacząłem się zastanawiać, czy po tym wejściu do Unii nie czekają nas kartki żywnościowe i paczki ze słoniną, słane w hojnym geście przez białoruskich przyjaciół.

Wieczór

Gorycz porażki zalewa mi usta, oczy i serce. W pierwszych sondażach przegrywamy jak reprezentacja piłki nożnej. Tylko 27% frekwencji! Musi być ponad połowa, żeby głosowanie było w ogóle ważne! Teraz to już mi wszystko jedno. Naradziliśmy się z Ozim, że w razie groźby linczu społecznego pakujemy manatki i emigrujemy. Ozi, powodowany krótkowzroczną nostalgią, proponuje Egipt. Ja zdecydowanie obstawiam Florydę. Jak nam się poszczęści, to możemy nawet zostać sąsiadami Ricky’ego Martina, Jennifer Lopez, albo przynajmniej nająć się u nich do czyszczenia basenu lub robienia pedikiuru ich zwariowanym psom.

Prezenter wieczornych „Wiadomości” miał bardzo przygnębioną minę i podchwytliwą mimiką próbował przemycić gorączkowe sygnały do tej części leniwego społeczeństwa, które jeszcze nie ruszyło tyłków z foteli. Czyli do moich rodziców. Jak żyję, nie widziałem takich malkontentów! Ciągle są niezadowoleni i mają tak skwaszone miny, że od samego patrzenia na nich bolą mnie ślinianki. Ojciec najpierw lamentował, jakie to mamy niedouczone i nieuświadomione społeczeństwo, ale sam nie kwapi się do dania chwalebnego przykładu. Twierdzi, że odkąd przestał być dyrektorem mojego gimnazjum, to nic już nie musi. Może się degenerować do woli. Zapomina tylko, że niewinne dzieci i wnuki na niego patrzą. To znaczy ja, bo Gonzo był już aspołecznym socjopatą w łonie swojej biednej matki. Przez całą ciążę kopal jak wściekły, a kiedy przyszło do rozwiązania, to zrobił fikołka i zafundował matce kilkugodzinny poród pośladkowo-kleszczowy z komplikacjami. Hela schudła po nim dwanaście kilo i wyglądała jak rachityczna modelka Kate Moss.

Podsumowanie 48-godzinnego horroru

Yes! Yes! Yes! Jesteśmy w Europie! To nie do wiary, jak nasz naród potrafi się zmobilizować w chwili próby. Ani przez moment w nas nie wątpiłem! Rozpiera mnie duma, że jestem Polakiem! Nie mam żadnych wątpliwości, że mój wkład w ten spektakularny i wiekopomny sukces jest ogromny. To ja w końcu siłą wykopałem z domu rodziców i kto wie, czy właśnie ich głosy nie przechyliły szali zwycięstwa. Frekwencja wyniosła oszałamiające 58% a 77% głosowało na tak. Od jutra zaczynamy nowe życie, zgodnie z wymogami Unii Europejskiej. Kiedy wyjedziemy z Ozim do Egiptu, nie będziemy już musieli tłoczyć się na lotnisku do jednego okienka z całą resztą Trzeciego Świata, tylko jak nadludzie, rasa wybrańców i panów, staniemy sobie spokojnie wśród wyperfumowanej arystokracji tego świata z nagłówkiem UE Citizen.

W telewizji ciągle pokazują strzelające korki od szampana, toasty i bełkotliwe wypowiedzi naszej klasy rządzącej i jak na to patrzę, to chyba przydałby się im wszystkim jakiś zbiorowy odwyk. No, ale ranga wydarzenia ich usprawiedliwia. Przeprowadzono wywiad z przywódcą ugrupowania, które do ostatnich chwil pluło na Unię i zagrzewało masy do bojkotu referendum. Jestem pod wielkim wrażeniem jego karkołomnej wolty:

– I co teraz zrobi wasza partia, kiedy już na pewno wiadomo, że Polska stanie się równoprawnym członkiem europejskiej wspólnoty?

– Od początku byliśmy na to przygotowani i mamy już swoich kandydatów do parlamentu w Brukseli. Nie mam żadnej wątpliwości, że czeka tam na nas kupa roboty.

– Ale jak połączyć rzetelną pracę z waszymi przekonaniami, które przecież podważają sens istnienia Unii?

– Proszę pani, przekonania przekonaniami, a pensja pensją…

Przynajmniej jeden mówi prawdę. Będę na niego głosował w przyszłych wyborach, bo szczerość jest dla mnie wartością nadrzędną.

Rodzice też balują. Dla nich każdy pretekst dobry do wychylenia jednego głębszego. A potem znowu zaczną wywlekać brudy, które znam już na pamięć, a i tak mnie za każdym razem skręca ze wstydu. No bo ile można słuchać o niewierności małżeńskiej, wygórowanych potrzebach seksualnych i kawałku sera za lodówką, który leży tam od pół roku i każde się zarzeka, że to nie ono wrzuciło.

Wieczorem przyszła do mnie Łucja z koszyczkiem malin i po raz nie wiadomo który straciłem dla niej głowę. Chciałbym się wytarzać z nią w tych malinach do utraty tchu i przyzwoitości, rozgnieść je na jej słodkich ustach i robić wszystkie te rzeczy, jakie opisywał Leśmian w Malinowym chruśniaku. Zamiast tego, tłumiąc swój naturalny popęd prokreacyjny, jadłem je bez opamiętania, aż złapała mnie kolka. To jednak miało swoje dobre strony, bo Łucja zrobiła mi masaż żołądka, który skończył się niekontrolowaną erekcją i cudnym malinowym rumieńcem na jej buzi.

Ufff!

W nocy napisałem poemat:

Namiętność mną targa

Jak zapalenie gardła

A ty udajesz, że nic nie widzisz

I z mojej miłości boleśnie szydzisz

Pójdę na brzeg bajora

I zjem muchomora

Położę się w błocie

Ty mój cudny kocie

I będę dogorywał

Mnie szlag trafi

Hmm… niezłe. Naprawdę niezłe.

Poniedziałek

Leżałem sobie spokojnie w łóżku i myślałem o seksie, kiedy wpadła mama i zburzyła sielankę. Kazała mi wreszcie wygrzebać się z tego, jak to brutalnie określiła, „przybrudzonego barłogu” i iść z nią na zakupy. Ma zamiar unowocześnić swój gabinet psychoterapeutyczny i zakupić do niego inne siedzisko dla pacjentów. Ojciec się ucieszy, bo wreszcie odzyska swój zabytkowy fotel na biegunach, w którym spał jako zaniedbane pacholę. Mama twierdzi, że za bardzo skrzypiał i dlatego ciągle wpadała w furię.

Pojechaliśmy do Ikei, bo taki jest ostatnio trend. Od razu rzuciłem się w stronę pokoi dziecinnych i zaproponowałem fantastycznego pluszowego węża, w którego można się zapaść i poczuć jak w niebie. Mama jednak tylko się skrzywiła i pognała do działu mebli biurowych. Sam nie wiem, jak udaje się jej zarabiać na życie terapią. Nie ma bladego pojęcia o podstawach psychologii! Jak można sadzać pogruchotanego człowieka na jakimś plastikowym krześle? Powinna oglądać więcej filmów Woody Allena. Tam jest wiele cennych wskazówek. Na przykład taka, żeby nie nadużywać w obecności pacjenta środków odurzających i stwarzać jak najdłużej pozory, że naprawdę ją interesuje to, co ten człowiek ma do powiedzenia. Zaproponowałem jej krzesło biurowe z obiciem z cielaka, ale stwierdziła, że za dużo ma wśród swoich pacjentów ortodoksyjnych wegetarian i nie może wzniecać dodatkowych konfliktów. Wreszcie z przerażeniem zobaczyłem, że jej wybór padł na jakąś karkołomną metalową konstrukcję przypominającą skrzyżowanie klęcznika, stołka barowego i krzesełka do rehabilitacji.

– Mamo, przecież w każdym szanującym się gabinecie stoi kozetka! Myślałem, że chodzi ci o podniesienie komfortu!

– Ale miałam na myśli swój komfort. Nie mam już cierpliwości słuchać tych wszystkich bzdur o niekochających mamusiach, nieobecnych tatusiach, zaborczych żonach, leniwych kochankach i niewdzięcznych psach. Jak będą siedzieć na czymś tak niewygodnym, to przynajmniej będą się streszczać!

O rety! Ją powinni odizolować od reszty zdrowego społeczeństwa i pozbawić prawa wykonywania zawodu! Ale co się dziwić, każdy naród ma takich terapeutów, na jakich zasłużył.

W dalszym ciągu nie mam żadnych wiadomości od babci. Mam nadzieję, że Bulwiak nie sprzedał jej do jakiegoś domu uciech.

Dwa dni później

DOBRA WIADOMOŚĆ: za tydzień wyruszamy do Egiptu. Załapaliśmy się na wycieczkę „last coś tam”. Ozi stoczył prawdziwą walkę o dwa ostatnie miejsca. Przelot samolotem, tygodniowy przemarsz szlakami faraonów i zakwaterowanie w hotelach czterogwiazdkowych kosztuje tylko 800 złotych. Rodzice musieli wyrazić swoją zgodę na nasz samodzielny wyjazd. Nareszcie będę miał prawdziwe wakacje w duchu Jamesa Bonda. Mamy w programie odnalezienie i uprowadzenie ojca Oziego, który wychodząc przed laty na obronę dyplomu, okazał się wyjątkowym nikczemnikiem, bo do tej pory nie wrócił. Jak nam się uda, zaciągniemy się do pracy u światowej sławy detektywa K. Rutkowskiego, a jak nie – to do Legii Cudzoziemskiej. Oczywiście, nasi rodzice nie znają prawdziwego celu tej niebezpiecznej wyprawy. Wersja oficjalna to turystyka i zwiedzanie zabytków. Jeśli by wiedzieli, że mamy zamiar zaraz na lotnisku zerwać się i odłączyć od grupy, na pewno by nas nie puścili. Zwłaszcza mama Oziego, przy której nie można na głos wypowiadać imienia jej eksmałżonka. Obiecałem Gonzo, że przywiozę mu mumię Nefretete.

ZŁA WIADOMOŚĆ: w domu remont generalny. Rodzice postanowili przystosować nasze mieszkanie do wymogów Unii i położyć w łazience glazurę, terakotę i inne rzeczy, na które nas absolutnie nie stać.

Mam obawy, że to się boleśnie odbije na moim kieszonkowym i będę musiał w Krainie Nilu odżywiać się ich naturalnymi dobrami, czyli amebą, wirusem Ebola i piaskowcem z piramid.

Zaczynają mnie dopadać wątpliwości w związku z naszym wejściem do Unii. Czy to znaczy, że zatracimy naszą tożsamość narodową? No bo jak znikną granice, wszędzie będzie euro, to skąd będziemy wiedzieć, gdzie się kończy jeden kraj a zaczyna drugi? Wszyscy będziemy stanowić jakąś jedną wielką zatomizowaną społeczność mówiącą różnymi językami. Istna biblijna wieża Babel. A stąd już jeden krok do potopu. Nie mam zdania i to mnie wkurza, bo już dawno obiecałem sobie mieć skrystalizowane poglądy. Byłby to przynajmniej jedyny stały element w moim pokręconym życiu. Żyjąc w takiej dysfunkcyjnej rodzinie, codziennie rano budzę się zlany potem, co tym razem zastanę. Zwłaszcza że Gonzo jakoś przycichł, a to znak, że konstruuje w zaciszu dziecinnego pokoju nową broń masowej zagłady lub szczególnie złośliwego i odpornego na szczepionki wirusa.

W Wielkiej Aferze Korupcyjnej nastąpił kolejny przełom, który zwiastuje chyba jej zakończenie. Główny podejrzany z rozbrajającą szczerością wyznał, że kiedy próbował wyłudzić łapówkę, to był „nachlany”. Biorąc pod uwagę jej wysokość, to musiał pić chyba przez miesiąc i mieć w organizmie taką ilość alkoholu, że nie starczyłoby skali w alkomacie. Jednak cała Komisja Śledcza, odetchnęła z ulgą, a wraz z nią nasz naród. Nareszcie jakiś wiarygodny powód popełnienia przestępstwa. Pan Cygaro może teraz liczyć na wyjątkowe złagodzenie kary, a nawet puszczenie wszystkiego w niepamięć. Przecież pijaństwo i małpi rozum są naszymi cechami narodowymi, jesteśmy z tego znani na całym świecie i stanowi to, rzec można, element naszego dziedzictwa kulturowego. Dowodzi ułańskiej fantazji i szacunku dla wartości przodków dziedziczonych z dziada pradziada.

Tak więc ta cała afera była tylko burzą w szklance wody. Szkoda, że nie stać nas na nic porządnego, na przykład na polską Watergate. Ale pokładam wciąż wielkie nadzieje w naszych parlamentarzystach, którzy nie ustają w boju. Zobaczymy, co będzie, jak pojadą pracować do Brukseli.

Czwartek, 12 czerwca

Pierwszy dzień remontu. I mam nadzieje, że ostatni. Jeszcze nic się nie dzieje, a już jesteśmy na środkach uspokajających. Na razie robimy plan działania. Rodzice zdążyli już cztery razy wspomnieć o rozwodzie na skutek, cytuję: „wstrząsających i nienegocjowalnych różnic w estetyczno-kompleksowej wizji mieszkania”. Cokolwiek to znaczy, nie dziwi mnie. Nie widziałem bardziej niedobranego małżeństwa. Jedyne, co ich łączy, to organiczna niechęć do wypełniania prozaicznych obowiązków dnia codziennego, takich jak sprzątanie, zakupy, gotowanie, zmywanie, opieka nad potomstwem.

Teraz kłócą się o kolor glazury, bo ojciec chciał indyjski róż a mama czerwień burgunda. Mnie oczywiście nikt nie spytał o zdanie, chociaż ciągle mają do mnie pretensje, że spędzam tam najwięcej czasu. Więc chyba powinienem mieć decydujące zdanie? Wybrałbym kafelki z podobizną Łucji. Nie musiałbym przemycać jej zdjęcia. Tymczasem dyskusja zeszła na priorytety, więc zostawiłem ich samych. Po godzinie, kiedy wróciłem, żeby obejrzeć Monikę Olejnik w „Kropce nad i”, aż złapałem się za głowę. Moi rodzice siedzieli nad skomplikowanymi planami totalnej przebudowy całego mieszkania i jęczeli, że będą chyba musieli wziąć jakiś kredyt.

– Kredyt na sześć metrów glazury??? – zapytałem wstrząśnięty tym szalonym pomysłem, bo przecież w życiu go nie spłacimy, zwłaszcza że afera korupcyjna dobiega końca i mamie wykruszy się pacjent, który utrzymywał nas od kilku miesięcy.

– Bez kredytu się nie obejdzie. – Mama przybrała minę naczelnego dowódcy brygady antyterrorystycznej i wyjaśniła: – Żeby położyć glazurę na tej ścianie, musimy przesunąć pralkę. Jak przesuniemy pralkę, to nie wejdzie umywalka, więc pralkę wstawimy do kuchni, czyli musimy przesunąć zlewozmywak. Żeby przesunąć zlewozmywak, wyburzymy ścianę między kuchnią a pokojem. Tu zrobimy elegancki barek z wysokimi stołkami. Płytę kuchenną przesuniemy do pokoju, wannę do kuchni i tym sprytnym sposobem zyskamy jeszcze miejsce na kabinę prysznicową w łazience.

Potem spojrzała jeszcze raz na rysunek i jak zwykle w chwilach niepewności, zrobiła sobie wielki kołtun na czubku głowy.

– Zaraz, zaraz. Coś tu się nie zgadza. To kompletnie nie ma sensu.

Ojciec ziewnął i ukradkiem sięgnął po gazetę.

– Jeśli chodzi o mnie, to wszystko akceptuję, bylebym miał swobodny dostęp do telewizora i nie musiał bulić za ten remont.

– Zgadzam się. – Mama skapitulowała a my z ojcem podskoczyliśmy jak oparzeni, bo taka kwestia w jej ustach była bardziej nieprawdopodobna niż rafa koralowa w Bałtyku. – Zostawię ci telewizor, ale płacimy za wszystko z twojej karty.

Ojciec złożył pisemne potwierdzenie, zerkając w ekran, bo właśnie zaczął się mecz hokejowy, a mama golnęła sobie. Uciekłem w popłochu na górę. Wolę nie być przy tym, kiedy ten sklerotyk zorientuje się, jak go wykantowała. Tym bardziej że nie było żadnej „Kropki nad i”, bo znieśli ją z anteny, a wybredna Monika nie chciała poprowadzić przydzielonego jej przez prezesa stacji programu o konserwacji turbin i grzejników olejowych. To straszna strata dla milionów telewidzów w całej Polsce! A tak było miło popatrzeć przed zaśnięciem na jakąś seksowną kobietkę z klasą. Tym bardziej że ostatnio od nadmiaru relacji z Komisji Śledczej, co noc śni mi się szefowa gabinetu premiera, która z tym swoim przyklejonym uśmiechem wygląda jak niedorozwinięta kucharka serwująca przypalone kartofle.

Po chwili

Przeczytałem ostatnie zdanie i doszedłem do wniosku, że chyba będę teraz musiał spalić swój dziennik, bo jeszcze mściwa pani minister poda mnie do sądu za naruszenie jej dóbr osobistych. Wiadomo, że kobiety są bardzo wrażliwe na punkcie własnej urody i gotowe dla jej obrony zamienić się w oszalałe kobry strzykające jadem na siedem metrów.

W nocy

Yyyy… jakby to napisać…, tego, droga pani minister, nie jest pani wcale brzydka tylko… tylko… eee…, nie w moim typie.

Niespodziewany poranek

Ledwie usnąłem, już musiałem wstać. Całą noc męczyły mnie koszmary. Śniło mi się, że jestem przerośniętym kartoflem i smażę się na zjełczałym oleju w sejmowej restauracji. Kiedy wreszcie cały pokryłem się przyrumienioną skórką, to nikt nie chciał mnie zjeść, twierdząc, że stanowię namacalny dowód niewydolności polskiego rolnictwa. Co za upokorzenie! Dzisiaj przychodzą glazurnicy, żeby rzucić fachowym okiem i zrobić wycenę kosztów. Rodzice kłócą się, kto z nich ma prowadzić pertraktacje. Moim zdaniem najlepszy byłby Gonzo. On zawsze ma w zanadrzu jakieś ostateczne argumenty w postaci kieszonkowej paczki trotylu.

Muszę iść z Oponą do weterynarza na coroczne odrobaczenie. To już jest w naszym domu tradycja, że ja odwalam całą brudną robotę. Z drugiej strony, nie mogę dłużej patrzeć, jak się biedne zwierzę męczy i bezskutecznie walczy z pasożytami, wygryzając sobie resztki sierści pod ogonem. Albo kręci się w kółko i szoruje tyłkiem po dywanie. Najgorsze jest to, że cały czas pakuje mi się nocą do łóżka, co rodzi we mnie naturalny i bezwarunkowy wstręt. Potem mam wyrzuty sumienia, że ją tak źle traktuję, ale to nie moja wina, że jestem większym estetą, niż przewiduje norma bhp.

Po wizycie u weterynarza

Przez całą drogę metrem Opona żałośnie zawodziła, a wszyscy patrzyli na mnie, jakbym ją wiózł na uśpienie. Jedna pani chciała ją nawet ode mnie odkupić. Mówiła, że pracuje w jakimś laboratorium kosmetycznym i tam bardzo lubią zwierzęta. Jeszcze czego! Nigdy bym nie pozwolił, żeby na moim psie testowali jakiś krem przeciwzmarszczkowy. Zresztą Oponie i tak już nic nie pomoże. Jest bardzo stara i wątpię, by kilka zmarszczek w tę czy w tę robiło jej jakąś różnicę. Zaproponowałem tej uprzejmej kobiecie kandydaturę własnej matki, ale odrzekła, że ludzkich ochotników nie biorą, bo nie stać ich potem na odszkodowania.

Pani weterynarz okazała się malutką i gadatliwą Wietnamką w okularach wielkości talerzy do odbioru satelity. Karkołomną polszczyzną zrobiła mi długi i śmiertelnie nudny wykład o higienie „kociów, cianarków i mysek reriowych”, mimo że przyprowadziłem jej wyliniałego kundla. Monotonię jej przemowy ożywiały tylko momenty, gdy Opona dostawała kolejne zastrzyki. Wtedy obie wykazywały nerwowe podniecenie. Chociaż Opona większe, bo dwa razy zwymiotowała a pani doktor tylko raz. Musiałem na chwilę wyjść do ogródka, żeby nie zostać mimowolnym członkiem tego rzygającego stowarzyszenia. Po powrocie do gabinetu zastałem sytuację lekko już opanowaną. Mój wycieńczony pies dyszał na terakocie, a jego lekarka przebrana w świeży fartuch zaprosiła mnie na fotel i postawiła diagnozę, która obróciła w nicość całą moją wiedzę o zwierzaku, z którym dzieliłem stół i łoże przez długich szesnaście lat. Dowiedziałem się, że Opona nie ma:

– „jobaków”,

– „ziębów”,

– „pjawidlowych odjuchów bihewiojajnych”,

za to ma:

– „jacis guzi cio takie we śjodku som”,

– „kazie bjałkowo”,

– „niejwicę wegetatywno”,

– „niedobój miłoci”.

Praca, jaką wykonałem, próbując zrozumieć, co do mnie mówi, starczyłaby na wytworzenie energii kinetycznej pozwalającej na błyskawiczne wzniesienie tamy na rzece Jangcy. Wreszcie domyśliłem się, że wszystkie jej dolegliwości (to znaczy Opony) wynikają z braku czułości i zainteresowania z naszej strony, a na dodatek przez te wszystkie lata źle ją karmiliśmy, bo jest alergikiem i powinna być na diecie bezglutenowej. Wietnamka patrzyła przy tym na mnie, jakbym był autorem obostrzeń imigracyjnych. Wreszcie dała mi w miarę zwięzły instruktaż postępowania z psem.

– Wadżiwa gotowane z dzidziem ci bet dzidziu, szićko jedno. Mięsio źle, nietoble. Więciej juchu, śpaciejowac duzio. Cicić. Cicić ciodzienie tai chi. Z psiem cicić. Tai chi tobie na cićko. Wodę źlódlana do picia tylko dawać temu pietnemu psie.

O Boże! Nic nie rozumiałem i denerwowałem się coraz bardziej. Z tego wszystkiego zacząłem się niespokojnie drapać, a na szyi jak zwykle w takich momentach wyskoczyły mi czerwone plamy. Jak to zobaczyła ta nawiedzona Azjatka, jednym ruchem powaliła mnie na kozetkę jeszcze pełną psiej sierści i zaczęła mi robić jakiś dziwny masaż stóp, powtarzając w kółko:

– Jejaks, oddychać głębokie. Wdech, wydech. Oczi spać ja mówię. Źla energia tu być. Śmiejdziącia energia.

Z minuty na minutę czułem się coraz bardziej rozluźniony, tym bardziej że Opona zasnęła i było cicho jak w grobie. Wreszcie pani weterynarz wyciągnęła jakąś długą igłę, dziabnęła mnie nią znienacka w małżowinę, a potem napluła do ucha. Widząc mój popłoch, pogłaskała mnie uspokajająco po głowie:

– Cichaj, cichaj. Thang Peng topla doktora być.

I sam nie wiem kiedy, opowiedziałem jej całe moje pogmatwane życie ze wszystkimi problemami z rodzicami, Blachą, Łucją, babcią, krzywym zgryzem, tęsknotą za prawdziwą miłością, sławą i seksem, a ona przez cały czas wyczyniała nade mną jakieś czary. Jeszcze nikt w życiu tak cierpliwie mnie nie słuchał i nie przerywał. Może to dlatego, że nic nie rozumiała. Wszystko jedno. Takie otworzenie się przed drugim człowiekiem dobrze robi. Chętnie bym ją jeszcze odwiedził, ale nie wiem, czy to dobrze, że miałbym tego samego lekarza do spółki z własnym psem.

W domu

Na progu natknąłem się na dwóch byków z nienaturalnie rozrośniętymi karkami, którzy nonszalancko przemierzali mieszkanie, rozglądając się krytycznie i raz po raz spluwając obficie na dywan. Ojciec za każdym razem, gdy to widział, wznosił oczy do nieba a mama trajkotała:

– Rudi, to panowie glazurnicy.

– Panowie specjaliści glazurnicy – poprawił ją jeden z nich.

– Tak, tak panowie bardzo wielcy specjaliści – podchwycił tchórzliwie ojciec, próbując stworzyć miłe i stabilne podwaliny przyszłej współpracy.

Opanowałem atak kaszlu i zaniosłem Oponę do łóżka. Pomny instrukcji wyznałem:

– Jesteś najpiękniejszą wyliniałą suką, jaka kiedykolwiek spała na moim tapczanie. Kocham cię i będę wspierał we wszystkich twoich życiowych decyzjach.

Opona od razu pomachała ogonem i przewróciła się na grzbiet. Po kilku minutach już spała, chrapiąc wniebogłosy. Niewiarygodne! To naprawdę działa! Proszę, ile może zdziałać odrobina uczucia. Muszę koniecznie wysłać moich rodziców na terapię małżeńską do tego genialnego weterynarza.

Sobota, 15 czerwca

Na dole trwa nieustanny casting ekip remontowych. Przerobiliśmy już wszystkie możliwe zestawy, począwszy od przedwojennego majstra z uczniem, poprzez podstarzałego Maradonę, by zdecydować się wreszcie na pana Mięcia, sympatycznego pięćdziesięciolatka z mięśniakiem kręgosłupa i jednym rodzajem odpowiedzi: „Powoli, przecie się nie pali”. Był najtańszy, a poza tym wyglądał tak autorytatywnie, że moi rodzice nie potrafili mu odmówić. Za chwilę ojciec jedzie z Filipem do Globi, żeby zakupić niezbędne materiały budowlane – glazurę, szlaczki, wykałaczki, cement, fugi, śrubokręty, wyciągi, korkociągi. Akurat teraz musieli sobie wybrać tę przebudowę, kiedy jestem w nieustannym stresie przedwyjazdowym.

Wieczorem przyszedł Ozi, żeby naradzić się w sprawie naszej wyprawy. Po raz kolejny oglądaliśmy mój paszport, debatując, co by tu zrobić z moim niefortunnym zdjęciem. Wyglądam na nim jak zdezorientowany psychopata niemogący się zdecydować, w którą stronę strzelać. Przewiduję kłopoty na lotnisku.

– Nie tylko tam – uściślił Ozyrys. – Myślisz, że w rzeczywistości wyglądasz inaczej?

Wiem, że daleko mi do niego, bo ma wyraźny męski zarost, ale w końcu jako przyjaciel mógłby być mniej szczery. Przecież nie tego od niego wymagam, by walił mi brutalną prawdę między oczy!

Zrobiłem urażoną minę. Może i nie jestem typem amanta, ale za to mam niewiarygodnie głęboką głębię osobowości. A o to znacznie trudniej niż o gładką buźkę. Zwłaszcza w dobie genetycznie modyfikowanej chirurgii plastycznej. Ozi jednak zdołał rozładować atmosferę i puścił na cały regulator nasz ulubiony kawałek Iggy Popa Lust For Life. Odtańczyliśmy rytualny taniec wojowników z Papui-Nowej Gwinei, aż przyszła mama i zagoniła nas do rozładowywania cementu. Ojciec jak zwykle zasymulował atak korzonków i cała robota z wnoszeniem ciężkich pak spadła na nas. Patrząc na ilości, jakie zakupili, można by wywnioskować, że zamierzają dobudować dwa piętra do naszego mikroskopijnego domku. Wycieńczeni padliśmy potem na łóżko.

– Eureka! – Ozi poderwał się na równe nogi. – Zrobimy ci mały retusz na zdjęciu.

Praca fizyczna ma jednak zły wpływ na intelekt, co potwierdziło się godzinę później. Po tym dłubaniu przy mojej podobiźnie, tuszowaniu wytrzeszczonych gałek ocznych i ukrywaniu pulsującej żyły na skroni, efekt był jeszcze gorszy niż na początku. Po za tym uświadomiliśmy sobie, że właśnie dokonaliśmy fałszerstwa dokumentu, co jest oczywistym przestępstwem ściganym z jakiegoś paragrafu. Wpadłem w panikę.

– Teraz to już nigdzie nie pojadę! Chyba, że za kratki!

Łkałem rozdzierająco, aż Ozi pobiegł po rodziców.

– Rany boskie, tylko mi nie mów, że stłukłeś glazurę! – Mama na wszelki wypadek od razu wpadła w szał.

Ozi zreferował jej zajście, znacznie przy tym umniejszając swoją winę.

– Też mi halo. W poniedziałek wyślemy ojca do urzędu i wymienią ci od ręki paszport. Tylko musisz dać nowe zdjęcie.

To prawda. Nie wiem jakim cudem, ale ojcu zawsze udaje się załatwić szybko wszelkie skomplikowane sprawy, które normalnemu człowiekowi zajmują miesiąc. Ojciec twierdzi, że ma na to swój niezawodny patent na tak zwaną sierotę.

– Staję przed okienkiem jak kupa nieszczęścia i tak długo biadolę i narzekam na żonę, aż wreszcie panie urzędniczki, targane litością i wrodzoną nienawiścią do innych samic, wszystko mi załatwiają od ręki.

Mama się dawniej o to wściekała, dopóki w ciągu tygodnia nie załatwił jej rejestracji działalności handlowo-usługowej.

Tak więc mam jeden problem z głowy. Zostało mi już tylko 728, nie licząc psa. Nie może zasnąć, dopóki nie odśpiewamy jej You Are So Beautiful. To skandal tak rozpuścić zwierzaka!

W środku nocy

Obudził mnie niewiarygodny ryk zarzynanego prosiaka. To Gonzo, bawiąc się potajemnie zaprawą, zabetonował sobie nogi i nie mógł się ruszyć. Rodzice skakali wokół niego w panice, wypróbowując kolejne narzędzia do zadawania tortur: tasaki, łomy i wiertarki. W pewnej chwili myślałem, że odrąbią ten beton razem z jego nogami, co wcale nie byłoby takie głupie, bo znacznie ograniczyłoby zasięg jego niszczycielskiej działalności. Wreszcie, po czterech godzinach dłubania jakimś szpikulcem, był wolny. Szkoda. Tyle roboty na marne. Teraz znowu będę musiał liczyć biustonosze, żeby zasnąć.

Poniedziałek, 17 czerwca

Za dwa dni wylatujemy, a ja ciągle nie mam paszportu. Na dole w łazience piętrzy się tona gruzu, a na środku podłogi malowniczo rozciąga się lej po bombie. Pan Miecio pije herbatę. Jest to czynność, której oddaje się z wyraźnym umiłowaniem. Ojciec, zgodnie z obietnicą mamy, od samego rana skamle w urzędzie paszportowym o nowy dokument dla mnie. Mam nadzieję, że się uda, bo gdyby ominęła mnie ta wycieczka, to Ozi do końca życia miałby przeze mnie traumę porzuconego dziecka.

Próbuję się pakować. Zrezygnowałem już z przenośnej kuchenki turystycznej, roweru, kasety video z moją rolą w przedstawieniu Flaki, Bebechy, Odchody. Niestety, nie zdążę jej zdubbingować, a przecież bez znajomości tekstu ta sztuka będzie kompletnie niezrozumiała. Mimo to moja walizka z białej skóry dalej nie chce się zapiąć. Chyba wezmę plecak. To znacznie ułatwi mi wędrowanie po pustyni z karawaną lub ucieczkę przed dzikimi hordami fanatycznych wyznawców Mahometa. Po namyśle zapakowałem jeszcze puste pudełko po lodach waniliowych na wypadek, gdyby trzeba było przewieść do kraju prochy ojca Oziego (żywy może stawiać opór). Siedzę jak na szpilkach w oczekiwaniu na paszport. Nawet nie chcę myśleć, co będzie, jak go nie otrzymam.

Popołudnie

Wrócił ojciec. Na szczęście z paszportem. Chyba zacznie być dla mnie autorytetem w sprawach urzędowych. Odmówił szczegółowej relacji z akcji, przez co mama doszła do wniosku, że w grę mógł wchodzić nierząd. Jeśli chodzi o mnie, to jest mi absolutnie obojętne, jakim sposobem to załatwił. Najważniejsze, że lecę. Będę mógł być dla Oziego podporą, bo on pierwszy raz podróżuje samolotem. Super! Nareszcie mam nad nim jakąś przewagę. Czytam książkę o egipskich piramidach. Jest w nich mnóstwo jeszcze nieodkrytych korytarzy, mam więc szansę. Może nawet coś nazwą moim imieniem. Byłoby cudownie przeczytać na tabliczce u wejścia na przykład SARKOFAG RUDOLFA GĄBCZAKA. Oni mają skłonność do bałwochwalstwa.

Ojciec domaga się, żebym pojechał z nim teraz do Castoramy po komplet szpachelek i zaprawę, bo Miecio grozi strajkiem. Mama zabawia go rozmową o różnych schorzeniach psychicznych. Ona jest nienormalna!

W castoramie

W metrze siedziałem koło zawodowych kryminalistów, którzy trzymając najnowsze wydanie „Super Expressu”, zaczytywali się w artykule na temat własnych wyczynów. Ponieważ głośno wszystko komentowali, cały wagon miał okazję dowiedzieć się, że „Edka za…(piip) trzy razy a nie dwa, i nie cegłą, tylko pustakiem”. To było po prostu niesamowite, bo nasze tchórzliwe społeczeństwo, w obawie przed ich zwyrodnieniem, uśmiechało się życzliwie, słysząc te rewelacje. Zwłaszcza ojciec, ale może dlatego, że siedział najbliżej nich. Byłem pewien, że za chwilę wygłosi na ich cześć hymn pochwalny, a współpasażerowie zgotują tym bandziorom głośne owacje. Tylko ja jeden miałem pełen pogardy wyraz twarzy, ale i to do czasu, aż jeden z nich spojrzał mi głęboko w oczy. Zobaczyłem w nich własną śmierć w niewyobrażalnych mękach. Wysiedliśmy trzy stacje przed czasem, a wraz z nami reszta ludzi.

W sklepie natychmiast się zgubiłem i pałętałem się dobrą godzinę między regałami, aż wreszcie znalazłem ojca. Wypróbowywał deski klozetowe. Wprost siłą musiałem go ściągnąć z jednej z nich. Zachowuje się dokładnie jak Gonzo w muzeum tortur. Potem utknęliśmy w dziale ogrodowym, bujając się na huśtawkach i rozmawiając o jego problemach małżeńskich.

– Gdyby tylko twoja matka zechciała być trochę milsza, to jestem pewien, że nie miałbym już porannych ataków zgagi. Zupełnie nie rozumiem, o co jej chodzi. Ciągle ma do mnie pretensje, że jej nie przytulam i nie okazuję swojej miłości, a jak chcę ją przytulić, to wrzeszczy, że jestem wyrachowanym egoistą i robię to tylko dla siebie, żeby mieć święty spokój i nie dać jej szansy na kłótnię.

– Przecież wiesz, tato, jak bardzo mama lubi się awanturować. Ma w życiu tak mało przyjemności, że nie powinieneś jej i tego pozbawiać.

Spojrzał na mnie tak boleściwie, że gdybyśmy byli w dziale gwoździ, natychmiast bym go przybił do krzyża, żeby zobrazować jego cierpienie.

– Nic nie rozumiesz. Zrozumiesz, jak sam będziesz miał żonę, co nawiasem mówiąc, szczerze ci odradzam. Kobiety po ślubie stają się niewyobrażalnymi sadystkami, zupełnie jakby miały swoją prywatną hurtownię materiałów do kastracji. A propos kastracji, jak tam twoje sprawy męsko-damskie?

W pierwszej chwili chciałem niemiłosiernie nakłamać, jak to ja sobie poczynam w tym temacie, ale prawda była tak gorzka, że skwaśniała mi mina.

– Co? Nie chce cię, tak?

Poczułem, jak zatruta strzała przebija moje serce i poczucie godności.

– No – pociągnąłem nosem – woli rapującego przygłupa z brudnymi paznokciami.

– Pamiętaj synu, że kropla drąży skałę. Na starość kobiety trochę mądrzeją i wybierają z reguły tych mniej przystojnych i zabawnych. Nie trać wiary. Poczekaj z kilkadziesiąt lat, a przekonasz się, że miałem rację.

Kilkadziesiąt?! On chyba oszalał. Do tego czasu rozsadzi mnie temperament lub umrę ze zgryzoty! A poza tym co mi przyjdzie z bezzębnej, łysej, ślepej i powykręcanej artretyzmem Łucji? Ja chcę ją teraz, kiedy jest młodziutka, smaczna i, mam nadzieję, jeszcze nienadgryziona przez BB Blachę. Ojciec spojrzał na mnie smutno i westchnął:

– Jakie to szczęście, że chociaż Filip nie podzielił naszego losu. No, ale on jest przystojny – uzupełnił gwoli ścisłości.

No właśnie: przystojny. Czy to nie daje ojcu nic do myślenia? Ja tam nie wiem, ale bym tak bardzo mamie nie ufał. Te wszystkie wyjazdy, sympozja naukowe, a po nocach wiadomo: śpiew i hulanki.

I tak sobie snuliśmy te rozważania o perfidnej naturze kobiet, bujając się beztrosko, aż ojciec zobaczył zawieszony wysoko hamak. Postanowiliśmy go wypróbować, tym bardziej że nigdzie nie było widać obsługi. Oni z reguły w czasie godzin pracy odpoczywają na zapleczu.

Pierwszy wdrapał się ojciec, jako ten bardziej wysportowany, a ja niezdarnie tuż po nim. Było fantastycznie! Rozhuśtaliśmy się mocno, mało nam plomby z zębów nie powypadały, i dyndaliśmy tak ze trzy metry nad ziemią. Nawet nie przypuszczałem, że z ojcem można się tak świetnie wygłupiać. I Heeej! Iiiii raaaz! Iiiii dwaaa! Iiii raaaz! Iiii dwaaa! Iiiii… sruuu!!!

Rymnęliśmy prosto na stos wiklinowych stolików i krzeseł. To znaczy rymnął ojciec, tuż po nim częściowo hamak, a na końcu rymnąłbym ja, gdybym tylko nie zaczepił nogą o jedno z mocowań. Tak więc wisiałem łbem na dół, krew uderzyła mi do głowy, a przed oczami przelatywało całe moje nieszczęśliwe życie. Chryste!

Zrobiło się istne zbiegowisko, ze wszystkich stron pędziła obsługa z nadgryzionymi hot dogami, frytkami i pozostałym asortymentem pobliskiego McDonalda. Od silnego szarpnięcia lina wpadła w wir i kręciłem się na niej jak oszalały, a tłum pode mną zwijał się ze śmiechu zamiast mnie ratować. Wreszcie ktoś pobiegł po drabinę i jednym ruchem przeciął wątłą nić dzielącą mnie od sklepowej terakoty. Co było później, nie pamiętam, bo straciłem przytomność. Ocknąłem się na ogrodowym leżaku, a wszędzie było pełno krwi. Dopiero po kilku minutach zobaczyłem, że to nie krew, ale obicie w kolorze wściekłego burgunda. Nigdzie nie było ojca. Ktoś wyjaśnił mi, że ochrona sklepu zabrała go na przesłuchanie. Pewnie teraz wyrywają mu obcęgami paznokcie albo porażają prądem. Zażądałem adwokata, na co rozległ się gromki wybuch śmiechu i poprowadzono mnie na zaplecze. Cały czas kręciło mi się w głowie i wreszcie zrozumiałem, jak ciężkie musi być życie astronauty. W pokoju ochrony (dział monitoringu i bezpieczeństwa) ojciec plątał się w zeznaniach, odpierając bezskutecznie zarzuty o dewastację mienia i próbę skandalu obyczajowego z nieletnim w roli głównej.

– Chcieliśmy się tylko trochę rozerwać.

Facet, na którego inni mówili „Bysior”, podsunął nam pod nos kartkę:

„Fotel wiklinowy za 270 zł – sztuk 2, krzesełko dziecinne za 114 zł – sztuk 1, składany stolik FIVE O’CLOCK za 307 zł – sztuk 1, hamak JEDNOOSOBOWY za 64 zł – sztuk 1”.

A potem zapytał, czy to nas już dostatecznie rozerwało, bo jak nie, to mogą nam jeszcze zaproponować dział luster i porcelany.

– Robimy wszystko, by nasi klienci poczuli się w pełni usatysfakcjonowani.

Mieliśmy z ojcem oczy pełne łez, bo przy takiej sumie odszkodowania szlag trafi terakotę w łazience i już do końca życia będziemy się kąpać w łazienkowym leju po bombie. Chyba że mamie wpadnie jakaś intratna fucha i będzie musiała wyciągać z depresji na przykład prezesa TVP. Ale on wygląda na szczególnie odpornego na załamania.

Oczywiście nie zgodziliśmy się pokryć szkód, więc zaproponowano nam w ramach dalszych rozrywek przejażdżkę na komisariat i wtedy ojciec już miał zamiar skapitulować, kiedy wpadł wystraszony kierownik działu rekreacyjnego i zaczął nas gorąco przepraszać.

– Sprzęt był źle zabezpieczony. My rozumiemy, że klient chce najpierw go przetestować a nie kupować kota w worku. To nasza wina, mieliśmy wczoraj poprawić zaczepy, jakie to szczęście, że panom się nic nie stało.

W ojca jakby strzelił piorun.

– To skandal! – Potrząsał gniewnie łysiną. – To się nadaje do telewizji i Biura Ochrony Konsumenta! – grzmiał jak Churchill przed bitwą o Anglię.

– Ależ proszę się uspokoić. Dołożymy wszelkich starań, by wszyscy byli zadowoleni.

Szczerze mówiąc, wątpię. Na twarzy ochroniarzy widniał tak rozdzierający zawód, że zrobiło mi się ich żal. Znowu ich ominie rozróba i będą musieli obejść się smakiem. Tymczasem kierownik, gnąc się w ukłonach jak biczowana niewolnica z plantacji bawełny, przystąpił do drugiego etapu negocjacji, czyli próby wręczenia łapówki.

– A może jakiś hamaczek do ogródka? Osobiście sprawdzę wytrzymałość linek.

Ojciec był nieubłagany.

– Skandal! Chce mnie pan przekupić? A takie dwa krzesełka wiklinowe nie mogą być zamiast hamaka?

– Jedno – rzucił sprzedawca.

– Dwa – zlicytowałem.

– Półtora – łamał się kierownik rekreacyjny.

– Trzy bez atu – ojca porwała pasja brydżowa.

– Pas.

Tym sposobem wyszliśmy stamtąd z pięcioma guzami (łącznie) i dwoma fotelikami. Żałowałem bardzo, że nie było z nami Gonzo, bo wtedy rozmiar zniszczeń byłby z pewnością większy i może udałoby się nam utargować jeszcze stolik do kompletu.

W domu

Mama pojechała do Castoramy po szpachelki i zaprawę. Leżymy z ojcem z workami lodu na głowach i oglądamy powtórkę „Ulicy Sezamkowej”. Dziś odcinek poświęcony robieniu zakupów w centrach handlowych.

Wtorek, dzień przed wylotem

O godzinie siódmej rano, w samym środku zasłużonych wakacji zerwał mnie na równe nogi śpiew:

Do przodu Polsko ooo!

Do przodu Polsko ooo!

Ten mecz wygramy ooo!

To Miecio – wierny kibic futbolu, rozpoczął pracę. Dziękowałem Bogu, że na początek dnia nie wybrał naszego hymnu narodowego w interpretacji pewnej piosenkarki. Tego bym nie zniósł. Zszedłem na dół i posprzątałem po śniadaniu Gonzo. Jak ten dzieciak może jeść ciągle marynowane śledzie? Zrobiłem sobie pełną miskę ciniminis z mlekiem, ale Opona tak się śliniła, że w końcu dałem jej trochę. W drzwiach ukazał się kudłaty łeb naszego glazurnika.

– No! Nareszcie ktoś mi zrobi herbaty!

Miecio pije ją hektolitrami. Żeby chociaż przynosił z powrotem puste szklanki! Jest nimi zastawiona cała podłoga i co chwilę ktoś z nas je rozdeptuje. Tłuczone szkło wdziera się wszędzie i nasz dom będzie niedługo wyglądał jak cygańskie rezydencje, bo resztki szklanek mieszają się z zaprawą i błyszczą już wszystkie ściany w łazience. Ledwie dostarczyłem mu świeżej dawki teiny, a już zagnał mnie do podawania glazury. Nie sprzeciwiłem się, bo mama rozkazała, żeby go nie drażnić. Podobno fachowcy są niezwykle wrażliwi. Może nawet bardziej niż artyści. Miecio rozpoczął kolejny monolog na temat jakiegoś meczu.

– To, panie, skaranie boskie z tymi piłkarzami. Jak oni grają? Tak to sobie mogę za babą gonić, a nie za piłką. Ta gra ma swoją filozofię, piłka nie lubi frajerów. Bo piłka, panie, bo piłka… – Tu dramatycznie zawiesił głos, a potem dokonał odkrycia: – jest okrągła.

Aż mi szczotka wypadła z ręki na tę błyskotliwą konkluzję, ale pomny przestróg mamy okazałem wyjątkowe zainteresowanie:

– Coś takiego!

Miecio spojrzał na mnie z osłupieniem.

– Panie, coś pan, głupi czy co? Jak Boga najszczerzej kocham!

Żeby ukryć własną dezorientację, zacząłem smarować ściany klejem.

– Tylko żeby mi równo było!

Smarowałem i smarowałem w pocie czoła, modląc się w duchu, żeby wreszcie przedawkował z tą herbatą, bo wtedy miałbym szansę się chociaż ubrać. A tak stałem w mojej kropkowanej pidżamie i wyglądałem, jakbym się urwał na przepustkę ze szpitala psychiatrycznego.

– To ja może skoczę na chwilę na górę? – zagaiłem nieśmiało.

– Nie ma czasu. Trza się wziąć ostro do roboty, bo dzisiaj Lech z Górnikiem gra. Lecim z kafelkami.

No to poleciałem. Cztery stłukłem za pierwszym podejściem, tak mi się ręce trzęsły. Miecio tymczasem wygrzebywał sobie gruz zza paznokci, nucąc jakąś rzewną melodię. Kiedy skończyłem jedną ścianę, spojrzał, no i się zaczęło!

– Panie coś pan, panie, ocipiał? Pionu nie trzyma, poziomu nie trzyma! Jak ja tera fugi położę? Bumelka i fuszerka! Zrywać!

Jeszcze chwila, a stanąłby z bacikiem, komenderując: „Padnij! Powstań!”. Na szczęście Opona po raz kolejny okazała się najlepszym przyjacielem człowieka i zwymiotowała na podłogę w kuchni, więc wymknąłem się posprzątać, a potem siedziałem zamknięty we własnym pokoju, bojąc się oddychać. To jakaś paranoja!

Po reanimacyjnej drzemce

Mam pęcherze od ciężkiej pracy fizycznej, przez co moje ręce ani trochę nie przypominają dłoni wyrafinowanego intelektualisty. Posmarowałem je maścią propolisową. Podobno lepszy od niej jest tylko kit pszczeli, ale skąd ja teraz wytrzasnę pszczoły, nie mówiąc o ich wyciskaniu?

Mama z ojcem rwą sobie włosy z głowy, bo Miecio odmówił poprawienia niedoróbki, tłumacząc, że to nie on przyklejał glazurę. Odmówił wydania sprawcy, a na koniec obraził się, wyrzucając z siebie cały żal:

– Ciągle mnie ktoś kontroluje i pyta. A to dlaczego krzywo, a to czemu popękało? A co ja jestem, omnibus? Jak tak ma być, że człowiek dobrego słowa nie uświadczy, tylko wymagania i kwękania, to ja chromolę! To, panie, nie może być, że już człowiek żadnej fuszerki zrobić nie może. Ja nie muszę pracować, ja mam rentę.

Rodzice mało bystro rozdziawili gęby.

– Ależ… panie Mięciu, ja tylko chciałem spytać, czy ta glazura nie za szybko odpada. Nie chciałem pana urazić. – Ojciec skręcał się, jakby miał atak ślepej kiszki.

– Aleś pan właśnie obraził!

Miecio nadął się jak indor, zabrał swoje narzędzia i opuścił nas na zawsze. Teraz, dopóki nie znajdziemy nowego fachowca, będziemy mieć rozgrzebane całe mieszkanie, bo remont częściowo rozprzestrzenił się na kuchnię. A jak nie daj Boże rozniesie się po mieście fama, że jesteśmy zbyt konfliktowi i chcemy, żeby było prosto – to już nie ma zmiłuj. Nasz dom będzie figurował na czarnej liście kłopotliwych klientów z dopiskiem: entelegenckie poj…(piip)ańce.

Ale na całe szczęście, mam to głęboko gdzieś, bo jutro o tej samej porze będę pruł podniebne przestrzenie, mknąc prosto w słońce na spotkanie przygody mojego życia.

Przed chwilą dzwonił Ozi. Radzi mi zabrać białe prześcieradło na wypadek, gdybyśmy podczas tej tajnej misji szpiegowskiej musieli udawać szejków arabskich albo członków domu panującego Saudów.

Noc

Czternaście razy już wstawałem, żeby sprawdzić, czy mam paszport i bilet na samolot. Dzwoniłem też do Ozyrysa, żeby upewnić się, czy nasz wyjazd jest aktualny i czy się na przykład nie rozmyślił. O trzeciej nad ranem potraktował mnie bardzo nieładnie:

– Brachu, weź się ode mnie odwal i daj mi wreszcie spać!

Zupełnie go nie rozumiem. Ja sam bardzo się denerwuję przed lotem, a przecież to nie jest mój pierwszy raz, tylko jego. Najwidoczniej nie zdaje sobie sprawy z powagi sytuacji, przewiduję, że zaraz po starcie zacznie panikować. Pierwszy lot samolotem jest niezwykle ważny, jak zresztą każda inna inicjacja. Jak się zrazi, będzie musiał do końca życia podróżować koleją, samochodem albo statkiem. Gdyby był amerykańskim biznesmenem, jego kariera mogłaby utknąć w martwym punkcie, bo tam samolot jest podstawowym i wciąż popularnym środkiem transportu. Oni jednego dnia są w Kalifornii, drugiego w Teksasie, a wieczorem w Nowym Jorku. Już się nie dziwię, że nie mogą sobie dać rady z Saddamem, bo od tych ciągłych zmian stref czasowych, ciągle im się kręci w głowie. No, ale sami są sobie winni, że nie zdołali powstrzymać własnych apetytów terytorialnych i teraz mają taki duży kraj. Podobno co trzeci Amerykanin nigdy w życiu nie przemierzył go wzdłuż ani wszerz. My Polacy to jednak wygraliśmy los na loterii. Mamy i morze, i góry, i jeziora, a nie trzeba tak daleko i długo jechać. Jako jedyny kraj w tej części świata mamy nawet pustynię (Błędowską) i ruchome piaski (nie tylko w polityce).

Środa, 19 czerwca

Ponieważ los rzuca mnie na nieznane tereny islamskich fundamentalistów, jest to być może mój ostatni wpis. Na wypadek, gdyby coś mi się stało, proszę znalazcę mojego dziennika o opublikowanie go w najpoczytniejszej z gazet, a potem publiczne spalenie. Wszelkie ewentualne zyski z publikacji proszę przekazać na założenie fundacji mego imienia wspierającej młodych, poszukujących artystów z różnych dziedzin sztuki (z bezwzględnym wykluczeniem hip-hopu i BB Blachy 450). No to… to by było na tyle. Zmykam. Co złego, to nie ja.

Godzina 14.00

Za cztery godziny samolot. Mama pożycza mi swoją komórkę z roamingiem, żebym był w kontakcie z cywilizacją.

Godzina 15.00

Siedzę rozanielony na tapczanie, a wokół mnie świszczą wystrzeliwane z łuków tysiące strzał Amora. Jestem podziurawiony jak sito. Przed paroma minutami wyszła ode mnie Łucja. Mój ósmy cud świata! Przyszła życzyć nam udanej wycieczki. Boże, jaka ona piękna! Pachnie ciastem truskawkowym i może dlatego zawsze, jak ją widzę, to mam ślinotok niczym wściekły buldog.

Zwierzyłem jej się z naszych zamiarów odnalezienia i porwania ojca Oziego, a ona obiecała, że nikomu nic nie powie. Radziła mi też, bym liczył zamiary na siły, a to oznacza, że bardzo się o mnie boi, że nie jestem jej obojętny i że po prostu, po prostu… a niech tam, zaryzykuję tę odważną hipotezę: że czuje do mnie to samo, co ja do niej. Tylko że na przeszkodzie naszej miłości stoi ten blaszany cymbał! Muszę znaleźć sposób, żeby pozbyć się go bez śladu. Na przykład wyciągnąć na przechadzkę nad bagna albo wepchnąć w zoo na wybieg dla tygrysów. A najlepiej rozpuścić go w kwasie solnym. Byłem tak pochłonięty własną galopująca wyobraźnią, że nie zauważyłem, kiedy Łucja podniosła się, pocałowała mnie w usta i zniknęła niczym najpiękniejszy erotyczny sen. Siedzę teraz cały rozgorączkowany i uśmiecham się od ucha do ucha. Mama, która przyniosła mi wyprasowanego na drogę T-shirta, tak skomentowała mój wniebowzięty wyraz twarzy:

– Oj, Rolfie… widzę, że znowu cię męczą wzdęcia. Idź do kibla i poprykaj trochę.

Czy w tym domu nikt już nie potrafi uszanować żadnych uczuć wyższych? Czy wszystko trzeba sprowadzać do ohydnej fizjologii?

W usta! POCAŁOWAŁA MNIE W USTA!

Godzina 16.00

Jedziemy na lotnisko. Po namyśle postanowiłem zabrać swój dziennik ze sobą, żebym mógł jeszcze to i owo dopisać. Muszę się szczerze przyznać, że nieco w nim przesadzałem i tak naprawdę to wcale nie jestem ani taki brzydki, ani taki pechowy. No i moja rodzina też mieści się w granicach normy (mam nadzieję). Zresztą, czy Łucja by mnie pocałowała, gdybym był nic nie wart?

Hmm… Blachę też całowała. A on ponad wszelką wątpliwość jest kretynem pierwszej klasy. Prototypem wszystkich światowych debili. Ojciec ma jednak rację. Logika kobiet jest bardzo pokrętna i nie należy ich próbować zrozumieć, bo wtedy człowiek do reszty zeświruje.

W samolocie

Ale mam fuksa! Trafiło mi się miejsce przy oknie. Mogę obserwować, czy nie zaczyna przypadkiem płonąć lewy silnik.

Przy pożegnaniu z rodziną obeszło się bez skandali i histerii, bo nie było na to czasu. Przewodniczką i szefem całej wycieczki jest mocno roztargniona pani Jola, pulchna sześćdziesięciolatka z tlenionym kokiem, w obcisłych bojówkach i w szpilkach. Rozmiar biustu: 5. Ozyrys nie może od niego oderwać wzroku i tylko dlatego jeszcze nie zaczął panikować przed startem. Jest nas wszystkich razem piętnaście sztuk. Wiemy to dzięki temu, że tuż przed wejściem na pokład, ktoś przypomniał, że dobrze byłoby sprawdzić listę obecności. Pani Jola szukała jej w torebce z lamparciej skóry piętnaście minut, wreszcie znalazła ją w kosmetyczce wyładowanej tak, że nie można było jej z powrotem zapiąć. Razem z nami leci parę ciekawych postaci:

– kobieta z dredami, na oko po trzydziestce,

– pan Janusz (zawód: prezes firmy hydraulicznej) na przymusowych wakacjach z pryszczatym synem (lat 12),

– świeżo zaślubiona para emerytów,

– pyskata blondynka ze sztucznymi paznokciami, wydłubanymi brwiami i doczepionym do czubka głowy sztucznym warkoczem (podobno jedzie po kryjomu do narzeczonego Ahmeda abu Nid-Hassana).

Całości dopełniają jacyś turyści-narwańcy, których twarzy jeszcze nie widziałem, bo nie wyściubiają nosa znad przewodników Pascala.

Cały czas obserwuję dyskretnie Oziego, żeby we właściwym momencie wyjść mu naprzeciw z moimi cennymi radami i doświadczeniem pasażera Polskich Linii Lotniczych LOT.

Kołujemy na pas startowy. Ozi nic. Włączamy silniki. Ozi nic. Przyspieszamy. Ozi nic. Start! Aaaaaaa-aa!!!!!!!!!!!!!

Druga godzina lotu

W dalszym ciągu wymiotuję. Ozi przesiadł się do pani Joli, a stewardesy ciągną zapałki, która ma przyjść do mnie z czystym woreczkiem. Czuję się fatalnie. Nie miałem pojęcia, że tak boję się latać! Człowiek jednak poznaje siebie do końca życia. Ciągle obserwowałem, czy nie płoną silniki, aż stewardesa zasłoniła moje okienko na stałe, przez co straciłem niepowtarzalny widok na zachód słońca w chmurach. Po powrocie złożę skargę. Tym bardziej że pominięto mnie przy roznoszeniu kolacji a przecież powszechnie wiadomo, że LOT dobrze karmi. Nawet telewizja robi u nich catering.

Jestem taki osłabiony! Wszyscy wokół rżną w karty, słuchają muzyki i w ogóle zachowują się, jakby nie znajdowali się kilka tysięcy kilometrów ponad ziemią, w kupie blachy, która w każdej chwili może runąć. Cały czas trudno mi uwierzyć, że coś podobnego lata. To musi być jakiś trick. Przed kompletną paniką powstrzymuje mnie tylko obawa, że Ozi powtórzy Łucji, jaki ze mnie tchórz. Tymczasem on sam ma się świetnie. Teraz na przymilne prośby stewardes śpiewa kawałki Franka Sinatry. Przebrzydły kokiet. Dostał za to dodatkową porcję pasztetu z gęsich wątróbek. Umieram z głodu.

Egipt

Wiem, że to brzmi nieprawdopodobnie, ale naprawdę szczęśliwie wylądowaliśmy. Nie mogę się doczekać, kiedy będziemy w naszym czterogwiazdkowym hotelu. Marzy mi się jacuzzi z hydromasażem i klimatyzacją. Tu wszędzie panuje pioruński upał, a tuż za budynkiem lotniska rozciąga się istne wariatkowo. Wszyscy jeżdżą, jak chcą, środkiem ulicy przechadzają się osły, zostawiając za sobą placki, uliczni straganiarze wieszają się na umęczonych turystach. Jazgot, jazgot, jeszcze raz jazgot. Aż trudno uwierzyć, że jesteśmy w Kairze.

Namówiłem Oziego, żebyśmy urwali się dopiero po kolacji i najpierw skorzystali z tego raju dla turystów w naszym kompleksie hotelowym. Zgodził się bez oporów, bo w czasie podróży bardzo przywiązał się do pani Joli, która bezwstydnie pozwala mu zaglądać sobie w dekolt. Teraz z niecierpliwością próbuje zamówić dla nas kurs do hotelu i tak się targuje z kierowcą, że pot zmywa jej z twarzy misternie naniesiony w Polsce makijaż, pozbawiając nas wszelkich złudzeń, że jest atrakcyjną kobietą. Obok nas kręci się nieskoordynowana ciżba rozgdakanych kobiet z zasłoniętymi twarzami. Prawie każda z nich ma osobistego tragarza. Wreszcie, jak przyjeżdża autobus, dochodzi do regularnej walki między nimi a nami. Jola łamaną angielszczyzną walczy o nasze prawa, ale kapituluje pod naporem osiemdziesięciu zakwefionych dam. Odjeżdżają, nie rzucając nam nawet jednego spojrzenia. Nasza grupa, w oczekiwaniu na następny środek transportu, pozbywa się wierzchnich okryć, bo temperatura sięga czterdzieści stopni Celsjusza. Jesteśmy wszyscy tak wykończeni, że na nikim nie robi wrażenia umęczony biust naszej przewodniczki w sportowym staniku Nike.

Wreszcie wsiadamy. Nie mam siły się denerwować, że Jola nie może sobie przypomnieć adresu naszego hotelu. Mam dreszcze. Na pewno mnie zawiało w nieszczelnym samolocie LOT-u.

Eufemistycznie rzecz ujmując: w hotelu

Śpimy w drewnianych, parterowych barakach na brudnych derkach, po których chodzą pająki wielkości piłeczek pingpongowych. Wszystkie kobiety i dzieci są w histerii. Kierownik tego pensjonatu udaje, że nie mówi w żadnym języku, nawet w swoim ojczystym arabskim. Szczerzy tylko w chytrym uśmiechu jedyny ząb i do znudzenia powtarza:

– Dollars, dollars – full service. No dollars, no fuli service.

Zrobiliśmy zrzutkę i spod jedynego czynnego prysznica popłynęła ciepła woda zamiast lodowatej brei. Chociaż w taki upał wolelibyśmy coś do picia i moskitiery. Od czasu mojej przygody z malarią po pobycie na Dominikanie, panicznie boję się komarów. Będziemy czuwać z Ozim na zmianę przez całą noc, bo w drzwiach nie ma zamków tylko zardzewiałe kłódki bez kluczyków. Pani Jola otoczona jest przez spanikowanych wycieczkowiczów istnym kordonem bezpieczeństwa. Nie chcemy, żeby jej się coś stało, bo jest naszym jedynym tłumaczem w tym zwariowanym świecie kupców, handlarzy, złodziei i bojowników świętej wojny.

Rozważamy z Ozim plan pobytu. Stoi przed nami trudne zadanie, bo posiadamy jedynie zdjęcie jego ojca sprzed piętnastu lat i wiemy, że nazywa się Jussuf ben Kail. Na dodatek żaden z nas nie opanował na tyle arabskiego, żeby się w tym języku komunikować choćby z wielbłądami, których przechadzki po chodnikach należą do rzeczy naturalnych.

Aha, i jeszcze jedno. Razem z nami zakwaterowano tu osiemdziesiąt kobiet znanych nam już z lotniska. Aż mi ciemnieje w oczach od ich ponurych czadorów. Ozi dogadał się po angielsku z jedną z nich. To delegacja z przyległych krajów arabskich, która przyjechała na odbywający się właśnie w Kairze Zjazd Ligii Kobiet Muzułmańskich walczących o równouprawnienie.

Gorzej nie mogliśmy trafić. Z jednej strony fundamentaliści, z drugiej feministki. Jedyne, co ich łączy to to, że wszyscy chętnie wywijają toporkami w żądzy odwetu. Aż się boję pomyśleć, co się stanie, gdy i tutaj zacznie mnie prześladować pech.

Wysłałem do Łucji dwadzieścia cztery anonimowe SMS-y z treścią: „kocham cię”.

Ranek

Podczas śniadania złożonego z egzotycznego egipskiego chleba w postaci płaskiego placka i wściekle ostrego jogurtu z dodatkiem czosnku, okazało się, że zginęła Marlena – blondynka z pazurami i sztucznymi włosami. Zostawiła pożegnalny liścik wyjaśniający, że uciekła ze swoim egipskim narzeczonym i nie zamierza wracać do kraju, chyba że rodzice pobłogosławią ten związek. Niestety, nie wyjaśniła, którzy – jej czy Ahmeda. Jola wpadła w popłoch.

– Przecież ja odpowiadam za bezpieczeństwo wszystkich uczestników! Musimy ją odnaleźć.

I jak to zwykle bywa wśród naszych rodaków, rozgorzała zacięta kłótnia, co robić. Jedna frakcja chciała organizować poszukiwania, druga zmulona upałem chciała spać, a trzecia histerycznie domagała się zwiedzania zabytków architektonicznych z obowiązkową wizytą w meczecie. Zrobiliśmy demokratyczne głosowanie, jak na naród, który obalił totalitaryzm, przystało.

– No dobrze, możemy zwiedzać. Na dziś mieliśmy zaplanowanego Sfinksa i piramidę Cheopsa. Za dziesięć minut zbiórka.

Czekaliśmy pół godziny, zanim wszyscy się zebrali. Jola odetchnęła z ulgą, bo obawiała się, że epidemia tajemniczych zaginięć nadal się rozprzestrzenia. Zapakowaliśmy się do rozklekotanego grata i wyruszyliśmy w stronę Gizy.

Jechaliśmy godzinę w niemiłosiernej duchocie. Średnio co dziesięć minut mijaliśmy samozwańcze posterunki, które domagały się od nas haraczu w zamian za bezpieczeństwo. Obserwowałem Ozyrysa. Widać uaktywniły mu się uśpione egipskie geny, bo czuł się jak ryba w wodzie. Całą drogę przesiedział obok kierowcy, gestykulując namiętnie i zaśmiewając się raz po raz.

Na miejscu zastaliśmy dzikie tłumy. Kolejki do kas wiły się we wszystkich kierunkach i zdawały się nie mieć końca. Wszędzie biegali obłąkani Japończycy i pstrykali zdjęcia. Nie wiem czemu, ale prawie każdy z nich chciał się ze mną fotografować, jakbym był jakimś kaprysem natury. Ocierałem pot z czoła i chlubnie reprezentowałem nasz naród. Gdybym brał za to po dolarze, wycieczka natychmiast by mi się zwróciła. Ale nie jestem taki pazerny, na jakiego wyglądam.

Po czterech godzinach stania na otwartej przestrzeni 50% naszej wycieczki miało poparzenia albo zwidy. Jedni widzieli słowiańskie łąki ze źrebakami, inni kotlety schabowe. Na szczęście byliśmy już przy kasie i Jola wyciągała nasze pomięte dolarówki, gdy okienka dopadła zakwefiona baba i odebrała osiemdziesiąt biletów zamówionych wcześniej. Te muzułmańskie feministki są niewiarygodne! Zwiastuję islamowi szybki koniec patriarchatu. Niestety, były to ostatnie bilety tego dnia i kasę zatrzaśnięto nam przed nosem. Podniosły się lamenty we wszystkich językach świata, wśród których dominowało niemiecki scheisse i angielskie shit. Jola wyjęła mały notesik i wykreślając z niego Gizę, oznajmiła:

– No to pierwszy punkt planu mamy odbębniony.

Po tym lakonicznym aczkolwiek pełnym dramatyzmu komunikacie zaczęła nanosić kolejne warstwy pudru na swą spoconą twarz. Na miejscu tych wszystkich ludzi wolałbym zostać w domu i pooglądać albumy z zabytkami niż tłuc się tysiące kilometrów, stać na pustyni i sikać do latryn, które zamiast muszli klozetowej mają wybetonowany dół. A i tak skorzystanie z niego kosztuje dolca. Bez papieru. Ale jest jeden niezaprzeczalny atut wynikający z faktu, że nie zwiedziliśmy grobów faraonów. Nie dotknie nas ich klątwa.

Wieczór

Po stresach dzisiejszego dnia zasłużyliśmy na chwileczkę zapomnienia i relaksu w dobrym kontynentalnym stylu. Idziemy do dyskoteki!

Poranek

Hasło dnia: kac-gigant! Mam nadzieję, że Allah się nade mną zlituje i naprawi automat z coca-colą. Ozyrys błaga go o to od kilku minut, zwrócony twarzą w stronę Mekki. Coś się ostatnio zrobił bardzo religijny. Twierdzi, że czuje niewyobrażalny sentyment do ziemi przodków. Muszę go mieć na oku, żeby się nie skumał z sympatykami Hamasu. Chociaż po wczorajszym wieczorze w dyskotece nie mam żadnych wątpliwości, że hedonistyczno-rozpustna postawa Zachodu jest mu bardzo bliska.

Kiedy już ostemplowali nam nadgarstki i wpuścili do środka, poczułem się jak w środku piekła. Alkohol lał się strumieniami (dwa drinki w cenie biletu), roznegliżowane dziewczęta rozsiewały wokół egzotyczne wonie drzewa sandałowego, a między nimi kocim krokiem przechadzali się transwestyci. O ich prawdziwej płci świadczyły pistolety ukryte w kaburach. A może to był słynny zastęp amazonek Muammara Kaddafiego, który właśnie tej nocy miał wychodne? Tak czy siak było fantastycznie. Nasza przewodniczka Jola, mimo swoich lat, robiła istną furorę na parkiecie, aż musieliśmy z Ozim poprowadzić rezerwacje na taniec z nią. Zebrała szesnaście ofert małżeństwa, co stanowiłoby niezłe zabezpieczenie na starość. Najbardziej smakował mi drink o nazwie „Orgazm Mustafy”, po czwartym przestałem liczyć. Ostatni obraz, jaki zachowałem w świadomości, to Ozi tańczący przy rurze, obsypywany złotymi monetami przez jakiegoś arabskiego szejka.

Mam tylko godzinę na doprowadzenie się do porządku. Dziś cała grupa w ramach zbiorowej pokuty idzie do meczetu.

Obiad

Ozyrys pości. Jak twierdzi, chce oczyścić swój mózg z wieloletniej zachodniej indoktrynacji. Jestem poważnie zaniepokojony. Nie przyjmuje do wiadomości nawet faktu, że Polska przez wiele lat była zaliczana do bloku wschodniego i z zachodnim rozpasaniem mieliśmy tyle wspólnego, co Breżniew z Jamesem Bondem.

W meczecie natychmiast wtopił się w tłum bosych stóp o różnym stopniu czystości i walił pokłony, rytmicznie uderzając czołem o marmurową posadzkę. Cała wycieczka musiała na niego czekać!

Zjadłem tradycyjną arabską potrawę: kuskus z kotlecikami baranimi i popiłem diabelnie słodką herbatą z liśćmi mięty. Na deser przydałaby się fajka wodna, ale to chyba nielegalne. Nie chciałbym trafić do tutejszego więzienia i odsiadywać dożywocia w dwustuosobowej celi.

El-amarna

Jesteśmy w starożytnym mieście Achetaton, dawnej stolicy Egiptu za czasów panowania faraona Echnatona i jego legendarnej żony Nefretete. Dopiero przed chwilą dowiedziałem się, że jeszcze nie odnaleziono jej mumii, zatem Gonzo będzie się musiał obejść smakiem. Zresztą to chyba ich narodowy skarb, więc i tak pewnie nie mógłbym go odkupić. W mrocznym korytarzu docisnął mnie do ściany pan Janusz i zaczął opowiadać o kryzysie swojego małżeństwa. Trwało to około czterdziestu minut z przerwami na zduszony szloch. Przez moje dobre serce przeleciało mi koło nosa oglądanie zachowanej mumii jakiejś egipskiej kobiety z zębami. Trudno. Była za szybą, więc i tak nie mógłbym pomacać.

Wieczorem próbowałem ustalić z Ozyrysem plan działania. Przypomniałem mu, że przecież nie po to tu przyjechaliśmy, żeby podziwiać jakieś przereklamowane ruiny.

– Co masz do zarzucenia mojemu krajowi?

??? Chyba pójdę spać. Jutro wybieramy się na pustynię zobaczyć fatamorganę.

Kolejny dzień czerwca, straciłem rachubę

Obudziłem się zlany potem. Już o świcie jest prawie czterdzieści stopni. Zupełnie nie wiem, jak można żyć w tym upale. Włosy ciągle kleją mi się do czoła i żebym nie wiem co robił, to nie mam szans, by wyglądać jak człowiek, w dodatku ciągle obsiadają mnie muchy. Przypominam wiecznie spoconego i wymiętego budowniczego piramid. Swoją drogą, ciekawe, jaka była wśród nich śmiertelność?

Rozejrzałem się po naszej klitce i z trwogą spostrzegłem, że łóżko Ozyrysa jest puste! Pognałem do Joli.

– Kolejna katastrofa! Nie ma Oziego!

Jola zdejmowała sobie papiloty z głowy. W przezroczystym szlafroczku i bez makijażu wyglądała upiornie. Łyknęła koniaku.

– To na ciśnienie – wyjaśniła, pociągając kolejny łyk, a potem spojrzała na mnie surowo. – Dlaczego nie miałeś go na oku? Ja się przecież nie rozerwę, wieczorem mam randkę i nie mogę się denerwować, bo mi lifting puści.

Zgroza! Jak go nie znajdę do wieczora, to nie mam po co wracać do Polski. Znajdę sobie jakąś miłą Egipcjankę, otworzę kramik z mięsem i dożyję końca swoich dni na tym przymusowym wygnaniu. Z tęsknoty na pewno przedwcześnie posiwieję.

Wracałem do baraku zamyślony, aż nagle wpadłem na jakiś ludzki kłąb skulony pod moimi nogami.

– Co jest do cholery?!

To Ozyrys bił Allahowi poranne pokłony.

– Zmieniłeś wiarę? – zapytałem go spłoszony. – Bóg jest jeden.

Otrzepał z piachu bojówki i rozkroił mango. Wyglądał jak żywa reklama Benettona. Słońce doskonale wpływa na jego cerę, czego nie można powiedzieć o mojej. Mam ropiejące i swędzące krosty. Nie pójdę jednak do tutejszego lekarza, bo oni przyjmują wprost na chodniku i wcześniej plują na własnej roboty stetoskop.

Na pustyni

Od godziny brniemy w piachu. Jola obiecuje nam, że na pewno za zakrętem będzie ten hotel, w którym mamy zamówiony lunch. Tylko że nie widać żadnego zakrętu! Kończy nam się coca-cola. Jola ma tylko koniak. Na bezrybiu i rak ryba. Rozładowała mi się komórka i nie mogę wezwać pomocy.

Wiekopomna chwila

Wzruszenie odbiera mi głos. Jestem uczestnikiem zbiorowej fatamorgany. Wszyscy jak jeden mąż widzimy na horyzoncie monumentalną budowlę z białego piaskowca, nad którą widnieje odblaskowy neon HOTEL CONTINENTAL. W samą porę, bo rozważaliśmy już grupowe samobójstwo. Kilkaset ostatnich metrów pokonałem z zamkniętymi oczami. Kiedy je otworzyłem, hotel w dalszym ciągu stał na swoim miejscu. Naprzeciw nam wyszedł jakiś uśmiechnięty od ucha do ucha Arab i z nieskazitelną dykcją wygłosił oryginalne powitanie:

– Dobra dobra zupa z bobra.

Zamurowało nas, bo to była ostatnia rzecz, jakiej tu się spodziewaliśmy. Niestety, były to jedyne polskie słowa, jakie znał nasz gospodarz. Ponaglani przez niego weszliśmy do chłodnego wnętrza, gdzie nasze skołatane nerwy ukoiła pluskająca beztrosko fontanna w gościnnym foyer. Niestety, na krótko. Zaraz potem zarzucono nam brudne płachty na głowę i szturchając, prawdopodobnie kolbami karabinów, poprowadzono w nieznanym kierunku. Wokół roznosiły się gromkie pokrzykiwania w nieznanym nam języku, które złowieszczo odbijały się echem o marmurowe ściany. Zostaliśmy porwani!

Mam jeszcze tylko jedno skromne pytanie: dlaczego, do jasnej cholery, to wszystko przytrafia się właśnie mnie???

Jakiś czas później

Pozwolono nam ściągnąć wory z głów. Do rozmów z nami oddelegowano jednego z terrorystów, który może się z nami jako tako dogadać, bo dawno temu studiował w Polsce.

– Ja Polska znać i lubieć. Ja lubieć polska baba.

To powiedziawszy, łypnął smakowicie na Jolę, która z wrodzoną kokieterią pudrowała nos. Wstąpiła w nas nadzieja na uwolnienie. Wszyscy wpatrywaliśmy się w naszą przewodniczkę wzrokiem sutenera, aż się zdenerwowała.

– Przecież się nie rozerwę! A w dodatku wolę Skandynawów.

Tymczasem nasz oprawca snuł karkołomny wywód językowy.

– My nie być zła terrorysta. My być kupiec co ma biznes. My protest song naprzeciw tax za camel.

No to przerąbane! Przecież w każdym kraju za handel papierosami obowiązuje podatek. Ich żądania nie mają szans.

Jednak wkrótce okazało się, że nie chodzi o tytoń, ale o… wielbłądy chodzące w kupieckich karawanach. Rząd podniósł za nie podatek, co z kolei czyni ich interesy nieopłacalnymi. Opowiedziałem mu o naszym podupadającym przemyśle górniczym i demonstracjach w centrum stolicy. Arab zadumał się głęboko, a potem walnął mnie w plecy, puszczając perskie oko.

– Ty głowa na kark posiadacz. Pojedziem do Kair na protest song – postanowił. Potem spojrzał na Ozyrysa: – Co Murzyn ten zaiste tu robić?

Ozyrys odpowiedział, że zaiste tu być na wyprawa, co ma ojciec poszukać.

– Ty być sierota z ulica?

– Z ulica nie. Z doma. Home, hause.

Arab zapewnił go, że na pewno bezpiecznie wróci do domu, a jak chce, to jeszcze dodadzą mu jakiegoś ojca, ale Ozi nie chciał nadużywać gościnności i grzecznie podziękował. Nagle od strony hotelowych apartamentów zaczęły dobiegać przekleństwa w kilku językach. Po wymyślnych kalumniach i podniesionym kobiecym sopranie domyśliliśmy się, że jesteśmy świadkami jakiegoś damsko-męskiego dramatu. Wreszcie padło dobitne fuck off i naszym oczom ukazało się istne wcielenie furii, czyli nasza Marlenka. Spojrzała na nas, jakbyśmy tu byli od zawsze.

– Wracam. Ten łobuz ma trzy żony! – histeryzowała bez opamiętania. – Ojej, złamałam sobie paznokieć…

Ledwie nadążałem za rozwojem wypadków! Jak się miało wkrótce okazać, prawdziwa niespodzianka dopiero mnie czekała. Nasz arabski przyjaciel zaprosił nas na obiad. Poszliśmy do ogromnej jadalni połączonej z kuchnią i pierwszą osobą, jaką zobaczyłem, był rżnący w karty Bulwiak, a drugą moja babcia smażąca… schabowe! Spojrzała na mnie wyraźnie ucieszona:

– W samą porę, Rudolfiku. Inaczej musiałbyś jeść odgrzewane, a przecież ci szkodzi.

– Rudolfiku fiku miku! – zawołali do mnie roześmiani Egipcjanie i to była ostatnia kropla, która przelała czarę mojej psychicznej wytrzymałości.

Słoneczny (szlag by trafił) poranek

Leżałem w pościeli i upajałem się świadomością, że mój koszmarny sen wreszcie się skończył. Dopóki nie otworzyłem oczu i nie zobaczyłem na suficie bizantyjskich stiuków i pochrapującej obok babci, w miłosnym uścisku z Bulwiakiem. Więc to wszystko prawda! Natychmiast jak wrócę, napiszę bestseller a honorarium przeznaczę na nowy aparat ortodontyczny. W najbliższym czasie raczej nie pojadę już na żadną wycieczkę. Napisałem do Łucji SMS-a:

„Serdeczne pozdrowienia z arabskiej niewoli. Jest wspaniale, słońce i pustynia. Mam poparzenia trzeciego stopnia. Całuję spierzchniętymi wargami. Rudolf”.

Po śniadaniu zapadła decyzja, że wszyscy wracamy do Kairu. Na wielbłądach! Nie wiem, jak to zniosę, bo one mnie nie lubią. Przed chwilą próbowałem się z nimi zapoznać, ale zostałem potwornie znieważony. Opluły mnie! Chyba będę musiał podążać na piechotę. Rzecz jasna, świńskim truchtem. Ozi świetnie sobie z nimi radzi, jak tylko go widzą, to natychmiast klękają, by mógł się wdrapać na ich garbaty grzbiet. Pewnie wyczuwają jego egipski rodowód.

Psy szczekają, karawana idzie dalej

Siedem razy spadałem na ziemię, zanim udało mi się bezpiecznie osiąść w dołku między dwoma garbami. Oczywiście dostał mi się najbardziej uparty wielbłąd, który zupełnie nie reagował na moje komendy. Babcia jedzie na czele pochodu niczym Kleopatra w specjalnie dla niej skonstruowanej lektyce.

Wygląda dostojnie i władczo. Przed nami trzy godziny drogi, jeśli nie będzie burzy piaskowej.

– A jeśli będzie? – zapytałem, bo lubię być przygotowany na wszystko.

W odpowiedzi Arabowie rzucili się na wypaloną pustynną glebę i płaczliwie zawodząc, błagali Allaha o miłosierdzie.

– Ty nie wywołać wilk zza lasa.

Po godzinie monotonnego marszu mój zwierzak nagle skręcił w lewo i dostojnie powędrował gdzieś na południowy zachód. Z paniką patrzyłem, jak karawana powoli niknie mi z oczu! Szturchałem po bokach tego upartego, skołtunionego wielbłąda zgodnie z instrukcjami, lecz on był oporny jak Blacha na kulturę wyższego stopnia. Tymczasem za moimi plecami powstało piaskowe tornado, które z furią przemieszczało się w moją stronę. Gdy śmierć była już blisko, z tumanów kurzu wyłonił się istny easy rider, czyli mój najlepszy przyjaciel. Ściął bacikiem powietrze, a tępe zwierzę zastrzygło uszami i potulnie powędrowało we właściwą stronę.

– Wiesz – zaczął Ozi – rozmyślałem sobie o tym, że chyba nie znam drugiej tak postrzelonej osoby, jak ty. Nikt inny nie zdobyłby się na taką absurdalną wyprawę, żeby znaleźć mojego ojca.

– Niestety nie zabraliśmy się do roboty, jak trzeba.

Ozi milczał długo, a potem patrząc na mnie z… podziwem (przysięgam, że to prawda!), wyznał:

– Ja i tak już się pogodziłem, że mój stary żyje gdzieś w świecie. Nie można mieć wszystkiego. Cieszę się, że chociaż mam prawdziwego przyjaciela. Bo może jesteś, brachu, zdrowo kopnięty, ale tak naprawdę to z ciebie wporzo koleś. No i masz taką niesamowitą wiedzę na różne tematy. Ja to mogę co najwyżej imponować moją ciemną gębą. Wiesz, stary, podziwiam cię.

Po tych druzgocących słowach o mało nie spadłem na ziemię. Chyba przyszedł czas rewolucyjnych przemian w moim życiu.

Wieczór

Wprost cudem doczołgaliśmy się do naszych baraków. Mam odparzenia po wewnętrznej stronie ud. Ozi twierdzi, że za mocno ściskałem wielbłąda. Mój środek lokomocji też z wyraźną ulgą powitał Kair, rozstaliśmy się bez żalu. Jednak przedtem nastąpiło głośne i wzruszające pożegnanie z naszymi porywaczami. Całusom i poklepywaniom nie było końca. Co tu dużo mówić, wspólna niedola łączy ludzi z najodleglejszych stron świata. Po tym hucznym rozstaniu wszyscy jesteśmy lekko na bani. Egipscy kupcy wzorem naszych rolników, górników i hutników, mają zamiar sparaliżować centrum miasta i zastosować bezwzględny szantaż. Jeśli ich rząd jest tak samo bojaźliwy jak nasz, to odniosą sukces.

Zadzwoniłem do domu, żeby powiedzieć o cudownym odnalezieniu babci i Bulwiaka. Odebrała mama.

– Jezus Maria! Rudolf, my się tu z ojcem o ciebie zamartwiamy! Dlaczego masz cały czas wyłączoną komórkę?

– Mamo, przecież się przemieszczam i jestem poza zasięgiem. Wracamy z babcią. Lądujemy jutro około dwunastej.

– Dzięki Bogu. Jesteś pewien, że babcia nie zrobiła jakiegoś głupstwa?

– No, tego to nigdy nie można być pewnym – odparłem filozoficznie.

– Tak czy siak, wracajcie. Gonzo i Opona strasznie za tobą tęsknią. I szczerze mówiąc… my też.

O Boże! A więc stało się najgorsze! Oni wszyscy są chyba na haju. To niemożliwe, żeby aż tak im mnie brakowało. Chyba nie ma kto posprzątać po remoncie. W tle darł się Gonzo:

– Rudolf przywieź mi trupa faraona! Przywieź mi trupa!

Przynajmniej tu bez zmian. Gdyby jeszcze ten dzieciak stał się potulną owieczką, to nie potrafiłbym pogodzić się z tymi wszystkimi ekstremalnymi zmianami.

W samolocie

O mało nie spóźniliśmy się na samolot, bo przed nami w kolejce do odprawy stała osiemdziesięcioosobowa brygada muzułmańskich feministek. Tym razem jednak się nie denerwowałem. Pomogłem nawet jednej z nich nakleić karteczki na bagaż. Nasza przewodniczka Jola była szczęśliwa, że wracamy w tym samym składzie. Opowiedziała nam o wycieczkach na zachód tuż przed obaleniem totalitaryzmu. Wtedy z dwudziestoosobowej grupy do kraju wracał tylko pilot.

Babcia, usadowiona koło Bulwiaka, niecierpliwie pokrzykuje:

– Gazu! Gaz do dechy!

Znowu mam miejsce przy oknie, ale tym razem niech ktoś inny wypatruje pożaru silnika. Martwi mnie zdecydowanie poważniejsza sprawa: ciągle mam ropiejące krosty. Nie mogę się w takim stanie pokazać na Okęciu, bo tuż przed wyłączeniem komórki przyszły do mnie dwa SMS-y, które spowodowały mój nerwowy rozstrój:

1. „Będę czekała na lotnisku. Mam tyle do opowiedzenia. Tęskniłam. Łucja”.

2. „Mątujemy novom capele. Będziesz pisał texty. Podżuce ci na lotnisko demo. Nara. BB Blacha 450”.

Mam cztery godziny na podjęcie ważnych decyzji życiowych i pozbycie się trądziku. Startujemy. Aaaaa-aaaaa!!!

Joanna Fabicka

***